środa, 13 lipca 2016

Ulubieńcy czerwca.



Rozpoczęło się lato. Okres wolny dla wielu. Ja niestety te wakacje spędzę tak naprawdę w pracy. Dodatkowo pogoda nas nie rozpieszcza a więc nawet w weekendy nie naciesze się latem. Zauważyłam że prawie co roku lipiec nas nie rozpieszcza.
Ale w dzisiejszym poście nie o lipcu a o czerwcu a raczej o produktach jakie pokochałam w tym miesiącu który nie ukrywam bardzo lubię.



W tamtym miesiącu odkryłam trzy produkty które zawładnęły mym sercem. Wszystkie te produkty zakupiłam w połowie czerwca a więc tak naprawdę testuje je od miesiąca. Nie kupuje nazbyt wiele kosmetyków-tak naprawdę zakupuje je dopiero wtedy gdy zużyje poprzedni. Nie lubię chomikować kosmetyków oraz trzymać je aby trzymać bo tak bardzo szkoda mi je zużyć. Kosmetyk lubię zużyć w pełni gdy jestem z niego zadowolona, gdy jest inaczej bardzo często oddaje lub też zmuszona wyrzucić ale zdarza się to bardzo rzadko gdyż próbuje znaleźć inne zastosowanie na dany produkt.

W czerwcu zrobiłam zakupy po raz kolejny w Organicall- cenię ten sklep za podejście do klienta, bardzo indywidualne, za pomoc jaką oferują oraz bardzo bogaty asortyment. Zakupiłam od nich dwa produkty i obydwa okazały się strzałem w dziesiątkę.
Pierwszy do balsam do ciała. Niby nic. Nie ukrywam że nienawidzę balsamować, olejować ciała. Ale od kiedy pokochałam szczotkowanie skóry na sucho polubiłam również olejować ciało.Tak, tak olejować gdyż do pielęgnacji ciała używam zazwyczaj olei. W balsamach nigdy nie lubiłam tej konsystencji, mocnego zapachu i tego odczucia że mam coś na ciele. Balsam marki Prtty Peaushun to balsam stworzony przez makijażystkę Hollywood Bethany Karlyn. Ten cudowny balsam naprawdę poprawia kondycję skóry, tuszuje delikatnie zasinienia oraz defekty skóry oraz wyrównuje koloryt skóry. Mam oliwkowy odcień skóry, być może nie jestem blada niczym marmur ale nie jestem również opalona tak jak gdy miałam lat 6 i większość dnia spędzałam na podwórku.Mam tendencje również do zasinień oraz podrażnień po depilacji na nogach. Czuje sie niepewnie w szortach czy spódnicach właśnie ze względu na różnego rodzaju zasinienia na nogach oraz dosyć jasny kolor. Ten balsam to wybawienie dla moich często podrażnionych nóg od depilatora. Produkt nie zawiera parabenów, syntetycznych barwników oraz substancji zapachowych. Pchnie genialnie lekko, orzeźwiająco i cytrusowo , wygląda na skórze równie genialnie. Posiada w sobie drobinki które w żaden sposób nie odznaczają się na ciele a za to świetnie rozświetlają, szczególnie w promieniach słonecznych skóre. Daje efekt gładkiej, zdrowej skóry. Dodatkowo wspomaga produkcję kolagenu, elastyny i białka zmniejszając cellulit, rozstępy, blizny oraz żylaki. Ekstrakt z rozmarynu i werbeny mają właściwości kojące. Produkt nie robi plam, nie odznacza się ani nie barwi ubrań nie polecam go jednak stosować w bardzo wysokich temperaturach- powyżej 30 stopni- gdyż po prostu spływa z ciała, czego oczywiście nie widać aczkolwiek czuć-to normalne pocimy się a wraz z nim spływa owy balsam. 
Ale szczególnie uwielbiam go za opakowanie które pozwala na wykorzystanie balsamu do ostatniej kropli i również nada się na ten okres urlopowy gdyż zajmuje mało miejsca, jako że jest to bardzo przyjazne opakowanie. Uwielbiam w nim wszystko tylko nie cenę gdyż za 236 ml musimy zapłacić ok. 200 złotych.

Produkt oczywiście jest naturalny i nietestowany na zwierzętach.
Skład:
100% naturalnych składników
Woda, Gliceryna, Olejek z awokado*, masło z awokado, wyciąg z cytrusów, wosk z grejpfruta, hydrolizowane ekstrakty z jojoba, Glyceryl Stearate, wyciąg z nagietka*, wyciąg z japońskiej zielonej herbaty, wyciąg z rumianku*, wyciag z rozmarynu*, wyciąg z arniki górskiej*, wyciąg z liści niebieskiej werbeny*, alkohol cetylowy, Ethylhexylglycerin, alkohol fenetylowy, Alantoina, Octyldodecyl Oleate, Octyldodecyl Stearoyl Stearate, Polyhydroxystearic Acid, Behenyl Olivate. Może zawierać (+/-): minerały mica, tlenek żelaza (CI 77491, CI 77492, CI 77499), Titanium Dioxide (CI 77891).




Kolejny produkt jest z kolorówki. Moja kolekcja kosmetyków kolorowych w ostatnim czasie bardzo się pomniejszyła toteż stwierdziłam że ta jedna szminka to nic złego. Padło na firmę Ilia Beauty i przepiękny kolor który jest kolorem ikoną. Funnely of Love to połączenie brązu z brzoskwinią. Uważam że to bardzo dojrzały kolor szminki. Ja nie lubię siebie w różach czy kolorach bardzo jaskrawych, rzucających się w oczy. Bardziej wolę szminki w odcieniach nude-ale bardziej w kierunku beżowym, pomarańczach właśnie z brązem oraz w ciemnych szminkach w kolorze wina czy śliwki. Jasne róże wyglądają na mych ustach po prostu śmiesznie.
Funnely of Love to kolor inspirowany Brigitte Bardot- kobietą którą wciąż jest ikoną kobiecej zmysłowości oraz symbolem prawdziwego piękna. Pomadki firmy Ilia to połączenie naturalnych składników oraz nowoczesnych kolorów. Konsystencja owej pomadki jest bardzo kremowa a jej wykończenie nazwałabym pół-matowym. Szminka absolutnie nie wysusza ust, a wiem co mówię-moje usta są bardzo wrażliwe i nie lubią matowych wykończeń. Nie przepadam za szminkami w swej kolekcji posiadam trzy-w odcieniu nude, czerwoną oraz teraz i tą z firmy Ilia. Tak bardzo jednak polubiłam tą szminkę że zakupie jeszcze przynajmniej jedną. 
Cena to ok.120 złotych za 4g.


Składniki:

Ricinus Communis (Castor) Seed Oil*, Sesamum Indicum (Sesame) Seed Oil*, Jojoba (Simmondsia Chinensis) Seed Oil*, Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil*, Beeswax (Cera Alba)*, Triisostearyl Citrate, Euphorbia Cerifera (Candelilla) Wax, Theobroma Cacao (Cocoa) Seed Butter*, Manihot Esculenta (Tapioca) Starch *, Aloe Barbadensis Leaf Juice, Vitis Vinifera (Grape) Seed Oil, Rosa Canina (Rose Hip) Fruit Oil, Sage (Salvia Officinalis) Leaf Extract, Tocopherol. Może zawierać: Mica, Titanium Dioxide, Iron Oxide (CI 77499, CI 77492, CI 77491), Red 7 CI15850, Red 28 CI45410, Yellow 5 CI19140.

Ostatni już produkt to moje wielkie odkrycie i ogromny ulubieniec. Wiem, że owy produkt na rynku nie jest od dziś ale ja dopiero niedawno sie na niego natrafiłam.
Jestem maniaczką maseczek do twarzy. Uwielbiam je nakładać, testować nowe i cieszyć się ich efektami jakie dają. Bardzo często przygotowuje sobie również maseczki z owoców czy warzyw. Jednakże tą maseczkę polubiłam tak bardzo że nakładam ją co dnia od miesiąca. Przepięknie pachnie, świetnie działa...a mowa tutaj o maseczce z firmy Antypodes o nazwie Aura. Jest to maseczka która w swym składzie zawiera miód Manuka-najdroższy miód na świecie ale i również najlepiej działający. Owe cudo łagodzi mą jakże wrażliwą skórę, uspokaja, odświeża i regeneruje. Robi dosłownie to wszystko czego oczekuje od maseczki. Dodatkowo nie wysusza skóry ani nie podrażnia a czasami potrafię w niej chodzić nawet dwie godziny. Pachnie wanilią oraz mandarynką co wpływa na mnie niezwykle relaksująco i odprężająco. Produkt gdy "wyląduje" już na naszej skórze jest niewidoczny oraz nie brudzi ubrań gdyż delikatnie zastyga absolutnie nie ściągając naszej skóry. Pomimo iż kosztuje 129 złotych za 75ml uważam że jest warta każdej wydanej złotówki. Firma Antypodes bardzo mnie zachwyca coraz to bardziej-testuje również cztery inne produkty i jak na razie jestem wielce zachwycona- i coś czuje że będziecie słyszeć o produktach tej marki coraz więcej. Maseczkę zakupiłam na stronie Lavande.

Składniki:

Aqua (water), leptospermum scoparium mel (manuka) honey Active 20+, persea gratissima (avocado) oil, glycerin, cetearyl alcohol, stearic acid, glycerol stearate, gluconolactone, sodium benzoate, calcium gluconate, vitis vinifera (vinanza grape grapeseed) extract, daucus carota sativa (carrot) oil, metrosideros excelsa (pohutukawa flower) extract, tocopherol  (vitamin E), essential oil fragrances of vanilla & mandarin: coumarin**, d-limonene**, linalool**.

Jak co miesiąc nie jest nazbyt wielu ulubieńców aczkolwiek sądzę że są wyjątkowi i mam nadzieje że i Wy macie ochotę je wypróbować.