poniedziałek, 15 lipca 2019

KOSMETYCZNE NIEZBĘDNIKI LATA



  Letnia pogoda w pełni. Uwielbiam lato mimo iż całą tę porę najchętniej przeleżałabym w domu przez alergie-ale wiem, że nie jestem w tym jedyna. Uwielbiam jednak za słońce które dodaje mi energii i niewyobrażalnie po prostu cieszy. Ostatnio zaczęłam już wstawać o 4 rano bo wtedy też wstaje słońce :D
Długie dni także mają swoje plusy...jedzenie z grilla, przesiadywanie na tarasie...gdy jest ciepło nie można być nieszczęśliwym  wręcz trzeba uśmiechać się od ucha do ucha. I lato uwielbiam też przez o wiele większą dowolność jeśli chodzi o ubrania. Len i jedwab królują u mnie przez letnie miesiące bo nic tak nie chłodzi i nie przepuszcza powietrza jak te materiały. Poza tym są zdrowe dla naszej skóry i bardzo, bardzo wygodne.
Ale oczywiście jak to ja przychodzą do Was z postem kosmetycznym a dzisiaj przedstawię Wam moje letnie niezbędniki bo takowych jest sporo. O skórę ciała, twarzy oraz włosy dbam jeszcze bardziej ze zdwojoną siłą aniżeli zimą. Mam skórę suchą w włosy wysokoporowate a więc nawilżam, nawilżam i regeneruje ale również dbam jeszcze bardziej o ciało które chętniej się odkrywa-choć ja robię to niechętnie bo nie lubię świecić golizną, moja praca również na to nie pozwala-jeśli pamiętacie gdzie pracuje to zapewne wiecie o co chodzi ;)

Jest pare kosmetyków do których chętnie powracam własnie w okresie letnim i chciałabym się nimi z Wami podzielić a więc zaczynam:




Eco by Sonya Face Tan Water to produkt już dla mnie kultowy. Aktualnie wykańczam drugie opakowanie i zapewniam-będzie trzecie. Co tutaj mówić jeśli jesteście na bieżąco z kosmetykami naturalnymi to ten eko samoopalacz do twarzy w formie toniku doskonale znacie. A może same lubicie? Aaaa i chciałabym Was na samym początku poinformować, że post nie jest sponsorowany przez Eco by Sonya-choć bym chciała bo to moja ukochana firma-wszystkie kosmetyki kupiłam sama, testuje sama i to moje własne opinie i mój własny ranking. Tonik nie tylko pozostawia na naszej skórze złocistą opaleniznę ale również nawilża i odżywia, koi i łagodzi a także pomaga w leczeniu trądziku. Kosmetyk jest w pełni naturalny i nie mogę powiedzieć, że pięknie pachnie ale nie jest to zapach spalonej skóry. Opalenizna po zastosowaniu jakiegokolwiek kosmetyku marki Eco by Sonya nigdy nie jest pomarańczowa a złocista, pięknie naturalna i nie można z tymi kosmetykami przesadzić. Ja aplikuje ten produkt na twarz szyje, dekolt i ramiona. Bardzo, bardzo wydajny bo jedna butelka starcza mi na rok użytkowania, u mnie osobiście opaleniznę widać już po godzinie,dwóch i taki efekt mnie satysfakcjonuje. Jeśli chodzi o opalanie się to w 99% moja opalenizna pochodzi z butelki, bo ja się nie opalam i nie za często przebywam też na słońcu bo łzawią mi od razu oczy a nie lubię chodzić w okularach. Poza tym nie należe do osób jasnych z natury toteż bardzo szybko się opalam czy to poprzez kosmetyki z butelki czy też słońce. Za 100 ml "cudownej wody" musimy zapłacić ok 145 zł.



Mokosh i balsam brązujący do ciała i twarzy to także już "kulciak" dla mnie bo aktualnie jestem podczas używania trzeciego opakowania. To nic innego jak lekki samoopalacz w formie balsamu który świetnie nawilża i daje efekt bardzo delikatnej opalenizny-ale może być głębszy jeśli zwiększymy częstotliwość aplikacji produktu. Nie podoba mi się jednak zapach tego kosmetyku bo pomarańcza z cynamonem to bardziej kojarzy mi się z zimą a dodatkowo ten zapach jest bardzo duszący. Mógłby być bezzapachowy...to jedyny minus. Trzeba go rozprowadzać równomiernie bo może robić zacieki, plamy i zbierać się na kostkach, kolanach, łokciach tak samo jak samoopalacze. Brudzi paznokcie toteż ja aplikuje go a rękawiczkach, nie ryzykowałabym również by ubierać od razu po aplikacji coś białego. Bardzo dobry produkt w dobrej cenie bo za 180 ml produktu musimy zapłacić 79 zł-ale jest tego wart.




Teraz będzie aż o trzech kosmetykach przeznaczonych do tego samego ale w różnych konsystencjach. Testowałam aż trzy samoopalacze do ciała marki Eco by Sonya i wszystkie mogę polecić ale każdy jest zupełnie inny. Mowa o Winter Skin czyli o balsamie brązującym który pogłębia opaleniznę wraz z każdą aplikacją, powiem Wam szczerze, że ja źle z niego korzystałam. Aplikowałam go raz i dziwiłam się, że nie widać żadnej różnicy dopiero pod koniec opakowania obudziłam się i zrozumiałam, że to balsam brązujący. Chciałabym do niego wrócić ale teraz gdy mam Mokosh'a to raczej nie ale uważam, że dla osób bladych czy też na zimę(jak nazwa wskazuje) jest to produkt idealny. 129zł/200 ml



Ojoj ten produkt jaki jest dobry, jaki dobry....Cacao Tanning Mousse czyli samoopalacz w formie pianki, ekspresowy samoopalacz bo efekty widać już po godzinie od aplikacji. Naprawdę...opalenizna jest głęboka i mocna....uważam, że byłaby nawet za mocna dla "bladziochów". Ja z reguły samoopalaczy używam jedynie na nogi bo są one o wiele jaśniejsze od mojej reszty ciała-wręcz są białe a nawet bardzo ciężko jest mi w sposób naturalny opalić i ta pianka robiła cuda. Ten kosmetyk pachnie najpiękniej z całej tej lini samoopalaczy bo delikatnie można wyczuć kakao ale takie naturalne, prawdziwe a nie słodzone. Bardzo lekka konsystencja jest łatwa w obsłudze więc ciężko jest nią zrobić sobie krzywdę. Oczywiście skóra powinna być przygotowana na tą piankę dzień wcześniej, robiąc peeling całego ciała. 145 zł/125 ml



Ostatni produkt jest poniekąd nowością i to jedyny kosmetyk z tej całej "armii" który otrzymałam dzięki uprzejmości polskiego dystrybutora kosmetyków Eco By Sonya czyli Ecobay, mowa o wodzie do ciała Hemptian Body Tan Water. Tak, tak ten sam produkt co do twarzy ale do ciała. WOW!!! Dziecinnie prosty w obsłudze, szybko się wchłania i tutaj efekt jest najbardziej intensywny. Opalenizna jest bardzo ciemna i to już po jednej aplikacji. Połączenie nawilżenia i opalenizny sprawia, że utrzymuje się ona o wiele dłużej aniżeli w standardowej formie. Poza tym konsystencja wody jest o wiele prostsza w aplikacji...ja obficie aplikuje ją na ciało i za pomocą rękawicy marki wykonuje koliste ruchy. Zostawiam na godzinę i zmywam a opalenizna rozwija się co godzinę coraz to bardziej aż w końcu otrzymujemy głęboki brąz. Kolor na skórze utrzymuje się naprawdę długo. 145 zł/ 125 ml




To jest miłość. Ja wiem, że chcecie bym testowała dla Was nowości, szukała czegoś lepszego ale często ostatnio znajduje takie perełki, że nie chce się z nimi rozstawać. Balsamy do ciała i ogólnie czynność balsamowania przyprawiało mnie o dreszcze. Nigdy nienawidziłam tego robić, przez dwa lata w ogóle tego nie robiłam i skończyło się tym, że miałam ciało jak papier ścierny. Latem już w ogóle ciężko jest mi to robić ale to właśnie wtedy odkrywamy większe obszary naszego ciała a co za tym idzie musi być w jeszcze lepszej formie aniżeli zimą. Jestem w trakcie używania trzeciej butelki Coconut Body Milk od Eco by Sonya nie znalazłam niczego lepszego w takiej cenie i w takiej pojemności. To zwykły standardowy balsam który nawilża, nie oczekujcie cudów, że będzie wygładzał czy ujędrniał skórę. Świetnie sprawdza się na spaloną na słońcu skórę, czy podrażnienia u małych dzieci-moja dwuletnia siostra zawsze po kąpieli musi robić "balsiu, balsiu". Pachnie bardzo przyjemnie ale zarazem neutralnie, czysto. Ja lubię czasami go podrasować dodając ulubiony olej do butelki. Latem nie ma niczego lepszego aniżeli lekkie w konsystencji mleczko-nie lepi się i bardzo szybko wchłania, bo jak uwielbiam do nawilżania ciała zimą oleje tak latem nie ma takiej możliwości. Cena 145 zł/ 375 ml/




 Ten produkt skradł całkowicie moje serce, jestem w trakcie wykańczania drugiego opakowania i napewno pojawi się kolejne. Mowa o Body Blur marki Vita Liberata które kosmetyki podchodzą pod kosmetyki naturalne, są nietestowane na zwierzętach i kupić je możecie w Sephorze.
Zawsze powtarzam, że nie mam kompleksów poza tym zawsze osobom szczupłym wrecz wmawia się, że nie powinny ich mieć. Ja jakoś zaprzestałam myśleć nad tym co myślą o mnie inni i zaczełam podobać się sobie. Ale zawsze moją udręką były moje nogi, i nie fakt, że są krzywe czy za grube(są idealne)ale problemy z "efektem truskawki" czyli takimi kropeczkami po goleniu nóg ale nie tylko. Ja jestem zmarźluchem i nawet latem jest mi zimno a jako że mam problemy z krążeniem krwi to bardzo szybko moje stopy a nawet nogi stają się delikatnie sine a przez to nie za chętnie chodziłam w spodenkach, rozumiecie. Body blur zlikwidował mój kompleks...to nic innego jak wodoodporny, niezwykle trwały podkład do ciała który dodatkowo dodaje koloru naszemu ciału oraz wygładza jego powierzchnie przez co wydaje się idealna. Dobrze rozprowadzony na ciele jest niewidoczny...zakrywa wszystko od właśnie truskawkowych kropeczek, po siniaki, żyłki, zadrapania. Przed aplikacją warto jednak zadbać o peeling nóg czy innych fragmentów ciała, preparat aplikujemy na suche i nienawilżone niczym ciało-on sam w sobie świetnie nawilża przez cały dzień. Pod koniec dnia wystarczy go zmyć mydłem z wodą. Cena ok. 180 zł/ 200ml



Zapewniam Was, że naprawdę ten post nie jest sponsorowany przez markę Eco by Sonya, one po prostu idealnie się sprawdzają w okresie letnim, śmieje się zawsze, że gdybym mieszkała w Austarlii-właśnie z tego kraju pochodzi marka-to bym "smarowała" się jedynie tymi kosmetykami. One są takie świeże, lekkie, supere nawilżające i regenerujące a niczego więcej nie potrzebujemy gdy za oknem upał. Teraz czas na kosmetyk(zużywam drugie opakowanie)po który nie sięgam nazbyt często ale musi być pod moim prysznicem. Ja jestem fanką nie złuszczania chemicznie nie tylko skóry twarzy ale i ciała, o wiele większe i lepsze efekty po tym widzę ale czasami po prostu trzeba zrobić ten mechaniczny. Wtedy najlepiej sprawdza się Pink Himalayan Salt Scrub który ma idealną konsystencję a co za tym idzie swietnie złuszcza i wygładza skórę. Nie polecam jednakże go stosować na podrażnioną czy zadrapaną skórę bo sól po prostu szczypie i może jeszcze bardziej podrażnić. Peeling jest bardzo zbity, stosunkowo ostry(ale spokojnie nie zrobi krzywdy) ale też jest bardzo odżywczy i po peelingu nie trzeba już balsamować ciała. Pachnie przepięknie trawą cytrynowa...zauważyłam, że gdy stosuje go przed goleniem ale i po goleniu nie mam problemu z podrażnieniem bo właśnie organiczna trawa cytrynowa działa antybakteryjnie i leczniczo. Mimo iż w składzie są bardzo proste składniki od soku aloesowego, olej kokosowy, olej makadamia itp. to żaden inny peeling tak mnie nie zadowalał. Szkoda jednak, że szybko się kończy ;( Cena 145 zł/ 250 ml.




Maseczka Face Compost Mask to taki produkt który już będzie ze mną zawsze każdego lata. Bo to świetna maseczka idealna gdy za oknem upały. Nie wiem skąd przekonanie, że latem nie trzeba bardzo dbać o swoją skórę...napewno mniej aniżeli podczas zimy. To bzdura....ja dbam o swoją skórę przez cały rok a latem tak samo mocno jak zimą. Nawet nie odsuwam na bok kwasów. Ale wracając do maski, rozpływałam się nad nią już w tamtym roku, w tym roku również ją zakupiłam a opakowanie 100 ml zużyłam we wrześniu po dwóch miesiącach stosowania jej dosłownie każdego dnia. To szybka, 7 minutowa maseczka w kolorze zielonym która pachnie kompostowanymi warzywami...dla mnie to trochę taka maseczka z resztek warzywnych-trochę szpinaku, chlorelli, chia, spiruliny, aloesu i białej glinki. Maseczkę w prosty sposób się aplikuje jak również zmywa, a po zmyciu skóra jest genialnie nawilżona i zregenerowana w przy tym wygładzona i oczyszczona. Czego więcej latem potrzebujemy? Cena 145 zł/10 ml.




Wszyscy nas ostrzegają, błagają wręcz jeśli chodzi o stosowanie kremu z filtrem a ja robię to jedynie latem. Nie raz już o tym wspominałam...przez większość roku siedzę w pomieszczeniu, zdala od słońca a raczej promieni słonecznych i nakładanie warstwy filtru jest moim zdaniem zbędne. Latem jednak jest to wręcz wymagane jak również jego re-aplikacja gdy jesteśmy na zewnątrz a za oknem dwadzieścia-pare stopini. Jednego dnia wystarczyło, że nie nałożyłam ponownie kremu z filtrem na twarzy i mój nos oraz policzki były czerwone. Dla mnie jednak krem z filtrem ma spełniać aż trzy zadania...chronić, wyrównywać koloryt skóry oraz nawilżać a nawet pociągnełabym to do upiększania mojej skóry. To chyba jeden z nielicznych kosmetyków na który naprawdę, naprawdę warto wydać trochę więcej. Przedstawie Wam dwa kremy po pierwsze Josh Rosebrook i Nutrient Day Cream z spf 30 mój był w wersji z kolorem(cena za 60 ml to ok. 450 zł). Po pierwsze przepiękny zapach lekko kakowy, ochrona była, neutralizacja koloru skóry również była, skład fenomenalny jak na Josh'a przystało i co tu dużo mówić. Wróciłabym do niego gdyby na mej drodze nie pojawił się De Mamiel Exhale Daily Hydrating Nectar SPF 30 w tym przypadku cena jest niższa bo ok 390 zł ale tutaj mamy jedynie 50 ml. Gydby podzielić cene przez ilość produktu Josh wychodzi taniej ale wracając do kremu De Mamiel...jest równie dobry co ten marki Josh. Chroni na 100%, przepięknie ujednolica kolor skóry i wręcz daje efekt blur-u na twarzy, nie bieli, nie jest cięzki bardzo ładnie i szybko się rozprowadza, nawilża skórę przez cały dzień...pięknie współpracuje z korektorem. Uwielbiam efekt jaki pozostawia na skórze...w zależności co nałożycie przed nim może pozostawiać lekko matowe wykończenie albo zupełnie "mokre". Oba kosmetyki są świetne ale mam w planach jeszcze przetestowanie tego lata dwóch kremów z filtrem toteż oczekujcie-zapewne nastąpi to lipcu. Bo mimo iż to jest ogromne opakowanie to ja owego kremu nie oszczędzam :)



Tym cieniom jestem wierna już od trzech lat. Bardzo je sobie upodobałam bo są kremowe-a ja zawsze uwielbiałam efekt glow a nie płaskiego matu nawet w kwestii powiek. Teraz już może stosuje je troszeczkę rzadziej to jednak cieszę się, że wciąż je mam(a mam ich 6 w swojej kolekcji i wszystkie pochodzą z firmy RMS Beauty). Wystarczy tylko palec, roztarcie i gotowe. Cena takiego jednego cienia to ok. 135 zł ale one starczą Wam na wieki.




 Uwielbiam zapachy. Jestem fanką mocnych, wyrazistych wręcz męskich zapachów. W okresie jesienno-zimowym można powiedzieć, że to taki mój makijaż. Lubię ładnie pachnieć toteż sięgam z reguły po perfumy niszowych marek i mam z reguły po dwa na dane pory roku. I lubię wracać do zapachów-moimi ulubionymi jest Diptyque Philosykos, Byredo Gypsy Water oraz Jo Malone Grapefruit...ale latem gdy nie sięgam po Philosykos w olejku bo jest za gorąco-choć ten zapach na rozgrzanej skórze pachnie najpiękniej-to chwytam po naturalne perfumy do włosów marki La Brumee. Zapach niezwykle neutralny, delikatny, wręcz znikomy, spokojny ale wyczuwalny bo to zapach aloesu i lilii wodnej. Jak kupiłam go w tamtym roku bo sporadycznie go używałam ale w tym prawie każdego dnia pryskam nim włosy. Nie jest to produkt wysuszający włosy bo posiada w sobie nawilżający ekstrakt z aloesu. I to nie jest ten zapach, że gdy wchodzisz do komunikacji miejskiej w gorący dzień to wszyscy chcą uciekać. 170 zł/100 ml i można go dostać na stronie organicall. W ofercie występują jeszcze następujące zapachy: migdały z soczystym kwiatem pomarańczy oraz pikantna morela z świeżym granatem. Polecam, polecam....




 To moja tajna broń. No nie powiecie mi, że latem stopy są tak od piękne i pachnące. Ja z reguły w obuwiu latem chodzę na boso, bardzo szybko puchną mi stopy i takie mgiełki do stóp to dla mnie ogromne wybawienie. Nie chce Wam przedstawiać jakiejś konkretnej marki bo taki spray można zrobić samemu w domu łącząc hydrolat z odświeżającymi olejkami eterycznymi jak trawa cytrynowa-uwielbiam ten zapach <3 Jakie ukojenie stopom po 10 godzinach na nogach dają takie niepozorne mgiełeczki...w ciągu roku ich nie używam ale latem wręcz nadużywam.



 Na sam koniec coś co jedyni uwielbiają a inni nienawidzą. Gdy przechodzi się na naturalną stronę mocy najgorzej jest znaleźć odpowiednią kolorówkę-jeśli się w niej lubuje-dobry szampon który dobrze by mył oraz...dezodorant. Najlepiej taki po którym nie śmierdzimy, nie pocimy się, nie ulatuje z nas woda...ale halo, halo pocenie się to normalny proces i używanie właśnie wszelkiego rodzaju blokerów jest ZŁE a nie pocenie się. Poza tym dietą, tym co jemy i pijemy oraz higieną możemy neutralizować nasz zapach. Ja ałunu używam od trzech lat-cały czas te same opakowanie-i owszem zdarza mi się śmierdzieć ale to zależy od tego czy jestem chora oraz co jem. Gdy pije zioła i moja dieta jest pomiędzy to nie wytwarzam żadnego zapachu gdy jednak najem się nabiału którego nie mogę i przetworzonych rzeczy to jest gorzej i wspomagam się jeszcze jakimś dezodorantem naturalnym. Ale ogólnie jestem zadowolona z ałunu bo działa średnio 2 dni u mnie(nie myje się codziennie), nie ma mowy o jakichkolwiek plamach pod pachami oraz brzydkim zapachu. Swój ałun kupiłam za 14 zł-do dnia dzisiejszego jest na nim cena-i sądzę, że to opakowanie wystarczy mi do końca życia. Ałun jest świetnym "kosmetykiem" ale trzeba mu dać szansę. Tak samo jak po odstawieniu konwencjonalnego szamponu, kremu skóra i włosy się burzą tak samo początki z naturalnymi dezodorantami są ciężkie bo skóra, organizm się oczyszczają ale potem warto, warto.

A Wy bez jakich kosmetyków nie potraficie żyć latem?