piątek, 1 września 2017

ZDENKOWANI.



 Przychodzę z nową serią postów, nad którą już zastanawiałam się od dawna. Mowa tutaj oczywiście o tak zwanym "projekcie denko" u mnie nazywać się to będzie "zdenkowani" ale szczerze Wam powiem, że nie wiem w jakim odstępie czasowym będą pojawiały się nowe posty na ten temat. Mimo iż torturuje tak naprawdę każde produkty to jakoś ciężko jest mi wykończyć, maseczki stosuje nawet cztery razy w tygodniu a niektóre są ze mną już po 8 miesięcy, co mnie cieszy bo z niektórymi produktami nie chce się rozstawać ale mnie martwi bo w tym przypadku nie mogę zakupić chociażby piątej maseczki :D

Uważam, że post o zużytych produktach jest równie ciekawy co ten o ulubieńcach danego miesiąca, a może i nawet lepszy bo to właśnie w nich będę również przedstawiała buble..nie chce pisać oddzielnych postów na ten temat bo buble zdarzają się u mnie rzadko i nie warto pisać całego posta o np. jednym produkcie ale zdarzają się nie będę ukrywała.


Post o bublach będzie krótki(to zależne od ilości pustych opakowań) i zwięzły. Każdy produkt będę oceniała od 1 do 10, pisała o jego wadach i zaletach.

Tak więc do dzieła.

W tym denku znajduje się 10 pełnowymiarowych produktów oraz cztery próbki.



Zacznę od pielęgnacji włosów i od szamponu marki Organic Surge Moisture Boost Shampoo, który sprawdził się u mnie ale dopiero gdy dodawałam do niego odrobinę szamponu od Jan Barba. W moim odczuciu szampon nie wystarczająco domywał włosy, pomimo iż dobrze się pienił a włosy po nim były oklapnięte u nasady,mimo iż to szampon nawilżający to nie czułam by były wystarczająco nawilżone. Moje włosy są przetłuszczające się u nasady ale suche na końcach i szampon sobie z tym nie dawał rady(wiem, wiem szampon ma dobrze oczyszczać ale on nawet tego nie robił). Włosy nie były ani jedwabiste, ani wygładzone, ani nawilżone. Szampon kupiłam w Tkmaxxie za 19.99 zł ale w sklepach internetowych kosztuje on ok. 50 złotych i szczerze, nigdy bym za niego tyle nie dała.
U mnie się nie sprawdził, ale nie był tak straszny ocena więc to 3/10.

Kolejnym kosmetykiem do włosów jest pianka marki Alverde z kwiatem lotosu jego koszt w sklepach internetowych to ok. 23 złote. Przyznaję się wyrzucam prawie całe opakowanie bo jej nie używam, użyłam ją parę razy ale ja jakoś nie potrafię odnosić się z takimi specyfikami.Gdy źle go rozprowadzę włosy z jednej strony są piękne, puszyste i odbite od nasady zaś z drugiej posklejane i oklapnięte. Zawsze miałam dwie lewe ręce do lakierów, pianek i żeli do włosów....jakoś ich nigdy nie potrzebuje. Pianka przepięknie pachnie, pianka jest bardzo zbita, puszysta i łatwo ją rozprowadzić na włosach.
Tylko i włącznie z mojej winy daje jej 5/10 bo jakoś nie potrafię obchodzić się z takimi produktami.

Ostatnim już kosmetykiem do pielęgnacji włosów jest sól morska marki John Masters Organics, jak możecie się spodziewać i tego produktu nie polubiłam. Uwielbiam taki misz masz na głowie, nigdy nie chodzę w ulizanych włosach, bo z reguły mam, że tak powiem lwią grzywę i najbardziej lubię siebie w takiej wersji, sól morska ma dać nam efekt włosów niczym dziewczyna surfera i u mnie tego nie robi. Włosy stają się sztywne, jakimś dziwnym cudem prostują się(a mam z natury falowane włosy) i tracą na objętości. Nawet ugniatanie tych włosów nie pomaga, cóż i z tego rodzaju kosmetyku rezygnuje.
Napiszcie proszę czy u Was sól morska się sprawdza :) Ocena produktu w moim odczuciu 2/10.


Kolejno jest pielęgnacja i tu produkt marki Pat&Rub, pierwszy i sądzę, że ostatni bo jakoś nie przekonuje mnie owa marka. Tym produktem jest żel pod prysznic z linii kokosowej,pachnie kokosem to pewne ale potrzebuje go dosyć sporo ażeby umyć całe ciało i w ten oto sposób jest niewydajny, dodatkowo nie czułam żadnego nawilżenia ani wygładzenia skóry. Zapach jest cudowny, koi zmysły ale moja skóra po wyjściu spod prysznica jest ściągnięta i prosi wręcz o balsam/olejek.

Kosmetyk przeciętny w moim odczuciu nie wart 45 złotych, za delikatny, nie myje za dobrze ale ma przepiękny zapach za to daje 4/10.

Nie opalam się, nie spędzam nawet dużo czasu na podwórku, bo większość dnia spędzam w pracy i wracam do domu późno toteż w tym roku nawet nie złapałam odrobiny opalenizny, zawsze wtedy przychodzą mi z pomocą balsamy brązujące oraz samoopalacze. Zawsze mówiłam, że to zgroza i coś strasznego ale gdy w końcu znalazłam idealny samoopalacz jest inaczej. Marka Eco Tan Winter Skin uważam, że jest idealnym samoopalaczem dla osób o jasnej karnacji, opalenizna jest równomierna, delikatnie złocista, ciało po zastosowaniu samoopalacza jest nawilżone i gładkie a sam produkt nie pachnie spaloną skórą a delikatnie różą. Cena to ok. 160 złotych.
Cudowny skład i działanie 9/10, na pewno wrócę do tego produktu.

Teraz pare słów o produkcie który używałam zarówno do twarzy jak i do ciała....mowa tutaj o toniku/esencji marki Whamisa wersja Rich i ta wersja była za bogata jak dla mnie. Mam cerę suchą i moja pielęgnacja nie opiera się jedynie na demakijażu i jednym kremie, niekiedy mieszam serum, dwa oleje i dodaje jeszcze odrobinę kremu, moja skóra uwielbia takie mieszanki ale ten tonik był za ciężki w moim odczuciu. Świetnie nawilżał, ale na bardzo długo pozostawiał skórę lepiącą się, bo w moim odczuciu nie jest to tonik a esencja, konsystencja jest lekko żelowa. Tonik sam w sobie jest cudowny, wyrównuje koloryt skóry, redukuje blizny po wypryskach, nawilża, pomaga w gojeniu się wyprysków, nawet zauważyłam, że mniejsza widoczność porów. Jest bardzo wydajny i gdy zostało mi pół butelki a na twarz nie chciałam już go stosować, zaczęłam nakładać go na ramiona, plecy oraz nogi szczególnie po depilacji. Na ramionach oraz plecach borykam się z wypryskami i ten tonik pomógł mi w zlikwidowaniu ich, zaś po depilacji nóg pomógł mi w zmniejszeniu podrażnienia i ukojeniu skóry. Moje nogi były niezwykle nawilżone oraz wygładzone, i nie było widać podrażnienia. Cena: 149 zł.
 Zakupie ponownie owy tonik ale w wersji oryginalnej i polecam go toteż daje 10/10.

Woda termalna to coś co zawsze jest ze mną w ciepłych miesiącach, od paru lat stawiam na wodę Uriage bo: nie trzeba jej osuszać, jest dostępna w różnych pojemnościach przez co najmniejsze opakowanie mam zawsze ze sobą, zaś największe stoi w moim pokoju a co najważniejsze marka Uriage nie testuje swych produktów na zwierzętach. Dodaje ją do maseczek z glinki, aplikuje ją na podkład mineralny lub po prostu odświeżam i nawilżam twarz w ciągu dnia. Cena od 10 do 45 złotych w zależności od pojemności.
Ocena to 10/10.

Antipodes to taka marka do której lubię wracać, w pamięć szczególnie zapadła mi maseczka z miodem manuka oraz ich serum na noc Joyus-cudowne kosmetyki, ten krem pod oczy jest równie cudowny. Manuka Honey Skin-Brightening Eye Cream to cudowny kosmetyk, odpowiadało mi w nim wszystko od konsystencji, po działanie i zapach. W małym słoiczku z ciemnego szkła mamy az 30 ml czyli dwa razy więcej niż standardowo. Krem robi dokładnie to co ma robić, rozjaśnia strefe pod oczami sprawia, że jest ona nawilżona, rozjaśniona oraz wygładzona, taka sprężysta. Krem w żaden sposób nie podrażnił mnie, słoiczek z kremem kupiłam w marcu a wykończyłam go dopiero dwa dni temu, przy codziennym używaniu rano jak i wieczorem(nie żałowałam go sobie). Używałam go tyle ile jest on ważny, czyli 6 miesięcy.  Krem owszem kosztuje ok. 190 złotych jednakże mamy naprawdę dużo, świetnego produktu w tej cenie.
Muszę dać 10/10 bo to naprawdę świetny produkt, który polecam Wam z ręką na sercu.


Teraz filtr przeciwsłoneczny którego także nie wykończyłam, bo termin ważności minął a ja w tym roku na plaży nie byłam, jak wspominałam wcześniej nie wychodziłam za dużo toteż muszę się go pozbyć. Filtr marki John Masters Organics posiada SPF30 co uważam za wystarczające, gdy po prostu biegamy tak tylko po mieście, ja jednak stawiam na podkłady które mają już w sobie filtry a pod nie bardzo często nakładam olejki które też mają filtr. Ten filtr delikatnie bieli, znika jednak ten efekt po chwili. świetnie nawilża i daje wykończenie "glow" czyli takie jakie lubie. Jest bezzapachowy co również jest plusem.  W żaden sposób nie jest suchy, zbity...nic z tych rzeczy więc jeśli lubicie matowe wykończenia to nie jest dla Was, nie zauważyłam by mnie zapychał czy robił mi jakieś kuku, a wręcz pielęgnował moją skórę. Jego minusem jest fakt, że może się wyświecać w ciągu dnia a podkład może się ważyć i wyglądać bardzo, ale to bardzo tłusto....mi to nie przeszkadzało bo często chodziłam bez podkładu ale powinnyście to wziąć pod uwagę. Na wakacje ideał, dodatkowo świetne opakowanie na wakacje-miękka tubka. Cena to ok. 140 zł.
Świetny skład, pielęgnacyjne właściwości oraz ochrona jednak wygrywają i krem dostaje 9/10.

Ostatnim produktem z tych pełnowymiarowych jest jedyny produkt do makijażu, który był ze mną z półtorej roku i był moim pierwszym kosmetykiem naturalnym do makijażu, tak to od niego zaczeła się moja przygoda. Mowa tutaj o Un Cover-Up od RMS Beauty w kolorze 11 z którym miałam wiele przygód ale ostatecznie bardzo go lubiłam. Jest to podkład mineralny, zamknięty w malutkim słoiczku o gramaturze 5,67g-to tylko wydaje się mało, bo jest bardzo wydajny. Jako podkład nie sprawdził się bo posiada w składzie olej kokosowy który nie współgra z moją cerą, ale jako korektor pod oczy....cudo. Jeśli chcecie dowiedzieć się więcej na jego temat to zapraszam tutaj gdzie poświęcam mu cały post.
Cena to 175 złotych a jego ocena to 9/10 tylko i wyłącznie dlatego, że w składzie posiada olej kokosowy, tak lubię w nim wszystko.

Czas na próbeczki czyli całkowite mini recenzję po pierwsze Kypris Deep Forest Clay-pachnie lasem, jest w moim odczuciu za silna, szybko zastyga ale świetnie radzi sobie z wypryskami, tak więc nakładałam ją punktowo, nie nadaje się do cer suchych. Ocena 3/10, i nie kupiłabym pełnowymiarowego opakowania bo cena to ok. 400 złotych a uważam, że za glinkę to jednak za dużo.

Kolejny jest podkład marki 14e cosmetics który już do mnie "płynie", powiem tylko tyle to istne cudo pod względem tego jak wygląda na skórze oraz składu, więcej na pewno powiem gdy już podkład będzie u mnie i będę go aplikowała trochę więcej niż pare razy. Tu z oceną się wstrzymam. Jego cena to ok. 170 złotych.

Kolejna próbka to kosmetyk za kosmiczne pieniądze których na pewno bym nie wydała na kosmetyk, mowa o Illumina Decongesting Radiance Concentrate marki Moss-nie znałam wcześniej marki, próbkę dostałam od sklepu Alyaka podczas zakupów. Jego cena to ok. 630 złotych za 30 ml a próbka była zbyt mała abym mogła coś na jego temat powiedzieć, dziwna formuła lepka ale bardzo lekka przy czym nawilżająca to na pewno, skóra po jego aplikacji była pulchniejsza ale nie uważam by ten produkt był wart tej ceny. Na pewno produkt przepięknie pachnie a po jego aplikacji skóra jest lekko pomarańczowa co z czasem się utlenia, dodatkowo daje przepiękny blask oraz wyrównanie kolorytu. Produkt ładny ale nie dałabym za niego tyle pieniędzy. 
Ocena 5/10.