wtorek, 26 lutego 2019

TATA HARPER RESURFACING SERUM.


 Pomimo iż owe serum jest ze mną od siedmiu miesięcy niewiele o nim mówiłam. Nie pojawił się w ulubieńcach roku bo sądziłam, że nie wystarczająco go przetestowałam. Jest to jeden z nielicznych kosmetyków które oszczędzam, bo niknie wręcz w oczach-tak, tak jest niezwykle niewydajne. Poza tym nie zauważałam większych efektów bo źle go aplikowałam. Tutaj nie wystarczy go rozmyć na twarzy, najlepiej sprawdza się metoda wklepywania a wręcz wtłaczania produktu w skórę.



Kupiłam ten produkt tak naprawdę od razu gdy tylko wszedł do sprzedaży-stosunkowo jest to nowy kosmetyk. Tak, tak dobrze zauważyłyście jest z tej samej serii co ta cudowna maseczka RESURFACING. Jeśli jeszcze jej nie wypróbowałyście, musicie bo to jedna z moich ulubionych maseczek wszech czasów...a miałam ją po raz ostatni trzy lata temu, jednakże wciąż miło ją wspominam. Wiecie już więc dlaczego musiałam owe serum wypróbować. Serum pachnie dokładnie tak samo jak maseczka-ogólnie jak kosmetyki Taty. Ja jednak powoli odzwyczaiłam się od takich intensywnie pachnących kosmetyków i on mnie nie relaksował a denerwował. Poza tym Wy wiecie, że ja uwielbiam zapach trawy, błota i ziemi :D Toteż im brzydszy zapach dla Was to dla mnie to perfumy.

Serum jest opakowane w przepiękne, szklane opakowanie z grubego szkła w kolorze zielonym-typowe dla marki. Posiada dobrze pracującą pompkę..opakowania Taty dla mnie jednak mimo wszystko są minusem bo są bardzo ciężkie, ale piękne to prawda.

Resurfacing Mask to tak naprawdę główny kultowy już produkt marki który przetestował  każdy. Tak więc Tata chciała dać nam codzienną dawkę blasku tak więc stworzyła serum na formule maseczki. Połączenie alfa i beta-hydrokwasów łączy się w jedno ażby pozbyć z naszej skóry martwy naskórek i pozostawić skórę gładką i pełną blasku. Oprócz tego w składzie znajdziemy olej jojoba, ekstrakt z cytryny, ekstrakt z arniki które zapewniają ochronę antyoksydacyjną aby "odpychać" wolne rodniki a jednocześnie obudzić blask skóry poprzez wspomniane wcześniej wygładzenie, zmiękczenie oraz pobudzenie.
To bardzo lekka formuła serum, trochę żelowego który wchłania się natychmiastowo pozostawiając jednak delikatną, lepką warstwę na skórze niczym żel aloesowy.




Serum daje efekt WOW. Skóra jest pełna blasku, jakbyście nałożyły taki niewidzialny rozświetlacz, albo oblały skórę wodą. Tutaj nie ma mowy o drobinkach to czysta tafla. Struktura jest wyraźnie wygładzona a Wy wyglądacie jakbyście przespały noc niczym królowa. Ale ani mowy nie ma ażeby używać tego serum solo, on nie nawilża skóry. Szczególnie jeśli jesteście posiadaczkami skóry suchej jak ja. Stosuje go zarówno rano jak i wieczorem ale zawsze na wierzch rusza jakiś balsam, krem czy olej. Serum kosztuje 390 zł za 30 ml co uważam za dosyć dużo bo serum jest bardzo niewydajne. Boje się, że się skończy toteż używam go "od święta" bo potrzeba aż dwóch pompek ażeby pokryć całą twarz. Serum tak szybko się wchłania, że najlepiej od razu nim "pracować" ażeby nie wsiąknęło całe serum w jedno miejsce na twarzy. Gdybym miała go porównać z Antioxidant Dew no to dla mnie wygrywa serum z Kypris-był blask, było nawilżenie a u Taty jest tylko blask. Gdy używa się go każdego dnia skóra wygląda na wyraźnie przesuszoną a już szczególnie jeśli będziecie stosować jeszcze inne kosmetyki z kwasami. Ja niekiedy stosuje go raz w tygodniu a czasami dwa. Moim zdaniem nie jest to kosmetyk do codziennego stosowania.

Cieszę się, że mam w swoim posiadaniu owe serum ale nie wrócę do niego jak to miało w przypadku Antioxidant Dew od Kypris(powróciłabym po raz kolejny ale podwyżki u Kypris są kolosalne i nie dam za to serum 500 złotych gdzie rok temu kosztowało ok. 300). Nie jest to kosmetyk tak kultowy jak maseczka z tej serii. Poza tym moim zdaniem dokładnie takie same efekty jakie mam po tym serum daje mi tonik z kwasami od Ren-a kosztuje 130 zł za 250 ml. Nie jest to toteż produkt w który warto inwestować tak duże pieniądze. Tak więc mimo iż mam ten produkt od września nigdy nie pojawił się w ulubieńcach bo nie jest moim wielkim ulubieńcem ale gdy chce wyglądać po prostu dobrze lubię po niego sięgnąć.

Skład: Hordeum Vulgare Leaf Juice*, Propanediol, Aqua/Water, Silybum Marianum Ethyl Ester, Galactoarabinan, Glycerin, Salix Alba (Willow) Bark Extract, Cetearyl Olivate, Simmondsia Chinensis (Jojoba) Seed Oil, Squalane, Sorbitan Olivate, Cupuacu Butter Glycerides, Isopropyl Shea Butterate, Lactobacillus Ferment, Leuconostoc Ferment Filtrate, Solanum Lycopersicum (Tomato) Fruit Extract, L (+) Lactic Acid, Vaccinium Myrtillus Fruit/Leaf Extract, Saccharum Officinarum (Sugar Cane) Extract, Citrus Aurantium Dulcis (Orange) Fruit Extract, Citrus Limon (Lemon) Fruit Extract, Acer Saccharum (Sugar Maple) Extract, Citric Acid, Terminalia Ferdinandiana Fruit Extract, Lithospermum Erythrorhizon Root Extract, Hippophae Rhamnoides (Sea Buckthorn) Oil*, Plukenetia Volubilis Seed Oil*, Saccharide Isomerate, Tasmannia Lanceolata Fruit/Leaf Extract, Arnica Montana (Arnica) Extract*, Borago Officinalis (Borage) Leaf Extract*, Calendula Officinalis (Calendula) Flower Extract*, Medicago Sativa (Alfalfa) Extract*, Spiraea Ulmaria (Meadowsweet) Extract*, Sambucus Nigra Fruit Extract, Olea Europaea (Olive) Oil*, Tocopherol, Caprylic/Capric Triglyceride, Cetyl Palmitate, Sorbitan Palmitate, Sclerotium Gum, Aroma**, Sodium Phytate, Sodium Citrate, Mica, Alcohol, CI 77891, CI 77491, Citral, Limonene, Linalool, Geraniol, Benzyl Benzoate *Ingredients from Organic farming ** Clinical grade essential oils blend


piątek, 15 lutego 2019

DLACZEGO UŻYWANE A NIE NOWE?


Moja "używana szafa"

 Pamiętam doskonale okres podstawówki i gimnazjum. Chowałam się pomiędzy wieszakami w potocznie nazywanych lumpeksach, byleby ze wstydu schować się przed wszystkim a już szczególnie przed kimś z mojej klasy. Choć teraz gdy o tym pomyślę to było to głupie ponieważ, gdyby ktoś nakrył mnie w lumpeksie to oznaczałoby, że sam się tam ubiera a co za tym idzie to nie taki wielki wstyd. Ale był, bo gdy moje koleżanki chodziły w jeansowych rurkach z bazaru ja chodziłam w zamszowych spodniach z lumpeksu-ubrania z bazaru był niegdyś luksusem. Dziedziczyłam ubrania po ciotkach(między mną a moimi ciociami nie ma dużych różnic wiekowych średnio 5-18 lat), ale z czasem były coraz lepsze bo te miały dostęp do H&M-u czy Adidasa. Gdy miałam lat 13-16 nie myślało się o takich sklepach jak Zara czy Mango, Tommy Hilifiger był szczytem marzeń, luksusem...wtedy ubierało się w Butiku czy Moodo. Jakość straszna ale kto by się tym martwił, w końcu miało się modne ubranie...ale ja byłam inna a w wieku 14 lat wciąż ubrania wybierała mi mama i jak inni nosili rurki ja wściekła nosiłam dzwony. Nie miałam swojego stylu, nosiłam to co wszyscy nosili...trampki za 20 złotych a'la marynarskie w żarowiastych kolorach czy spodnie  z dużą ilością elastanu zawiązywane na sznurek które imitowały jeans-ledzinsy :D Liceum to był okres Nike Air Force i wielkiej torby na ramie...tylko tyle pamiętam z tego okresu.
Ale ja nigdy nie miałam swojego stylu, akurat to co było modne ja zawsze chciałam. Nikt nie chciał się "trzymać" z kimś kto chodził ciągle w tym samym i jeszcze bez "jakiejś metki". A to było straszne myślenie i teraz nie interesuje mnie to gdzie dana osoba się ubiera bo to nie ma znaczenia.
Z czasem dojrzałam nie tylko do "mody" ale i rzeczy z drugiej ręki. One przeważają w mojej szafie i tutaj nie chodzi o niskie ceny, bo nie sztuką jest kupić coś za złotówkę byleby było ale chodzi o świetną jakość w miarę korzystnych cenach. No bo jeśli coś ktoś nosił przypuśćmy przez 5 lat i oddał to dalej, wisi to na wieszaku w lumpeksie i wciąż wygląda genialnie to świadczy o dobrej jakości. I to nie prawda, że niegdyś sieciówki nie szyły dobrych gatunkowo ubrań bo sama mam t-shirt z H&M-u kupiony w lumpeksie za 2 złote w którym śpię już od czterech lat i wygląda genialnie-nawet szwy się nie przesunęły, materiał jest gruby i mięsisty. Albo 8 letnią pidżamę z Croppa w której śpię po dziś dzień-tak od 8 lat moja waga stoi w miejscu :D

Istny łup zapłaciłam za ten sweter marki Chloe 250 zł nowy zaś kosztuje około 5 tys.

Nie mam nazbyt wiele czasu toteż odpuszczam sobie buszowanie po lumpeksach stacjonarnie, niekiedy się zdarza i to cudowne, że w tych miejscach są wszyscy. Ludzie po 60-panie i panowie, młodzież chodząca do gimnazjum ale też liceum, elegancko ubrane panie ale i nawet panowie w garniturach czy potocznie nazywani robole szukający tanich t-shirtów do pracy. To już nie wstyd a wręcz moda. Jednak lumpeksy są coraz bardziej świadome marek i wykorzystują to toteż w lumpeksie można kupić w strasznym stanie ale kaszmirowy sweter za uwaga 60 złotych albo jeansy od Tommiego za 150 złotych-przetaczam ceny z mojego lumpeksu stacjonarnego. Kpina bo moja mama miała lumpeks w którym jej pomagałam i wiem ile te ubrania kosztują, kupuje się je na wagę w dużych worach i nigdy nie wiemy co jest w środku-kupujemy kota w worku, można kupować też rzeczy wycenione ale to już na bardziej luksusowe lumpeksy bo niekiedy ceny są z kosmosu...ale płacimy za wagę a ktoś tutaj sobie wycenia rzeczy za 150 złotych...lumpeksy to świetny zarobek ale też mnóstwo pracy, bo nie raz się zdarzało, że prałyśmy nawet ubrania, goliłyśmy je golarkami i zawsze je prasowałyśmy...a gdy ubrań było tony a my tylko dwie to pracy było multum przez to spędzałyśmy całe dnie i całe noce w pracy. Potem już ludzie tak chętnie nie odwiedzali lumpeksów...dlaczego? Bo jak można dać za używaną bluzkę 15 złotych skoro nową można kupić na promocji za 20 zł. Nie ważne, że jakość zupełnie jest inna ale jest nowa. Ja osobiście od takiego myślenia odeszłam i jestem w stanie dać za używaną rzecz i 400 złotych byleby jakość mnie satysfakcjonowała-mam parę wpadek ale cóż nikt nie jest idealny. Ale podam Wam przykład mamy sweter z Zary, nowy z metką za cenę 200 zł, w 90% jest z akrylu który jest sztuczny, nie grzeje, wygląda tandetnie i do tego nie jest zdrowy dla naszego organizmu ale i skóry, do tego ktoś kto produkował ten sweter również nie należy do zdrowych ludzi-chodzi mi o szkodliwość tworzenia tych ubrań nie tylko dla środowiska ale i dla ludzi. Nie zastanawiacie się dlaczego niekiedy te ubrania śmierdzą plastikiem mimo iż są nowe?
A teraz jest sweter w 50% z moheru i 50% z wełny, mimo iż to naturalne materiały to pochodzą z drugiej ręki toteż nawet jeśli zwierze cierpiało-bo często się mówi o cierpieniu zwierząt podczas "zbierania" wszelkich rodzaju wełen-to nie poszło to na marne bo sweter jest w obiegu. Mam nadzieje, że wiecie o co mi chodzi...sweter nie jest znanej marki ale gdy wpiszecie ją w google dowiadujecie się, że mają oni certyfikat woolmark- a więc wysoka jakość, sweter grzeje, może delikatnie gryźć ale da się to obejść, jest naturalny i co najważniejsze dobry dla naszej skóry(chyba, że ma się uczulenie) i zdrowia, również kosztuje 200 zł.  Gdybyście nie wiedziały tego wszystkiego kupiłybyście sweter z Zary ale gdy wgłębicie się w temat wybrałybyście sweter nieznanej marki przez świetną jakość.
 Jak te swetry z akrylu wyglądają po paru praniach? Jak szmaty do podłogi. I nie dochodzą do mnie usprawiedliwienia mnie nie stać na kaszmir czy wełnę...stać każdego bo można znaleźć kaszmir z drugiej ręki za 2 złote uwierzcie. A gdy kupicie raz kaszmir, będziecie do niego wracały. Bo jest cienki ale ciepły, niezwykle ciepły i wygląda niezwykle luksusowo, nie kulkuje się i jest wieczny :) Dobrej jakości oczywiście, bo te sieciówkowe to porażka. Nie chce rozwodzić się na tematy materiałów ale to również ciekawy temat, jednakże ja skupiam się tutaj na czymś innym.

Kolejny sweter kupiony z drugiej ręki niczym nowy-Michael Kors

Nie kupuje w sieciówkach, a raczej staram się nie kupować jednak sklepy pokroju Zara omijam szerokim łukiem, oczywiście nie chce tutaj nikogo urazić i kupujcie nadal jeśli kupujecie w tych sklepach ale dla mnie to najgorzej wydane pieniądze. Te ubrania wyglądają tylko dobrze na wieszaku, do pierwszego prania a potem to zwykłe ścierwa. Albo skurczone, albo przekręcone, albo rozprują się albo wiszą nitki...i ja wiem to można obciąć ale po co dawać za coś 200-300 a nawet niekiedy 400 złotych skoro trzeba przy nich "kombinować". Dlaczego Zara jest najgorsza? Bo nie ma pomysłu sama w sobie, często jej projekty nie są zainspirowane z wybiegów a wręcz zerżnięte... jestem fanką Isabel Marant i nie jest mnie stać wydać 3000 zł na sweter toteż kupuje ubrania od niej z drugiej ręki ale często widuje kopie, kopie jej projektów. Ta sama bluzka tylko zamiast 2000 zł kosztuje 200 zł. I ja wiem dla większości astronomiczne ceny projektantów to kpina, ale to pomysł, lata pracy, kreatywność, historia i jakość za to się płaci nie tylko za metkę. Nie wszystko jest warte astronomicznych kwot ale jak można kraść czyjąś pracę? Te ubrania z Zary również są drogie i owa marka wzbogaca się na krzywdzie innych ludzi, pracowników którzy szyją te ubrania. Te t-shirty za 20 złotych, które po miesiącu/dwóch ląduje w śmietniku bo do niczego innego się nie nadaje. Czyjaś praca, trud za który nie otrzymał odpowiedniego wynagrodzenia ląduje w koszu. Praca w tragicznych warunkach, bez przerwy..fortuna Amancio Ortega liczy ok. 85 mld. dolarów i przed tym jak napiszecie, że "gościu wie co robi" polecam obejrzeć dokument ZARA: największa fortuna świata.
Wiele firm wykorzystuje fakt, że w krajach w jakich z reguły "tworzy" się dane ubrania nie jest najlepiej i wiele ludzi "klepie biedę" chwytają się każdej pracy byle by zarobić jakiś grosz..właśnie grosz. Bo za grosze się tam pracuje. Dlatego nie narzekajmy proszę na swoje prace, bo i tak jesteśmy o stokroć w lepszych miejscach aniżeli ludzie mieszkający w Chinach, Bangladeszu, Indiach, Maroko, Tajlandii czy Wietnamie. Wykorzystuje się fakt, że w większości ludzie w tych krajach niestety wiążą koniec z końcem i podejmują się każdej pracy byleby przeżyć. Nie wiem czy chcielibyście być non stop w pracy i otrzymać za to 200 złotych, i nie mówcie, że na Sri Lance 45 funtów to majątek. Przeliczając owe 45 funtów na rupię lankijską która jest walutą na Sri Lance zarabia się 10565.76 rupi, gdzie chleb kosztuje 100 LKR, mleko 220 LKR zaś ryby ok 600 LKR. Gdzie tu ubrania, kosmetyki, środki czystości, wycieczki czy auto? Nadal uważacie, że ta pensja jest tak strasznie sprawiedliwa?

Za tą koszulę Levis natomiast w lumpeksie dałam 5 złotych-jest ze mną już cztery lata i wciąż wygląda jak nowa.

Ja wiem haul-e są takie super. Ludzie kupują mutlum rzeczy, bo im więcej tym lepiej, dłużej będzie trwał filmik a potem tour po garderobie również będzie trwał godziny..ale po co? Byleby móc nawrzucać jak najwięcej reklam podczas trwania filmiku i więcej zarobić? Czy naprawdę w dzisiejszych czasach więcej znaczy lepiej? Po co ten setny biały t-shirt? Po co 10 par dzinsów tylko w innym odcieniu niebieskiego? Czy naprawdę jesteś zadowolona  z tego swetra za 50 złotych czy kupiłaś go jedynie dlatego bo był za 50 zł? Nie ważne, że to nie twój kolor, nie twój rozmiar ale jest...pewnie niedługo wyląduje z metką w koszu. Tak łatwo nam w dzisiejszych czasach przychodzi wyrzucanie jedzenia, ubrań, sprzętów elektronicznych, kosmetyków. Pamiętam jak gdy byłam mała mój dziadek podklejał mi kapcie butaprenem a teraz łatwiej jest wyrzucić i kupić kolejne. Tak samo ciężko jest nam pochwycić za nitkę i igłę i zaszyć dziurkę w ulubionej bluzce. Ja jestem sentymentalna i z niektórymi rzeczami ciężko jest mi się rozstać bo wiem, że z reguły nie dostanę drugiej takiej samej. Tak mam z ukochanymi Vans-ami slip on w kolorze złotym, przechodziłam w nich cztery lata...zjechałam je całkowicie a teraz przeszukuje internet wzdłuż i szerz i nigdzie nie mogę ich dostać.
Nie jestem typową minimalistką...mam rzeczy, otaczam się nimi. Uwielbiam chociażby rośliny czy kryształy które mogłabym kupować i kupować, tak samo mam z kosmetykami ale ubrania to zupełnie inne podejście. Bardzo ważna dla mnie kwestia tak jak niegdyś zmiana kosmetyków na te naturalne i nietestowane na zwierzętach. Miałam wielki problem z wypryskami na plecach czy ramionach gdy nosiłam rzeczy z poliestru czy akrylu toteż zrezygnowałam z nich całkowicie i problem minął. Strasznie się w nich pociłam a do tego nie ukrywajmy śmierdziałam. Dodatkowo ten zapach plastiku, dla mnie to zapach sztuczności. I nie chce byście uważali, że jestem jakaś nowobogacka i uważam się za ważną Panią, co to to nie...nie jest mnie stać wydać na bluzę Kenzo 2000 zł-skąd w ogóle wzięła się ta moda, one zupełnie nie są warte tych pieniędzy :D

Dziś chciałabym się podzielić z Wami stronami, platformami gdzie ja robię zakupy ubraniowe. Nie znajdzie się tutaj Zalando, Answear czy About you-nie pamiętam kiedy ostatnio zrobiłam tam zakupy.

Jedwabna koszula marki Isabel Marant-główna "czarna"-za jedyne 300 zł, gdzie koszt nowej to średnio 2 tys złotych. 

Po pierwsze stare, dobre Allegro(oraz OLX). Nie każdy jest ufny i to prawda ażeby kupować tam rzeczy trzeba się po prostu troszeczkę podszkolić. Kupuje tam zarówno torebki jak i buty czy też ubrania. Ostatnio kupiłam tam sweter od Isabel Marant z genialnym składem w licytacji za uwaga 80 zł. Takie zakupy cieszą niesamowicie...nie jestem z tych osób które lubią przepłacać, mało jest rzeczy za które dałam 100% ceny. Uwielbiam okazję, przeceny i często z tego korzystam. Allegro jest świetną bazą dobrych rzeczy ale trzeba uważać na podróby i oszustów którzy często upierają się, że rzecz przez nich sprzedawana jest oryginalna a potem co do czego przychodzi...tandetna podróbka. Szkoda, że nasza policja nie bierze na poważnie spraw podróbek, bo posiadanie czy sprzedawanie podróbek oczywiście świadome moim zdaniem powinno być karalne. Jak połowa Polski może nosić LV Neverfull gdzie ta torebka kosztuje ok. 4500 zł? I owszem część Polek może sobie na to pozwolić ale czy każda? Tak samo z paskiem Gucci którego jest ostatnio wysyp :D

Po drugie Vestiaire Collective czyli genialna strona. Ogromna baza z używanymi "luksusowymi" dobrami, miejsce w którym nigdy nie kupisz podróbki. Nawet ty możesz tam coś sprzedać. Kupując jakąś rzecz w 100% masz pewność, że będzie ona oryginalna. Pomyślisz-jak to możliwe? VC działa na następującej zasadzie, gdy tylko kupisz daną rzecz i za nią zapłacisz zespół sklepu prosi sprzedającego o przesłanie danej rzeczy do nich, do centrali we Francji. Tam sztab specjalistów dokładnie bada twoją upragnioną torebkę Chanel...po czym gdy tylko potwierdzą, że jest ona autentyczna wysyłają ją do Ciebie z wypełnioną przez nich kartą autentyczności. A więc nie będziesz miała problemu by potem ponownie ją odsprzedać. Sklep świetny, gdyż możesz się targować jeśli chodzi o cenę, masz pewność, że towar do Ciebie dojdzie no i pewne potwierdzenie autentyczności kusi.

Isabel Marant Bobby używane kupiłam za 550 zł nowe kosztują ok. 2 tys zł


Po trzecie nasze polskie sklepy które  sprzedają używane(a nawet i nowe), rzeczy luksusowe w bardzo korzystnych niekiedy cenach. Pyskaty zamsz, Keep the labelDream big, komis Label, ShoutAbout...również pewniaki aczkolwiek u nas, a więc rzeczy tak naprawdę są u Was na drugi dzień. Nie musicie czekać tygodnia a nawet i dwóch. Możecie tam nie tylko kupić ale i sprzedawać swoje rzeczy. Oby było coraz więcej takich sklepów u nas. Bo "luksus" niekiedy to nie marka a jakość a używany luksus to dodatkowo zdrowa jakość dla naszej planety. Czy nie lepiej w coś zainwestować i nosić wieki aniżeli kupić coś na chwilę?

Po czwarte lumpeksy online. U mnie nie ma ich dużo a jest tylko jeden. Największy w Europie Remix Shop...kupuje tam dosyć często aczkolwiek muszę Wam powiedzieć o paru minusach tego sklepu. Odkryłam go jakoś w połowie tamtego roku, całkiem przypadkiem poszukując jakiś second hand-ów online. Niestety praca nie pozwala mi na częste buszowanie po lumpeksach, ale też byłam zmęczona wychodzeniem ze sklepu z niczym, albo obejściem się ze smakiem bo coś kosztowało majątek a nie było tego warte. Jest dużo lumpeksów online ale ich oferta z reguły jest po prostu uboga. Remix to skarbnica perełek ale trzeba być przygotowanym o 9:00 oraz 19:00-godziny dostawy. Gdy nie zdążysz wrzucić czegoś do koszyka przed kimś innym, już możesz o tym zapomnieć. Rezerwacja danej rzeczy trwa 15 minut...niekiedy z strasznym biciem serca czekam aż upłynie 15 minut i nikt danej rzeczy nie kupi :D
Dostaniecie tutaj wszystko od ubrań, po buty, torebki oraz szaliki dla kobiet, mężczyzn i dzieci. Rzeczy z najwyższej półki: Burberry, Chloe, Acne ale i Zare czy H&M a nawet i coś pokroju Butik czy marki totalnie na naszym rynku nie znane jak buty świetnej marki Frye- co to za jakość buta, typowego kowbojskiego buta. Nie ma problemu ze zwrotem jak i oddaniem pieniędzy. Ale na paczki czeka się niekiedy po dwa tygodnie.

Tą torebkę kupiłam na Allegro od osoby prywatnej, ubrana raz, Isabel Marant. Dałam za nią 600 zł


Z zakupami nie ma problemu aczkolwiek ze sprzedażą...tak, tak można tam także sprzedawać ubrania za sprawą Remixbag-a. Otrzymujecie go darmowo i tak samo za "darmo" możecie je sprzedać. Radzę wam po pierwsze przed wysłaniem rzeczy dokładnie je spisać i uzbroić się w cierpliwość...bo wystawienie rzeczy niekiedy trwa nawet dwa miesiące. Dostaniecie max. 60% kwoty wystawionej...i nie liczcie, że za nowe Conversy otrzymacie 250 zł...ja za nowe Vansy w kartonie dostałam 130 zł...zaś Remix zarobił na tym 100 zł...ale to i tak nie najgorsze. Jeśli nie wybierzecie usługi Premium za 18.90- nic nie będzie szybciej ale warto to wykupić- to Wasze lepsze rzeczy mogą zostać "zutylizowane" czyli zabrane sobie przez pracowników "sklepu" a wystawione same "śmieci". Raz wysłałam zegarek Michael'a Kors'a i nie został on wystawiony...od razu wykupiłam sobie usługę i otrzymałam go z powrotem. Raz nie otrzymałam zwrotu wszystkich rzeczy, ale nie chciałam z nimi wojować bo obsługa klienta jest tam tragiczna. Zaniżają tam strasznie ceny jeśli chodzi o zakup przez nich rzeczy ale potem wystawiają je za chore ceny byleby jak najwięcej oni zarobili. Tak więc ta usługa taka darmowa nie jest...bo czasami Ty możesz zarobić na bluzce 7 złotych a oni 30. Dostają ubrania za darmo i nie muszą za bardzo się wysilać bo ludzie chętnie im je oddają a potem sypią się negatywne komentarze na ich profilu na Facebook-u. Pieniądze również możecie otrzymać po dwóch miesiącach bo klient może się rozmyślić , może to odesłać, oni muszą to przetworzyć, pomyśleć...oddaje tam tylko rzeczy na których sprzedaży znacznej mi nie zależy a jedynie chce się ich pozbyć...lepsze rzeczy sprzedawajcie gdzieś indziej, lepiej na tym wyjdziecie.
Zakupy jak najbardziej...sprzedaż radziłabym Wam odpuścić.

Po piąte Hopla...ale tutaj kto pierwszy ten lepszy. Asortyment tego sklepu online wręcz się rozpływa. I się nie dziwie bo mają tam istne perełki w świetnych cenach które aż tak bardzo nie dziurawią portfela. Tutaj liczy się jakość a nie do końca marka. Bardzo minimalistyczne rzeczy, klasyczne i takie które "każda kobieta powinna mieć w szafie". Moher, wełna, kaszmir..cudowne płaszcze, swetry, spodnie...WOW.

A po szóste Vinted czyli coś od czego zaczynałam swoją przygodę ze sprzedawaniem i kupowaniem używanych ubrań. Działa na zasadzie Allegro-ale tutaj jest jeszcze gorzej bo nigdy nie macie pewności w 100%, że ktoś Was nie oszuka. Mi nie wysłano zakupionego towaru aż dwa razy, nic z tym nie robiłam bo policja gdy słyszy, że ktoś wyłudził od nas 100 zł to mówi, że to niska szkodliwość. Ale to przestępstwo i powinno być karane, bo ludzie potrafią tak żyć. Strona Vinted również nic z tym nie robi, może jedynie kogoś zablokować....a ten ktoś tworzy nowe konto i oszukuje. Kupuje rzeczy więc tylko u osób które mają potwierdzone swoje dane, są przynajmniej rok na Vinted i mają sporo pozytywnych komentarzy.

Kolejne używane buty tym razem model Bekett, ja dałam jedynie 500 zł, stan idealny. 

Jeśli pokazuje Wam jakieś perełki z drugiej ręki to właśnie w powyższych "sklepach" się w nie zaopatruje. Nigdy nie znalazłabym takich rzeczy stacjonarnie w swoim obrębie toteż w 99% zakupy robię internetowo. Oczywiście nigdy nie mam pewności, że rzecz będzie dobra, że będzie mi pasować i często albo odsyłam rzeczy albo odsprzedaje je dalej.
Żyje według pewnego rodzaju rotacji...gdy chce kupić jakąś rzecz inną muszę sprzedać toteż u mnie nie ma przesytu i odnajduje się w swoich rzeczach. Mimo małej szafy zawsze mam się w co ubrać a nie posiadam standardowych klasyków-nie jestem ich wyznawczynią. Nie marzy mi się klasyczny trench Burberry czy też skórzana kurtka od Acne. Za to marzy mi się zamszowy trench od Saint Laurent który jest dla mnie nieosiągalny bo cena poraża-ale może znajdę używany za max. 1000 zł :D

Mój pierwszy "luksusowy" używany łup. Trochę starszy model Marcie, mimo iż nie za często ją noszę mam do niej sentyment.

Jeśli chcecie zacząć kupować rzeczy droższych marek to nie wstyd sięgać po te używane, wcale nie musisz odkładać wieki na nowe buty byleby pochwalić się kartonem i faktem, że kupiłaś je w Vitkac-u. Ja uważam, że każdy używany zakup pcha nas ku lepszemu. Ale to nie tylko powinno tyczyć się ubrań czy butów ale i sprzętu elektronicznego-komputerów, telefonów czy nawet kosmetyków. Zrobiłam już dwa rozdania moich używanych kosmetyków i mimo iż odebrane było w pewnym procencie negatywnie będę robiła to częściej bo to dobre dla mnie, dla mojego myślenia by niczego nie wyrzucać ale i dla Ziemi oraz dla osoby która dane kosmetyki zdobędzie-zaoszczędzi pieniądze a wykorzysta coś co się u mnie nie sprawdziło.
Kupujmy rzeczy nowe ale z większą rozwagą i sięgajmy chętniej po te z drugiej ręki.

Słyszeliście, że w Szwecji otwarto centrum handlowe z używanymi rzeczami? Tutaj o tym poczytacie.
Co o tym myślicie, ja chętnie spędzałabym tam czas :)

piątek, 8 lutego 2019

NAJWSPANIALSZY,NAJCUDOWNIEJSZY,NAJUKOCHAŃSZY...



 Dziś o kosmetyku dla mnie już kultowym, genialnym, cudownym. Takim kosmetyku bez którego nie wyobrażam sobie swojej pielęgnacji zarówno rano jak i wieczorem. Mimo iż mam go w "swoich zbiorach" dopiero od początku grudnia, uwielbiam go. Ale zapewniam Was, że nie tylko u mnie działa cuda...komentarze pokroju "Wonderful, wonderful stuff. Indescribable scent. Amazeballs for skin, can't imagine being without it." albo "...I’d marry this one" mówi wszystko. Kosmetyk drogi bo za 45 ml musimy zapłacić aż 410 złotych, ale jest w konsystencji bardzo unikalny i inny toteż...starczy na bardzo długo. Chyba, że będziecie się nim "oblewały" tak jak ja :D



Nie raz powtarzałam, że nie jestem fanką kremów do twarzy, dla mnie to zapychacze, kosmetyk który nie robi nic więcej aniżeli daje uczucie nawilżenia-inny jest krem od Fridge którego recenzja tutaj.
Oleje to przyszłość, jeśli dobierzecie swoją armię uwierzcie, że już nigdy nie powrócicie do kremów. Ja na początek pochwyciłabym za olej z dzikiej róży oraz z opuncji figowej. Dla mnie rozchwalany olej arganowy nie robi nic a olej kokosowy w większości jednak zapycha. Oleje nie tylko nawilżają ale działają na problem naszej skóry, potrafią zmatowić naszą skórę, zbalansować ją, dodać blasku, rozjaśnić, odżywić, zregenerować i wiele, wiele innych.



Ale dziś nie o olejach ale kosmetyku którego rodzaju nie potrafię przetłumaczyć na polski w jednym słowie-BALM. Mówię od razu to nie jest balsam, produkt z masą olei i maseł który w słoiczku jest w postaci stałej a gdy tylko nałożymy go na twarz pod wpływem ciepła naszej skóry stopi się w olejek. Ale The Vital Balm Cream od Josh'a Rosebrook'a który dziś Wam przedstawię jest jeszcze inny. Genialny..



Dla Josh'a wszelkie kremy dostępne na rynku były zbyt za słabe zaś "balm-y" zbyt tłuste toteż postanowił wynaleźć coś co będzie lekkie niczym krem ale odżywcze niczym "balm". Miałam zarówno produkt tego pokroju od Mahalo, Leahlani i wszędzie TE kosmetyki  są w słoiczku półprzezroczyste, tłuste w konsystencji w bardzo żywych kolorach a produkt Josh'a jest zupełnie inny.
Zamknięty w przepięknym białym, minimalistycznym, szklanym słoiczku produkt jest na pierwszy rzut oka kremem w kolorze delikatnie niebieskim, bardziej morskim-kolor jest naturalny dzięki zawartości olejku Blue Tansy. Ale gdy tylko zaaplikuje się go na twarzy i rozsmaruje znika w mgnieniu oka i pod palcami staje się "wodnisto-olejowy". Co zauważam od razu po aplikacji? Ukojenie i spulchnienie skóry, od razu wydaje się ona jędrniejsza i cudownie nawilżona, wygładzona. Dodaje jej ogrom zdrowego blasku-nie zapewniam nie jest on tłusty. Powiem Wam szczerze, że mógłby być to jedyny produkt którego miałabym używać jeśli chodzi o pielęgnację skóry twarzy. Jednogłośnie to najlepszy kosmetyk jaki przyszło mi testować. Czytając o nim opinie nie przeczytałam ani jednego złego słowa na jego temat. Wszyscy go kochają. Ale ogólnie wszyscy kochają kosmetyki Josh'a i ja się pod tym podpisuje, bo stosowałam już sporo kosmetyków tej marki i wszystkie uwielbiam <3



Ale o co tyle szumu. Spójrzcie na początek na skład  Vital Balm Cream:

*Aloe Vera Leaf Juice, *Mango Seed Butter, *Honey, *Indian Senna Seed Extract (Botanical Hyaluronic Acid), *Shea Butter, *Olive Oil,*Avocado Oil, *Jojoba Seed Oil, *Borage Seed Oil, *Evening Primrose Oil, *Sea Buckthorn Oil, *Vitamin E, †Broccoli Seed Oil, *Witch Hazel, *Ashwagandha, *Turmeric, *Rose Hips, *Goji Berry, *Calendula, *Black Cohosh, *Elderberry, *Bladderwrack, *Marshmallow Root, *Ginger, *Fenugreek, *Chickweed, *Licorice, *Raspberry Leaf, *Dandelion, *Sage, *Eyebright, *Milk Thistle, *Rose Petal, *St. John’s Wort, *Cat’s Claw, *Cinnamon, *Lavender, *Ginkgo Biloba, *Gum Arabic, §Xanthan Gum, Potassium Sorbate, †Blue Tansy Essential Oil, †Ylang Ylang Essential Oil, †Lavender Essential Oil, *Vanilla Extract.

Our Indian Senna Seed/Cassia Angustafolia extract is made in-house along with all of our herbal extracts and infusions.

*CERTIFIED ORGANIC

†ORGANIC

‡WILDCRAFTED

§NON-GMO PLANT SOURCED



Nie mamy tutaj niczego zbędnego. Same cudowności-nie znajdziemy tutaj wody czy chociażby oleju kokosowego który w większości produktach typu BALM się pojawia bo jest stosunkowo tani i jest idealnym wypełniaczem. Czy już teraz wiecie dlaczego ten produkt jest drogi? Skład mówi wiele, fakt, że składniki są certyfikowane organicznie, organiczne a nawet i dziko rosnące. Znajdziemy w składzie sok aloesowy na pierwszym miejscy, masło z nasion mango, miód, olej z brokułów, kurkume, oczar, nagietek lekarski, cynamon, lawendę....i wiele, wiele innego dobra.

Aloe Vera, organiczne substancje aktywne i bogate oleje roślinne zapewniają silną synergię składników odżywczych aby wspomóc prawdziwą regenerację skóry. Indian Senna Seed znany również jako botaniczny kwas hialuronowy oferuje wysokie polisacharydy które odpowiedzialne są za naturalną zdolność do nawilżania komórek skóry i zatrzymywania w niej wilgoci. Łącząc ekstrakt z nasion Indian Senna z ziołowymi substancjami aktywnymi tworzy niezrównane wsparcie dla skóry, zwiększając zatrzymanie wilgoci, dodawać gęstości skórze, zmiększać ją, chronić i spowalniać zanik tkanek skórnych.


To skuteczny produkt silnie nawilżający który łączy w sobie zalety naturalnego "balm-u" z absorpcją i luksusowym wykończeniem kremu. Wspiera on prawdziwe zdrowie i urodę skóry, ułatwiając maksymalne nawodnienie komórek ich naprawę oraz przywracanie funkcji życiowej skóry. Gdybym miała wybrać jeden kosmetyk do nawilżenia mojej skóry każdego dnia niewątpliwie byłby to właśnie Vital Balm Cream. Będę to niego wracała z wielką przyjmnością-uwaga, uwaga jest niezwykle wydajny przez swoją unikalną konsystencję toteż nie wychodzi wcale tak drogo pomimo iż 22 ml tego kosmetyku kosztuje 215 złotych na stronie Colima.



Post nie jest sponsorowany.