środa, 12 grudnia 2018

FRIDGE 4.4 FACE THE GREEN.


 Jeśli obserwujecie mnie od jakiegoś czasu mogłyście już zauważyć, że w moich recenzjach/opiniach/ulubieńcach czy zakupach jakie przedstawiam Wam na swoim instagramie nie pojawiają się kremy do twarzy. Nie lubię ich toteż nie pojawiają się w mojej pielęgnacji. Z reguły przeraża mnie konsystencja kremu-kremowa, ciężka, wcale nie otulająca a wręcz oblepiająca i zapychająca albo tak lekka, że nic nie robi. Nie raz mi się zdarzyło, że mimo idealnego składu krem mnie zwyczajnie zapychał i żyłam potem z kaszką pod skórą którą musiałam wyciągać na wierzch i wtedy usuwać pryszcze(okropny opis ale prawdziwy). Wysuszanie pryszczy to jeszcze nie jest taki problem ale usuwanie blizny po nim-masakra. Poza tym nie wierze w te wszystkie obietnice producentów, że krem zrobi jeszcze więcej od olejku...ja jestem fanką olejków i serum i tak pozostanie chyba już zawsze.




Okłamałam Was bo jest jeden krem. Krem nad kremami który ubóstwiam i bez którego nie wyobrażam sobie zimnych miesięcy.

Jak Wiecie moją jedną z ukochanych firm jest nasze rodzime Fridge-kosmetyki tak świeże, że trzeba trzymać je w lodówce. Dosłownie pokarm dla skóry. Marka nie płaci mi za reklamowanie jej ...każdy produkt który kupiłam i testowałam ubóstwiam po prostu. Wiecie zapewne, że FF to wręcz pożeram i zawsze będzie ze mną, różany krem po oczy również...ale i tonik różany, żel do mycia ciała...koniec bo dziś o kolejnym wspaniałym kosmetyku chciałabym Wam opowiedzieć.

Krem 4.4.face the green pojawił się w moich ulubieńcach roku 2017 a  więc to znaczy wiele. Aktualnie zużyłam drugie opakowanie-jak wspominałam wcześniej lubię go stosować jedynie na przestrzeni jesieni/zimy. Bo to bardzo odżywczy krem...ale od początku.

Mam skórę delikatną, wrażliwą, cienką a co za tym idzie naczynkową-a ta skóra nie znosi mrozu, zmieniających się temperatur-raz zimno a raz ciepło-toteż zawsze kończę z czerwonym nosem i policzkami. Nie używam również podkładu a jedynie FF a więc nie ma nazbyt dużej bariery między moją skórą a warunkami atmosferycznymi. Olejki w tej kwestii nie dawały sobie rady i cóż musiałam czegoś poszukać. Nie chciałam niczego nowego a więc zaufałam marce Fridge i się nie zawiodłam.

To dyniowy mistrz regeneracji-jak piszę Fridge- i ja się pod tym podpisuje. To regeneracja w słoiczku.
Krem dedykowany jest cerze bardzo suchej-moja sucha ale zimą podwójnie-wrażliwej i skłonnej do podrażnień czyli idealnie JA. Jest w przepięknym zielonym kolorze dzięki olejkowi z pestek dyni który gra w tym kremie pierwsze skrzypce i dla mnie właśnie pachnie delikatnie miąższem z dyni i właśnie pestkami-choć ja inaczej odczuwam zapachy.




W konsystencji krem jest zbity, bardzo odżywczy i natłuszczający a więc jeśli nie lubicie efektu "tłustej" skóry zaaplikujcie go 10 minut przed robieniem makijażu. Ja jestem wariatką i jeszcze dodaje do tego kremu dwie kapki olejku z dzikiej róży-dla efektu WOW bo ja lubię efekt tłustej skóry.
Krem ma bardzo silne działanie nawilżające ale i regenerujące-w tamtym roku przy -15 stopniach zdarzało mi się wychodzić z domu bez makijażu a jedynie z tym kremem i nic mi nie popękało, nic się nie przesuszyło...zero suchych skórek a więc naprawdę działa.

Krem właśnie dlatego iż posiada w składzie zimnotłoczony olej z dyni to istne bogactwo wielonienasyconych kwasów tłuszczowych które uszczelniają naszą naturalną barierę naskórkową ale i kolejnym cudownym składnikiem owego oleju są fitosterole które odtwarzają ochronną barierę hydrolipidową-którą sami lubimy naruszać. A więc skóra poniekąd sama się chroni i nie reaguje tak bardzo źle na niską temperaturę czy chociażby śnieg. W składzie również masło kakaowe, masło shea i mocznik-a jeśli mocznik to świetne zmiękczenie skóry co za tym idzie skóra po aplikacji kremu jest gładziutka i mięciutka. Ekstrakt glicerynowy z lnu działa kojąco a olej z rumianku łagodzi wszelakie podrażnienia.

Krem jest niezwykle wydajny ale ważny jak większość kosmetyków marki tylko przez 2.5 miesiąca...ja jednak tego kremu używam również jako taka szybka maseczka regenerująca gdy z moją skórą jest źle czyli jest cała czerwona a co za tym idzie podrażniona.

oto cała lista składników:
Aqua, Glycerin, Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil, Theobroma Cacao Seed Butter, Cetearyl Olivate, Cucurita Pepo (Pumpkin) Seed Oil, Sorbitan Olivate,
Butyrospermum Parkii (Shea Butter) Fruit, Urea, Citrus Grandis (Grapefruit) Seed Extract, Anthemis Nobilis (Chamomile) Flower Oil, Linum Usitatissium (Flax) Seed Extract, Limonene*, Linalool*, Geraniol*, Citronellol*




Krem mnie nie zapycha-to najważniejsze- nie pozostawia uczucia lepkości na skórze, nawilża skórę przez cały dzień i dobrze sprawdza się również do rąk-wiem, bo wcieram resztkę właśnie w tą część ciała i moje dłonie są wdzięczne. Sądzę, że marka Fridge zrobiłaby chyba krem do rąk który byłby moim ideałem <3


Krem kosztuje 187 zł/30 g i moim zdaniem szczególnie zimą nie ma co oszczędzać na dobry krem. A więc tak krem jest wart tych pieniędzy i już zawsze będzie ze mną w zimne miesiące-no chyba, że zamieszkam na bezludnej wyspie ;)