środa, 31 maja 2017

MAHALO RARE INDIGO BALM



 Nawet jeśli nie jesteście takimi maniaczkami jeśli chodzi o kosmetyki pielęgnacyjne do twarzy zapewne macie jeden kosmetyk czy to krem czy serum który nie koniecznie chcecie ażeby się skończył. Może był za drogi, gdy go nakładacie czujecie się niezwykle a może po prostu jest tak genialny, że chcecie mieć go zawsze przy sobie. Powodów może być wiele, ale właśnie te trzy powody które przed chwilą wypisałam tak bardzo trzymają mnie osobiście przy kosmetyku marki Mahalo jakim jest The Rare Indigo Balm.



Wspominałam już o nim w ulubieńcach bodajże stycznia, kupiłam go w okresie świąt Bożego Narodzenia i pamiętam, że bardzo szybko do mnie dotarł pomimo iż kupowałam go w sklepie internetowym który znajduje się w Anglii(o ile pamiętam chyba w tym czasie była darmowa wysyłka ekspresowa). Koszt tego kosmetyku nadal jest ogromny ale ja parę miesięcy wcześniej(przed zakupem kosmetyku) wykupiłam taki pakiet z próbkami który oferuje sklep alyaka.com za 31 euro,a potem mogłam kupić jakikolwiek kosmetyk marki Mahalo taniej o ową kwotę. Niezmiernie się ucieszyłam, bo wypróbowałam wszystkie kosmetyki marki na tamtą chwilę a potem mogłam kupić taniej kosmetyk który sprawdził się u mnie najlepiej. Nie powiem, że tak było...bo kupiłam po prostu najdroższy kosmetyk z lini(wykluczając olejek bo jakoś mnie nie przekonał). Cena balsamu to koszt ok. 480 złotych ja po obniżce zapłaciłam ok 340 złotych. Niezła obniżka nie uważacie(oczywiście ceny są uzależnione od aktualnego kursu euro), tylko to skłoniło mnie do zakupu owego balsamu.

Wcześniej czytałam o nim jakieś opinie i każdy, ale to każdy był nim zachwycony....pomyślałam, że muszę przetestować go na własnej skórze bo to co drogie nie oznacza wcale dobre(przekonałam się osobiście chociażby na toniku marki Tata Harper którego recenzja tutaj).

Nie ukrywam byłam podekscytowana gdy paczka do mnie dotarła....na samym początku wspomnę, że kosmetyki Mahalo nie mają żadnych opakowań dodatkowych(mówię tutaj o kartonikach). Przychodzi do w głównym opakowaniu bez dodatkowego, co jest bardzo fajne, gdyż nie przepadam za tymi kartonikami, ale nie ukrywam początkowo mnie to przeraziło, gdyż nie za często spotykam się, że produkt nie ma kartonika.
Opakowania kosmetyków marki Mahalo są przecudowne, gdyż są wykonane z bambusa. Niezwykle wytrzymałe, przemyślane i cieszące oko opakowania.

Ale wracam do samego produktu oraz do jego działania...czy to co obiecuje nam producent naprawdę się dzieje.

Powiem Wam tak według zapewnień Maryny(założycielki marki Mahalo) balsam nadaje się do każdej skóry ale głównie jest stworzony dla skór normalnych po tłuste. Na te z trądzikiem, egzemą z bliznami czy to starczymi czy też wynikające właśnie z trądziku ale również balsam jest dobry dla osób już troszkę starszych które posiadają już czy to pierwsze oznaki starzenia czy już głębokie zmarszczki(nie, nie on nie wymaże zmarszczek całkowicie ale ma je złagodzić)no i ma im zapobiegać. Również sprawdza się gdy skóra jest podrażniona czy też nad wyraz sucha-i z tym się zgadzam bo taki typ ja mam osobiście. Moja skóra jest z reguły sucha i bardzo delikatna i podatna na zapychanie.



Zapach tego kosmetyku jest obłędny i gdy każdego wieczoru(używam go z reguły wieczorem ze względu na bardzo tłustą konsystencje i długie wchłanianie)aplikuje go na twarz, masuje czuje się niezwykle zrelaksowana i odprężona tak działa na mnie owy zapach. Jest bardzo wyczuwalny, bardzo intensywny czuć w nim waniliowo-słodki zapach, podkreślony odrobinę przez kwiaty róży, rumianek czy ylang ylang. Zapch niezwykle wiruje wręcz wokół nosa i czuć niezwykle aromatyczne doznania podczas już otwierania słoika.

Balsam ma przepiękny kolor indygo(stąd jego nazwa) który jest czymś pomiędzy niebieskiego a fioletu dodatkowo przepiękne zapachy olejków eterycznych to wszystko sprawia, że balsam pielęgnuje skórę ale i naszego ducha.

Muszę już tutaj zaznaczyć, że balsam jest niezwykle wydajny gdyż w opakowaniu jest w formie stałej. Po nałożeniu już go na skore delikatnie się rozpuszcza, ma bardzo miękką i kremowa konsystencję zupełnie inną aniżeli chociażby balsam mahalo balm lub też innych balsamów na rynku-muszę zaznaczyć w tym balsamie nie znajdziemy oleju kokosowego, a to bardzo ważne gdyż wiele osób ten olej zapycha jak i mnie.
Balsam najlepiej jest aplikować na lekko zwilżoną skórę, gdyż właśnie wtedy nasz skóra najlepiej absorbuje wszystkie oleje zawarte w tym jakże cudownym balsamie.

 Balsam jest naładowany wręcz botanicznymi substancjami aktywnymi które pomagają w uspokojeniu stanów zapalnych, wysypu, trądziku różowatego, różnego rodzaju zapaleń skóry  abyś mogła cieszyć się bardziej rozświetloną i młodzieńczą cerą.

Zgadzam się z tym...nie mam jakiś problemów z trądzikiem, nie za często wyskakują mi jakieś pryszczyki, oczywiście przed miesiączką i zauważyłam, że gdy używam owego balsamu stany zapalne szybciej się goją i nie powstają blizny.Dodatkowo gdy wstaje rano skóra jest niezwykle nawilżona, rozjaśniona, naczynka są uspokojone i ogólnie moja twarz ma jednolity kolor(niestety mam często rumień na twarzy). Zauważyłam też, że balsam może przyczyniać się to wygładzenia mojej skóry, do jej struktury.
To jest bardzo uniwersalny produkt, gdyż możemy nakładać go na suche partie na ciele takie jak kolana, pięty, łokcie ale ja lubię wcierać go w końcówki moich włosów.



Balsam jest bogaty w kolagen, witaminę C, ma dużą zawartość przeciwutleniaczy, jest naładowany sprawdzonym klinicznie ekstraktem z roślin indygo i silnymi substancjami przeciwzapalnymi bogatych w chamazulen(występuje chociażby w olejku eterycznym z rumianku) dzięki czemu balsam ten staje się bardzo bogatą pielęgnacją skóry.

  Produkt wykonany jest z 29 aktywnych składników dzięki czemu jest to poniekąd zabieg który radykalnie odnawia naszą skórę. Niestety w tej kwestii nie mogę się wypowiedzieć, gdyż uważam, że moja skóra twarzy jest w bardzo dobrej kondycji i nie mam problemów z wypryskami, egzemą i tak dalej. Balsam niewątpliwie pomógł mi w okresie zimowym, skóra ani jednego dnia nie była sucha, podrażniona czy się łuszcząca nawet gdy nakładałam na nią Moonlight Catalyst od marki Kypris.

 Jak wspominałam wcześniej balsamu nie polecam używać rano, przed nałożeniem makijażu gdyż u mnie bardzo długo się wchłaniał i jest wyczuwalny, wręcz ciężki na twarzy, bardzo oleisty a więc można z nim przesadzić i przez to bardzo często miałam sytuację, że szłam spać w mokrych włosach, wcześniej umytych a rano były one po prostu tłuste od balsamu(szczególnie te włosy przy linii twarzy).

 Opinie piszę po pół roku użytkowania(taka jest data ważności produktu). Pomimo iż w opakowaniu balsamu jest 30 ml uwierzcie mi, że balsam spokojnie wystarczy na dłużej, mam go jeszcze odrobinę i sądze, że wystarczy mi do połowy czerwca a może i do końca gdyż jest tak wydajny.

 Czy kupiłabym go ponownie? Szczerze powiem, że nie. Produkt ten jest drogi, poza tym nie mam tak wielkich problemów skórnych których nie mogłabym "wyleczyć" innymi, odrobinę tańszymi kosmetykami naturalnymi. Jednak 480 złotych za balsam do twarzy to niezwykle dużo, nie wiem jak on sprawdza się przy skórach problematycznych ale na mojej suchej sprawdzał się świetnie.
Jeśli nie macie na co przeznaczyć tak znacznej części gotówki to warto się w niego zaopatrzyć jeśli macie skórę problematyczną czy tłustą albo wyraźne problemy skórne, jednak uwierzcie obejdziecie się bez tego produktu, gdyż na jego miejsce znajdą się kosmetyki tańsze a równie dobre, jeśli macie skórę jedynie suchą o naprawdę dobrze dobrany olej albo ich mieszanka również sprawi, że wasza skóra będzie dobrze nawilżona i rozjaśniona.

 Produkt jak najbardziej na plus, na wiele plusów ale ze względu na cenę wiem, że niewiele osób zdecyduje się na jego zakup.
Znacie markę Mahalo? Jesteście jej ciekawi? Już niedługo szykuje się kolejna recenzja kolejnego produktu tej marki który również wykończyłam do dna, ten cenowo jest już trochę bardziej przystępny i jego działanie jest równie dobre. Ale więcej już niedługo, obserwujcie mnie więc na blogu jak i również instagramie gdzie wypowiadam się częściej.
Do napisania.


 Post w żaden sposób nie był sponsorowany.

piątek, 26 maja 2017

DEPILACJA PASTĄ CUKROWĄ.


 Można tak naprawdę już powiedzieć, że lato jest już z nami. Mam nadzieje, że teraz tak bardzo szybko przepiękna pogoda od nas nie ucieknie. W końcu możemy schować płaszcze, botki, grube swetry i zamienić je na bluzki z krótkim rękawem, sandały czy baleriny ale również na spódniczki i krótkie spodenki.
Dla mnie to jednak najgorszy okres-i nie, nie uważam, że moje nogi są grube czy brzydkie ale od wielu lat borykam się z wrastającymi włoskami a co za tym i idzie nieestetycznymi krostkami szczególnie na łydkach które nie ukrywam odejmują mi pewności siebie i przez to bardzo często całe lato "spędzam" w długich lnianych spodniach czy białych jeansach. Tą jesienią na pewno wybiorę się już na depilację laserową(najlepiej ten zabieg jest robić w okresie jesienno-zimowym gdyż nie wystawiamy większości ciała na słońce, no i poza tym słońca w tym okresie jak na lekarstwo) ze względów właśnie estetycznych(włos obumiera i po prostu go nie ma)ale i nie ukrywajmy to wielka wygoda gdy nie musimy ich golić każdego dnia czy co dwa dni. Do wrastania włosków bardzo często prowadzi depilacja depilatorem czy nieumiejętne wyrywanie włosków woskiem. Ja najczęściej sięgam po depilator i to właśnie powoduje u mnie wrastanie włosków(obabionemu włoskowi ciężko jest przebić się przez skórę).



Depilacja laserowa jednak nie jest ostatecznością(to drogi zabieg który trzeba powtórzyć od 3-5 razy), zawsze można postawić na depilację pastą cukrową. Jest to sposób tani i naturalny, gdyż pastę przygotujesz sama w domu. Ten sposób depilacji znany jest od lat, dzięki unikalnej mieszance soku z cytryny oraz ziół, sposób ten jest o wiele mniej bolesny aniżeli wosk. A efekt ogolonej i gładkiej skóry utrzymuje się nawet do 3 tygodni. Depilowanie ciała za pomocą cukru osłabia wyraźnie włoski ale i nie podrażnia ciała. Tą czynność wykonuje się na zimno, więc to idealny sposób dla tych z Was które mają problem z pękającymi naczynkami.

Pasta cukrowa nie podrażnia włosków, tylko je okleja dzięki czemu depilacja nie jest bolesna.
Metoda ta również nie wymaga dodatkowych akcesoriów oraz środków do zmywania(paste zmyjesz bez problemu wodą). Zabieg można wykonywać nawet na bardzo krótkich włoskach-nie musisz czekać na odrost jak przy woskowaniu.
Nie zrażaj się od razu, gdy nie wyjdzie Ci pierwsza depilacja. Ta technika bowiem wymaga wprawy o dobrego wyliczenia proporcji.

Przepis na pastę cukrową:

* szklanka cukru
* 2 łyżki wody
* 2 łyżki soku z cytryny
* łyżeczka soli himalajskiej
* kilka kropel olejku eterycznego

Wszystkie składniki dokładnie wymieszaj razem, następnie na rozgrzaną patelnię przelej cukrową masę. Podsmaż ją tak długo aż wytworzy się karmel(kolorem ma przypominać miód). Gdy na powierzchni wytworzą się bąbelki, zdejmij patelnie z ognia i przelej pastę która powstała do miseczki. Masa powinna zastygnąć ale wciąż być elastyczna.
Przed depilacją ważny jest peeling ciała!!!
Na osuszoną skórę, naklej kawałki pasty(wielkość orzecha włoskiego) i delikatnie rozciągnij w przeciwnym kierunku aniżeli rosną włoski. Oderwij pastę zdecydowanym ruchem, po czym przemyj wydepilowaną skórę ciepłą wodą.

A czym wy usuwacie włoski? Depilatorem, jednorazową maszynką a może jesteście fankami pasty cukrowej?
Jak walczycie z wrastającymi włoskami oraz podrażnieniami-owe informację niezwykle mi pomogą.




środa, 17 maja 2017

ULUBIEŃCY KWIETNIA. MAY LINDSTROM THE HONEY MUD.


  Dzisiejszy post będzie połączony, znajdzie się tutaj jeden, jedyny ulubieniec kwietnia oraz od razu jego dogłębna recenzja którą po pięciu miesiącach użytkowania owego kosmetyku sądzę, że mogę napisać.
Dlaczego w tym miesiącu pojawi się tylko jeden ulubieniec? Bo kupuje o wiele mniej kosmetyków, bo większość kosmetyków jeśli już kupiłam to na końcu kwietnia a ja należę do osób która nie lubi za szybko oceniać danego produktu a lepiej go po testować(na pewno więcej ulubieńców pojawi się w maju).
Poza tym o preparacie dla mnie uniwersalnym marki May Lindstrom chciałam już dawno coś dla Was napisać, ale początkowo nie wiem czy tak go lubiłam.



To produkt na pewno luksusowy, cena jest przerażająco wysoka(ja kupiłam go jeszcze przed dosyć sporą podwyżką ze strony marki) aktualnie wynosi to ok. 435 złotych za 100 ml produktu. Produkt nie jest dostępny w naszym kraju ale bez problemu dostaniemy go w europejskich sklepach internetowych, chociażby na Naturisimo-gdzie często robię zakupy (post w żaden sposób nie jest sponsorowany).

Stwórczynią marki jest May Lindstrom- modelka, makijażystka oraz guru bo jeśli chodzi o pielęgnację skóry, to naprawdę specjalistka(widziałyście jak piękną jest Ona kobietą?). May zaczeła tworzyć receptury do swoich kosmetyków uwaga już w swojej kuchni, jest niewątpliwie geniuszem jeśli chodzi o kultowe i niszowe produkty kosmetyczne wykonane z ekstraktów roślinnych które w bardzo krótkim czasie podbiły serca nie tylko znanych wizażystów ale i entuzjastów kosmetycznych.
May to naprawdę cudowna kobieta i jej postać oraz markę mam nadzieje, że przybliżę już niedługo w "zoom-ie na markę".
Teraz pozwólcie, że powrócę do jedynego ulubieńca poprzedniego miesiąca.



 The honey mud to produkt uniwersalny gdyż możemy używać go do demakijażu, robić nim delikatny peeling twarzy ale również stosować jako maseczkę.
W skład produktu wchodzi surowy miód, biała glinka oraz czyste oleje roślinne które łączą się ażeby wyeliminować zanieczyszczenia i przywrócić harmonię skórze. W konsystencji produkt jest niezwykle kremowy ale i gęsty, ma bardzo odżywczą formułę a dodatkowo pachnie przepięknie kakao, czekoladą z dodatkiem miodu. Nakładając preparat za każdym razem na twarz mam ochotę po prostu go zjeść tak apetycznie pachnie. Uwaga produkt oczyszcza skórę oraz pory( trzeba pamiętać ażeby wcześniej je "otworzyć") a przy tym nie pobiera cennej wilgoci skórze-po zmyciu preparatu skóra jest nieodparcie miękka, gładka i rozjaśniona. Dodatkowo produkt można stosować jako maseczka lecznicza-dzięki zawartości Haloizytu-beżowej glinki która jest bogata w mikro i makroelementy tj. krzem, żelazo, potas, magnez, wapń, sód, magnan, fosfor, selen, miedź. Ma działanie antybakteryjne oraz zdolność do absorbowania z powierzchni skóry zanieczyszczeń. Jest wielce pomocna w przypadku skór trądzikowych i łojotokowych ale pomaga również skórą wrażliwym z chociażby rozszerzonymi naczynkami krwionośnymi. Odświeża i wygładzam działa odżywczo, absorbuje zanieczyszczenia i toksyny, ściąga pory a po jej użyciu skóra staje się gładka, aksamitna i świeża. To były właściwości haloizytu ale i również tej maseczki.
To naprawdę wielka przyjemność móc stosować tak cudowny produkt, to rytuał który koi nie tylko skórę ale i nasze zmysły a ja może wielką fanką nie jestem zapachów w kosmetykach to od czasu do czasu lubię gdy jakiś produkt pachnie ładnie, ale naturalnie.
Po zmyciu takiej maseczki skóra jest dodatkowo nawilżona i nie czuje potrzeby od razu po jej użyciu nałożyć olejek na twarz.

po prawej produkt z dodatkiem wody, staje się mleczny.

Aktualnie owy preparat najbardziej lubię używać do wieczornego demakijażu, gdyż po prostu najlepiej się u mnie sprawdza w ten sposób. Delikatnie ochlapuje twarz wodą i nakładam na nią odrobinę preparatu. Naprawdę świetnie radzi sobie z demakijażem, bo skóra jest oczyszczona, pozbawiona makijażu a nawet ich resztek. Zmywam nawet nim cienie do powiek(nie używam tuszu, toteż nie wiem jak przy tym się sprawdzi) i w żaden sposób nie podrażnia moich oczu.

Każdy produkt marki May Lindstrom zapakowany jest w piękne czarne, szklane opakowanie które już same w sobie wygląda niezwykle luksusowo. Opakowania są bardzo ciężkie toteż nie sprawdzą się w podróży, ale cieszy oko gdy stoi wśród moich zbiorów. Dodatkowo produkt opakowany jest w czarny kartonik z złotymi literami.

May Lindstrom to nie ukrywajmy marka luksusowa, niezwykle kosztowna aczkolwiek sądzę, że warta Waszego zainteresowania. Oczywiście są jeszcze kosmetyki owej marki które chciałabym wypróbować na własnej skórze ale ich kwoty są bardzo, ale to bardzo wysokie bo np. za olejek do demakijażu The Pendulum Potion za 100 ml musimy zapłacić ok 320 złotych. Mam jednak nadzieje, że jeszcze w tym roku będę mogła napisać kolejną pozytywną recenzję na temat kolejnego kosmetyku owej marki.


Post w żaden sposób nie jest sponsorowany. 

piątek, 12 maja 2017

DETOKS SKÓRY GŁOWY. JAK GO PRZEPROWADZIĆ?


Włosy oraz ich pielęgnacja jest u mnie na ostatnim miejscu. Lubię mieć długie włosy, ale bardzo często związuje je po prostu w koka, nie lubię przy nich za wiele robić. Nie używa suszarek, prostownic czy lokówek. Poza tym używam naturalnych szamponów, moją odżywką jest olej kokosowy a jedyną rzeczą jaką nakładam na włosy to delikatna pianka do włosów(zaznaczę, że jest ona naturalna) a w okresie letnim jest to sól morska. Latem również lubię rozjaśnić delikatnie kolor moich włosów poprzez płukankę(nie farbuje włosów już od pięciu lat) z rumianku a przez cały rok płuczę je w pokrzywie-wzmacnia to je.
Wierzę bardziej w to,że wygląd włosów może poprawić w większej części dieta no i jak najmniejsze szkodzenie strukturze włosa-gorąca temperatura- aniżeli jakieś cudowne specyfiki. Dla mnie najważniejsze są płukanki, masaż głowy, olejowanie oraz dieta. Chciałabym przedstawić Wam jak wykonywać detoks skóry głowy, co doprowadzi do poprawienia się kondycji waszych włosów.





1. Płukanki ziołowe to sprawdzona, babcina metoda na wszystkie włosowe schorzenia. Warto stosować je co jakiś czas, w zależności od efektu jaki chcemy uzyskać. Płukanie włosów w pokrzywie czy skrzypie wzmacnia strukturę włosa od środka i przyśpiesza porost lepiej niż niejedna tabletka, zaś kuracja z rumianku rozjaśnia kolor i nadaje jasnym odcieniom blond refleksy. Z kolei tymianek, rozmaryn oraz lawenda zapobiegają nadmiernemu przetłuszczaniu się skóry głowy. A dla Ciebie jaka płukanka będzie najlepsza?

2. Pamiętaj o olejowaniu i w tym przypadku sięgaj po naturalne tłuszcze np. olej kokosowy, arganowy, makadamia czy nawet oliwę z oliwek. Nałożenie ich od skalpu aż po końcówki, zregeneruje skórę głowy oraz nawilży włosy, przez co staną się mniej podatne na uszkodzenia. Odżywione włosy zaczną szybciej rosnąć oraz odzyskają dawny blask.
Olejowanie najlepiej powtarzaj raz na tydzień, a po każdym myciu wcieraj odrobinę oleju kokosowego w wilgotne końcówki.

3. Świetną kuracją jest umycie głowy szarym mydłem, to trik który świetnie oczyszcza włosy i przywraca równowagę ich cebulkom. Stosuje się je po zmyciu szamponu, jako płukankę-należy spienić niewielką ilość mydła w dłoniach i nałożyć od skalpu na końcówki na ok. 30 sekund. Tę kurację robimy jednak raz na jakiś czas gdy czujemy taką potrzebę.

4. Aby zwiększyć miesięczny porost włosów oraz poprawić ich jakość nie wystarczą odpowiednie szampony oraz maseczki ale potrzebujesz również wzmacniać je od wewnątrz poprzez dostarczanie organizmowi niezbędny witamin, tak więc pamięta by jeść dużo nasion, orzechów lub warzyw które zawierają chlorofil np. szpinak, jarmuż, brokuły, młody jęczmień. Czarną herbatę natomiast zamień na zioła takie jak pokrzywa, skrzyp czy kozieradka.

5. Masaż głowy wykonuj przynajmniej raz tygodniu to pobudzi krążenie oraz cebulki włosów, dzięki temu będą szybciej rosły oraz przestaną tak nadmiernie wypadać. Poza tym masowanie głowy podczas mycia pozwala dokładnie oczyścić skórę głowy z nagromadzonego w niej łoju oraz chemikaliów.

6. Cudownym detoksem dla włosów jest jednak rezygnacja z sylikonów. Przez miesiąc odstaw wszystkie kosmetyki do włosów i zastąp je tymi delikatnymi, najlepiej  z naturalnym składem. Warto, by zawierały naturalne zioła oraz wyciągi z roślin, które koją skórę głowy. Uwierz, gdy włosy odzwyczają się od chemikaliów zaczną z Tobą lepiej współpracować.

7. W pewnym poście wymieniałam Wam cudowne właściwości octu jabłkowego, jednym z nich jest przywrócenie właściwego pH skóry głowy. Dzięki temu fryzura przestaje być obciążona i odzyskuje dawny blask. Stosuj płukankę z niewielkiej ilośći octu na wilgotne, umyte włosy. Naprawdę nie przejmuj się przykrym zapachem bo on po wysuszeniu się włosów ulatnia się.
Jak wspominałam wcześniej ocet jabłkowy jest również cudowny na trądzik :)

A Wy jak detoksykujecie swoje włosy? Macie jakieś domowe rady czy przepisy.


piątek, 5 maja 2017

TATA HARPER HYDRATING FLORAL ESSENCE.


 Za tonik nawilżający Hydrating Floral Essence marki Tata Harper, za 125 ml musimy zapłacić ok 393 złote(kosmetyk zakupiłam na stronie warsztatpiękna), Z marką Tata Harper mam taki problem, że są kosmetyki rewelacyjne ale też takie które się u mnie nie sprawdzają i w moim odczuciu nie są warte owych pieniędzy.

Najpierw przedstawię Wam co obiecuje producent: Ta niebiańsko lekka nawilżająca mgiełka zwiększa naturalny poziom nawilżenia skóry dzięki zawartości biozgodnego kwasu hialuronowego i lekkiej mieszance naturalnych humektantów, które zapewniają skórze całodniowe poczucie nawilżenia i komfortu. Mgiełka może być stosowana na makijaż. Preparat natychmiastowo poprawia i odświeża wygląd skóry, doskonale nadaje się do błyskawicznego nawilżenia cery. Pomaga zmniejszyć widoczność porów, poprawia tonację skóry i przyśpiesza jej odnowę, jednocześnie dodając jej blasku.




Skład: Water/Eau, Rosa damascena flower water*/ eau de fleur*, Lavandula angustifolia (Lavender) flower water*/(lavande) l’eau de fleur*,Leuconostoc ferment filtrate (radish root extract / extrait de racine de radis), Hamamelis virginiana (Witch Hazel) Distillate / HamamélisDistiller, Sodium hyaluronate / Hyaluronate de sodium (sel de l’acide hyaluronique), Beta vulgaris (Beet) Root / Extrait de betterave,Centella asiatica (Gotu Kola) extract*, Salix alba (Willow) bark extract* / (Saule) Extrait d’écorce*, Oryza sativa (Rice/riz) extract*, Aloebarbadensis leaf juice powder*/ Poudre de jus*, Hydrolyzed Corn Starch / Amidon de mäis hydrolysé, Sodium phytate (derived from rice bran) / Phytate de sodium , Superoxide dismutase* (derived from horseradish root/ dérivé de la racine de raifort)*, Soybean peroxidase* (dérivée de soja)*, Clinical grade essential oils blend / mélange d’huiles essentielles de qualité clinique; Citral, Geraniol,Benzyl Benzoate, Citronellol, Limonene, Linanlool

Kupiłam owy tonik po świetnych recenzjach na zagranicznych blogach czy na Youtubie, byłam tak podekscytowana. Widzicie to piękne, luksusowo wyglądające opakowanie? Marce Tata Harper nie można zarzucić, że ich opakowania nie cieszą wzroku. Ciężkie szkło w kolorze zielonym-mówiący nam o "czystości" jego wnętrza i piękna złota nakrętka. Tonik rozpylony na twarzy wyraźnie koi zmysły, gdyż pachnie o wiele delikatniej aniżeli reszta kosmetyków tej marki.

Tonik kupiłam z zamiarem usuwania pudrowości po nałożeniu podkładu mineralnego ale również do tonizowania i dodania nawilżenia skórze po demakijażu jak i porannym umyciu twarzy.
Pamiętam pierwszą aplikację...zmyłam makijaż najpierw olejkiem, po czym namydliłam twarz mydłem, zrobiłam masaż Foreo Luną, zmyłam i zawsze ale to zawsze po takim zabiegu moja skóra jest delikatnie, powtarzam delikatnie ściągnięta, ale po aplikacji tego toniku bezpośrednio na twarz moja skóra stała się podwójnie ściągnięta a po chwili i podrażniona. Jego formuła jest w moim odczuciu dziwna, formuła jest wodnista ale gdy zacznie wsiąkać w skórę staje się delikatnie żelowa, zapewne to za sprawą kwasu hialuronowego. Były chwile, że gdy zaaplikowałam tonik na twarz stawała się ona po prostu zaczerwieniona ale być może w składzie kosmetyku jest coś co mnie podrażnia.

Nie zauważyłam ani zwiększenia poziomu nawilżenia, ani nie widziałam blasku na skórze po jego aplikacji no i na pewno nie wspierał mojego systemu naczyniowego jak obiecuje producent. Ten produkt nie dawał mi nawilżenia nawet przez moment a co tu mówić o całodziennym nawilżeniu. Zmniejszenia porów również nie zauważyłam. A jeśli chodzi o "zbieranie pudrowości" z twarzy...masakra. Zaaplikowany na podkład mineralny ważył mi go na twarzy i podkład wyglądał jak ciastolina na twarzy pomimo iż aplikowałam do na twarz z dużej odległości. Nic w tej kwestii nie pobije wody różanej która kosztuje ok. 10-20 złotych.
Jeśli dla Was problemem nie jest wydać prawie 400 złotych na tonik, proszę wypróbujcie na własnej skórze, ja jednak nie polecam i naprawdę za te pieniądze możecie otrzymać o wiele lepsze toniki czy też zrobić je samemu w domu. Na tą chwilę z owej marki pokochałam jedynie maseczkę Resurfacing mask(której recenzja tutaj) którą z ręką na sercu Wam polecam a uwierzcie, że pare produktów już testowałam marki Tata Harper. Teraz szykuje się do zakupu ich preparatu oczyszczającego Purifying Cleanser i mam nadzieje, że okaże się genialny.

Nie wiem dlaczego owy produkt się u mnie nie sprawdził, ale uważam, że jest tak wiele świetnych toników w niższych cenach a już najlepsze w moim odczuciu są hydrolaty. Woda różana niezmiennie jest ze mną od wielu lat i ona wzmacnia moje naczynka, koi moją skórę i nawilża ją i przepięknie zbiera pudrowość z twarzy po aplikacji podkładu.


Następny post będzie o bublach kosmetycznych z ostatnich miesięcy, mam nadzieje, że przypadnie Wam do gustu bo będę chciała rozpocząć serie właśnie na temat produktów które się u mnie nie sprawdziły-oczywiście ku przestrodze.