poniedziałek, 2 maja 2016

Ulubieńcy kwietnia.



Pomimo iż jesteśmy w połowie majówki ja dzisiejszy, piękny na pomorzu dzień spędzam w pracy. Wolnego czasu jak zawsze nad wyraz mało toteż piszę tego posta w wolnej chwili w pracy. Ulubieńcy to niewątpliwie coś po co chętnie sięgamy, nosimy lubimy mieć przy sobie. Tak naprawdę rzec można że wszystko co znajduje się w mej kolekcji kosmetyków ale i ubrania czy też rzeczy które mnie otaczają są mymi ulubionymi. Wyznaczyć więc tą trójkę którą chce Wam przedstawić było trudno.




Pierwszym jednak ulubieńcem takim spoza kategorii jest piękna pogoda. Oj tak to niewątpliwie coś co daje mi jakże dużo energii na każdy kolejny dzień. Brakowało mi wiosny, tych zapachów jakie zaczynają nas otaczać, tych odgłosów przyrody...coś cudownego. Od razu porzucić można wszelakie grube swetry, ciemne barwy na poczet lekkich, delikatnych i jasnych ubrań. Od razu nasze myślenie staje się o wiele bardziej pozytywne, jesteśmy szczęśliwsi ja osobiście dzięki takiej pogodzie mam więcej energii.



Ale wracając do bardziej namacalnych ulubieńców po pierwsze jest to olejek do którego powróciłam.
po dosyć dłuższym czasie, za którym również bardzo tęskniłam. Jest to olejek po który wcześniej jak i również aktualnie najchętniej sięgam. Lubie w nim wszystko: zapach, teksturę, kolor a co najważniejsze działanie. Mowa tutaj o olejku z pestek śliwki z ministerstwa dobrego mydła(czy tylko ja uwielbiam tą nazwę, nie wiem czemu ale kojarzy mi się z Harrym Potterem :D )
Pamiętam że zakupiłam ten olejek po raz pierwszy w tamtym roku w październiku na prezent, aczkolwiek ostatecznie pozostał ze mną. Kupiłam go z myślą o skórze problematycznej, tłustej i trądzikowej. Zupełnie innej aniżeli moja która jest delikatna, odwodniona i bardzo często podrażniona. Skusił mnie jednak zapach tego olejku-apetyczny,aromatyczny marcepan dodatkowo olejek naprawdę szybko się wchłania i jest bardzo lekki.. Nie jest nazbyt intensywny i w ogóle nie wyczuwalny po wchłonięciu się w skórę. Moja skóra pokochała ten olejek o wiele bardziej aniżeli olej jojoba, arganowy czy z dzikiej róży. Olej ten świetnie nawilża, nie podrażnia a wręcz odbudowuje zniszczony płaszcz lipidowy dodatkowo koi przynosi ulgę mojej skórze,a co najważniejsze oczyszcza moją skórę z wszelkich zanieczyszczeń. Po jego użyciu niewielkie wypryski są zniwelowane wręcz do zera.
Boje się że moja skóra uodporni się od tego olejku a wtedy będę musiała go odstawić.



Kolejny jest produkt który lubię ale przeżyłabym bez niego-jak i również moja skóra. Produkt który niezwykle koi moje zmysły przy czym jest niezwykle kosztowny. Nie ukrywam że zakupiłam go po wypróbowaniu próbki. Niezwykle ciekawiły mnie produkty marki Tata Harper- jest to organiczna, naturalna firma która jest rozsławiona na cały świat. Wszyscy się jednak zastanawiają dlaczego ich kosmetyki sa tak niezwykle drogie. Tata-tak na imię ma założycielka marki-posiada farmę na której rośnie prawie większość roślin jakie wykorzystuje do swych unikatowych kosmetyków. Coś co mnie skusiło jeśli chodzi o te kosmetyki to zapach. Produkty są nafaszerowane naturalnymi olejkami eterycznymi, co niestety nie każdemu może odpowiadać. Cóż koniec o marce, zacznę o produkcie a mowa tutaj o lekkim serum Replenishing Nutrient Complex za którego 10ml musimy zapłacić 200 złotych. Wiem kwota jest astronomiczna. Produkt ma nam zapewnić poprawę kolorytu skóry, wyrównać jej strukturę oraz poziom nawilżenia. Zgodzę się z poprawą kolorytu, mam bardzo wrażliwą skórę i skorą do rumienia się szczególnie po demakijażu, po jakimkolwiek tarciu, te serum koi i uspokaja moją delikatną skórę. Produkt ten pachnie nieziemsko i szczególnie używam go w porze wieczornej, przed snem...koi nie tylko moją skórę ale i zmysły.Produkt ten daje mi coś jeszcze blask którego szukałam w wielu produktach i to nie jest do podrobienia, toteż zapewne będę rozważała ponownie zakup tego produktu. Zamknięty jest w niewielkim szklanym opakowaniu typu roll-on. Arnika w składzie przywraca w skórze równowagę zmniejszając zaczerwienienia i procesy zapalne-świetnie sprawdza się gdy wyskoczy Ci pryszcz natomiast luceryna swiena dotlenia skórę i odżywia ją. Olej jojoba głęboko nawilża i wygładza powierzchnię skóry natomiast pelargonia pachnąca-która pachnie najintensywniej w tym olejku, polepsza jej koloryt. Coś dobrego zawsze musi być tak drogie?




  Na koniec pozostawiłam dwie perełki, coś co kupić chciałam od dawna. Nie zmieniłam jedynie pielęgnacji na naturalną ale również i kosmetyki kolorowe. Kosmetyków nie zakupuje już w drogeriach czy perfumeriach ale przeszukuje internet ażeby trafić na perełki. Tak oto odkryłam markę RMS Beuaty ale i Kjaer Weis-nie pokochałam ich podkładu ale pokochałam prasowane cienie i to z wzajemnością. Również nie należą do najtańszych gdyż za gramaturę 1,2g musimy zapłacić ok.96 złotych. Ja wiem co powiecie że w MAC-u dostaniecie cienie tańsze i zgadzam się z tym ale te nie podrażniają mych delikatnych powiek jak i oczu. Nie zawierają talku,ropy naftowej, parabenów, sztucznych barników i zapachóworaz emulgatorów petrochemicznych. 70% składników tych cieni pochodzi z upraw organicznych, produkty te nie są testowane na zwierzętach. Ja aktualnie posiadam dwa odcienie cloud nine-który idealnie sprawdza się do rozświetlania kącika oraz charmed-który jest jasnym, opalonym brązem. Pięknie wygląda przy opalonej, nawet lekko muśniętej słońcem skórze. Cienie są niezwykle jedwabiste i mają jak na cienie "naturalne" naprawdę dobrą pigmentacje, aby ją pogłębić wystarczy nałożyć cień na powiekę mokrym pędzelkiem. Nie osypują sie i dobrze blendują, nie tworzą plam. Ciesze się ze Kjaer Weis głównie skupiła się na odcieniach ziemi- gdzie górują odcienie brązów.
Ulubieńcem również niewątpliwie jest moja Z palette w której przechowuje cienie :)


A co zawładnęło waszym sercem w minionym miesiącu???