poniedziałek, 25 września 2017

NAJLEPSZE I NAJGORSZE PODKŁADY NATURALNE.



Bardzo długo zabierałam się do napisania owego posta, bo jest on dosyć wyczerpujący pod względem technicznym. Właśnie tutaj chce przedstawić Wam wszystkie naturalne podkłady które przyszło mi testować przez najbliższe dwa lata, większości nie ma już ze mną tak więc posłużę się dawnymi zdjęciami z instagrama a niekiedy po prostu ich nie wstawię. Mam nadzieje, że jednak taki ranking pomoże Wam choć trochę w doborze idealnego podkładu z naturalnym, czystym składem który ma za zadanie upiększać naszą cerę a nie ją zakrywać ale dodatkowo ją pielęgnować.



Moim głównym ulubieńcem są podkłady mineralne, każdy tak naprawdę indywidualnie musi podejść do tego tematu bo ja pomimo iż mam cerę suchą niekiedy nawet odwodnioną, wrażliwą bardzo polubiłam się z podkładem marki Bare Minerals w wersji oryginalnej(wiem, wiem marka nie jest naturalna ale skład ma bardzo dobry). Jestem wierna temu podkładowi już cztery lata, bo właśnie tyle czasu do niego wracam i tak naprawdę zużyłam tylko dwa opakowania(bo minerały są bardzo ale to bardzo wydajne). Testowałam minerały różnych firm i albo wykończenie mi się nie podobało, albo przesuszały moją skórę wyglądały sucho na twarzy tak więc pomimo, iż marka testuje kosmetyki na zwierzętach ja wracam do niej, bo to produkt którego jestem pewna no i też pomaga mi w utrzymaniu bardzo dobrej kondycji mojej skóry. Jego aplikacja jest niezwykle łatwa a krycie naprawdę zadowalające, aplikuje go również gdy mam wieczorne wyjście i dwie warstwy dają mi pełne krycie.
Podkład marki Bare Minerals jest poza kategorią bo pomimo, iż jest naturalny to marka ani trochę nie jest.

Teraz przychodzę do Was z już tym docelowym rankingiem.



Na pierwszym miejscu niewątpliwie jest podkład marki Sappho o którym nie chce za wiele pisać bo jego pełną recenzję po roku stosowania znajdziecie o tutaj. Niestety jest to podkład którego świetną formułę zamieniono na ta która kompletnie mnie nie satysfakcjonuje. Moja skóra uwielbiała ten podkład bo ją pielęgnował oraz upiększał. Nowa wersja jest dla mnie za matowa a dodatkowo mało kryjąca. Zapraszam do przeczytania recenzji a wtedy zrozumiecie dlaczego tak go kochałam. Cena ok. 210 zł za 30 ml. Produkt niedostępny w Europie.Posiadałam odcień Rachel który był najczęściej wybieranym odcieniem, idealny dla osób z jasną oraz średnią karnacją wpadającą w żółte tony. 

skład: Aloe Barbadensis (Organic Aloe) Leaf Juice, Organic Alcohol Extracts of Aspalathus Linearis (Roobis) Leaf, Calendula Officinalis ( Organic Calendula) Flowers (and) Camellia Sinensis ( Organic Green Tea) Leaf, Simmondsia Chinensis (Organic Jojoba ) Seed oil, Titanium Dioxide, Emulsifying Wax NF, tocopherol ( Vitamin E) , Rosemary Officinalis (Rosemary) Leaf Extract, Azadirachta Indica ( Organic Neem) Seed Oil, Limnanthes Alba ( Meadowfoam) Seed Oil, Daucus Carota ( Carrot ) Seed Oil, Stearic Acid, Amorphophallus Konjac ( Konjac) Gum, Zinc Oxide, Cl 77492 ( Iron Oxide), Mica, Essential Oils



Na drugim miejscu ex aequo są dwa produkty marki Inika Liquid Foundation oraz Cream BB.
To równie zaszczytne drugie miejsce przysługuje dwóm produktom bo oba są genialne i jakoś ciężko mi było wybrać.Zakup danego kosmetyku  uprzedził zakup zestawu, gdzie znajdowały się miniaturki owych produktów. Najpierw może opowiem o podkładzie potem o kremie a potem przedstawię różnice pomiędzy danymi produktami.
No więc podkład marki Inika w swoim składzie posiada kwas hialuronowy który idealnie sprawdzi się przy suchej skórze, produkt w konsystencji jest niezwykle lekki ale i odżywczy, doskonale nawilża ją na cały dzień oraz rozświetla, idealnie stapia się ze skórą i wygląda przy tym bardzo naturalnie, nie zatyka porów i nie daje "tłustego wykończenia", po prostu efektu glow. W moim odczuciu daje satynowe wykończenie, a wręcz uznałabym, że bardzo neutralne. Skóra po jego aplikacji wygląda bardzo świeżo i promiennie, delikatnie wygładza jej strukturę, utrzymuje się naprawdę bardzo długo(posiadam skórę suchą). Kryje zadowalająco ale nie powalająco ale wybaczam mu to bo wygląda bardzo naturalnie na skórze a to w głównej mierze mnie interesuje.Posiadam odcień Cream i idealnie stapia się z moją skórą, wpada w żółte tony.Cena to 155 złotych za 30ml. Produkt dostępny w Polsce chociażby na stronie organicall

skład: Aloe Barbadensis (Aloe Vera) Leaf Juice *; Titanium Dioxide; Persea Gratissima (Avocado) Oil *; Simmondsia Chinensis (Jojoba) Seed Oil *; Cetearyl Alcohol; Glyceryl Stearate Citrate; Cetearyl Olivate; Aqua; Glycerin; Butyrospermum Parkii (Shea) Butter



Teraz pora na krem BB który w moim odczuciu był lepszy i pojęcia nie mam dlaczego to właśnie jego nie zakupiłam w pełnowymiarowym odpakowaniu. Lubiłam efekt jaki dawał na skórze, bardzo naturalny, był to efekt naszej lepszej skóry, bardzo dobrze krył na tyle dobrze, że nie używałam po jego użyciu korektora do zakrycia przebarwień a nawet strefy pod oczami. Dawał efekt glow na twarzy, dokładnie taki jaki lubię i był niewyczuwalny na skórze, na tyle bardzo, że niekiedy myślałam, że nic na niej nie mam. Tak samo nawilżał jak podkład jak i odżywiał skórę, był świetną pielęgnacją na tyle dobrą, że rano pod niego nie nakładałam nic poza nim.Również i ten produkt posiadałam w odcieniu Cream. Cena za 30ml to ok. 138 złotych i  jest także dostępny na stronie organicall

skład: Aloe Barbadensis (Aloe Vera) Leaf Juice *; Titanium Dioxide; Persea Gratissima (Avocado) Oil *; Simmondsia Chinensis (Jojoba) Seed Oil *; Cetearyl Alcohol; Glyceryl Stearate Citrate; Cetearyl Olivate; Aqua; Glycerin; Butyrospermum Parkii (Shea) Butter

Różnice pomiędzy produktami? Pomimo iż w moim odczuciu to podkład powinien bardziej kryć, robi to krem BB, dodatkowo ma bardziej takie moje wykończenie-glow, bardzo świetliste. Podkład jest o wiele bardziej satynowy ale również na twarzy wygląda bardzo świeżo. Podkład podczas rozcierania na twarzy(większość kremów BB, podkładów nakładam za pomocą palców)lekko gęstnieje, zaś krem BB jest lekko żelowy, wodnisty-nie wiem jak to opisać, na pewno w konsystencji jest lżejszy i może to właśnie dlatego nie wybrałam jego. Na okres jesienno zimowy-a zakupywałam owy produkt już z myślą o tych zimnych miesiącach-potrzebuje czegoś treściwego i gęstego ażeby nie zamarzło na mojej wrażliwej i suchej skórze. Wiem jak to brzmi ale zapewne wiecie o co mi chodzi. Oba produkty są genialne i jeśli szukacie delikatnych podkładów, nie macie większych problemów z cerą i chcecie coś co jest dostępne w Polsce te dwa produkty polecam Wam z ręką na sercu.



Na trzecim miejscu jest krem BB od Jane Iredale o nazwie Glow Time. Pomimo, iż z początku go nienawidziłam wręcz jest to dla mnie idealny podkład na okres jesienno-zimowy. Mam skórę bardzo delikatną, naczynkową i suchą(tak, idealne trio)w okresie gdy jest zimno podkład jest dla mnie barierą która ma chronić moją skórę. W lecie stawiam na podkłady delikatne, niekiedy w ogóle ich nie stosuje ale gdy temperatura spada poniżej zera nie wyszłabym z domu z gołą twarzą. Ten krem BB jest najbardziej kryjącym produktem który dane mi było testować, jest niezwykle zbity i bardzo odżywczy. Jedna kropeczka wystarczy na całą twarz. Działa niczym mieszanka podkładu z korektorem bo kryje naprawdę wszystko. Jedyną jego wadą jest to, że ma gorsze i lepsze dni bo niekiedy wygląda fenomenalnie na twarzy a niekiedy mam go ochotę zmyć od razu po aplikacji. Cera musi być wypielęgnowana gdy chcemy go zaaplikować, no i można nakładać go jedynie palcami bo szybko zastyga i może robić smugi gdy nie ma się wprawy w jego aplikacji, poza tym tylko ten sposób daje nam w miarę naturalne wykończenie. Jest w moim odczuciu widoczny na skórze (ale w końcu to makijaż), nie osadza się jednak na zmarszczkach czy jakiś liniach ani nawet na włoskach(tak na twarzy mamy włosy)ale może za to na suchych skórkach nawet jeśli myślicie, że ich nie macie. Przed jego aplikacją nie nakładam nic na twarz podczas porannej pielęgnacji, bo sam w sobie jest świetną pielęgnacją i chyba lepiej współgra po prostu z cerą bez olejków, kremów itp. Po dłuższym stosowaniu zauważyłam, że rozjaśnił moją skórę, zniwelował przebarwienia, była ona gładka i nawilżona dodatkowo pomagał mi w walce z zaskórnikami.Produkt posiada SPF 25 UVA/UVB PA++  Tubka jest ogromna bo to aż 50ml produktu, gdzie jest on niezwykle wydajny. Opakowanie bardzo przyjazne, miękka, plastikowa tubka z której wyciskamy produkt poprzez otworek. Posiadłam odcień BB5 i był strzałem w dziesiątkę-wpadający w żółte tony, dopasowujący się do mojego odcienia. 
Jest to produkt z serii kochaj lub nienawidź. U mnie jest to miłość przez nienawiść ale już planuje jego  ponowny zakup. Cena Od 230-250 złotych(patrzcie jaka to wielka pojemność). Produkt dostępny w Polsce.

skład: Titanium Dioxide (CI 77891) 20%.Składniki: Aqua/Water/Eau, Cyclopentasiloxane, Dimethicone,Stearoxymethicone/Dimethicone Copolymer, Maltodextrin, Camellia Sinensis (White Tea) Leaf Extract, Camellia Sinensis (Green Tea) Leaf Extract, Aloe Barbadensis Leaf Juice, Citrus Paradisi (Grapefruit) Fruit Extract, Citrus Aurantium Amara (Bitter Orange) Fruit Extract, PEG-10 Dimethicone , Glycerin, Pyrus Malus (Apple) Fruit Extract, Pectin, Chlorella Vulgaris/Lupinus Albus Protein Ferment, Sodium Ascorbate, Tocopherol, Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil, Raphanus Sativus (Radish) Root Extract, Lecithin, Lonicera Caprifolium (Honeysuckle) Flower Extract (and) Lonicera Japonica (Honeysuckle) Flower Extract, Aluminum Hydroxide , Xanthan Gum. May Contain: Iron Oxides (CI 77489, CI 77491, CI 77492, CI 77499) , Chromium Oxide Greens (CI 77288)



Pamiętajcie tutaj oceniam podkłady tak więc Un Cover-up od RMS Beauty pomimo iż uwielbiam jako korektor pod oczy, jako podkład totalnie się u mnie nie sprawdził, ale jeszcze nie był tak fatalny jak trzy gagatki jakie przedstawię Wam poniżej tak więc uplasował się na czwartym miejscu. Powód dla którego jest tutaj? Olej kokosowy w składzie już na pierwszym miejscu, a niestety moja cera nie lubuje się z tym olejem(pod oczami korektor w żaden sposób nie zrobił mi krzywdy a wręcz przeciwnie) parę godzin po aplikacji pojawiają się podskórne wypryski,dodatkowo jeśli nie lubicie bardzo wręcz tłustego wykończenia, produkt ten nie jest dla Was chyba, ze używacie na co dzień pudru. Krycie produkt ma genialne i polecam Wam zakupić go do użytku jako korektor, bo skład ma bardo dobry w wersji raw, dodatkowo pięknie nawilża strefę pod oczami, pielęgnuje, radzi sobie z zasinieniami(ciemniejszą skórą pod oczami), pięknie rozświetla. Jako podkład niestety nie przez skład....na jego temat napisałam post tutaj po roku stosowania(na tyle mi wystarczył jako korektor)tak więc zapraszam Was do zapoznania się z nim.
Posiadałam odcień 11 niestety był mi odrobinę za jasny jako podkład, jednak jako korektor genialny odcień do rozjaśniania tej strefy, natomiast kolejny 22 był mi za ciemny. Cena za 5,67g to ok. 175 złotych, dostępny w Polsce chociażby na stronie warsztatpiękna

skład: *Cocos Nucifera (Coconut) Oil, *Ricinus Communis (Castor) Seed Oil, *Cera Alba (Beeswax),  *Theobroma Cacao (Cocoa) Seed Butter, *Simmondsia Chinensis (Jojoba) Seed Oil, Tocopherol(non-GMO), *Rosmarinus officinalis (Rosemary) Extract, and may contain: [+/- Titanium Dioxide CI 77891, Iron Oxides CI 77492, CI 77491, CI 77499]

Jak powyższe cztery produkty były genialne a jeden był znośny bo znalazłam dla niego inne zastosowanie, to kolejne trzy które przedstawię poniżej były tragiczne i ich stosowanie to była męka i to były najgorzej wydane przeze mnie pieniądze i to też nie małe.



Zacznę od podkładu marki Juice Beauty który ma tyle zwolenników co przeciwników. Pod dosyć długą nazwą Phyto-pigments flawless serum foundation kryje się produkt 2w1-bo mamy tutaj ujednolicający skórę podkład oraz przeciwstarzeniowe serum, który dodatkowo ma roślinne phyto-pigmenty. Formuła pomimo zapewnień producenta ani nie wtapia się w moją cerę a już na pewno nie daje nieskazitelnego wykończenia. Osadza się na każdym włosku(drogie panie i panowie mamy meszek na twarzy, to normalne), na suchych skórkach o których pojęcia nie miałam i jest widoczny, cera tylko przez może 10 minut po aplikacji wygląda nieskazitelnie bo produkt naprawdę przyzwoicie kryje już przy pierwszej warstwie ale to jak wygląda potem jest nie do przyjęcia. Dałam mu chyba z pięć szans i za każdym razem zmywałam go w pracy i przez kolejne dziewięć godzin w pracy chodziłam z "nagą" skórą, był to jedyny podkład który zmywałam w pracy bo wyglądał tak tragicznie na twarzy. Po aplikacji nie widziałam żadnego blasku, a tępy matowy efekt. Jestem posiadaczką cery suchej i myślałam, że to wina mojej skóry ale nawet nie sprawdził się u mojej siostry która ma cerę normalną w stronę tłustej. Gdy nakładałam go na twarz za pomocą palców, czułam się tak jakbym wcierała wodę z olejem i bardzo suchym pigmentem, aplikowany palcami oraz pędzlem tworzył smugi, nie może być rozcierany a wcierany w skórę, fragment po fragmencie a ja lubię produkty które zaaplikuje raz dwa i to też przeważyło. Nawet zaaplikowany beauty blenderem z czasem osiadał wszędzie gdzie się dało...nakładałam go na twarz nawilżoną i nie, z olejem i kremem...za każdym razem nie.Może to po prostu wina mojej skóry, bo zauważyłam, że ona nie lubi wodnistych podkładów a ten niewątpliwie taki jest. Ja posiadam wciąż(leży u mnie i się kurzy-jeśli ktoś jest zainteresowany zakupem, proszę o odzew co do ceny się dogadamy)podkład w odcieniu Cream który zawiera żółte podtony ale był mi ciut za jasny.
Cena za 30ml to 224 złote, dostępny w Polsce na stronie warsztatpiękna

skład: Aloe barbadensis (organic aloe juice)*, carthamnus tinctorius (organic safflower oil)*, organic glycerin*, potassium cetyl phosphate, sorbitan sesquioleate, coconut alkanes, coco-caprylate/caprate (plant derived), gluconolactone (plant derived), cetearyl olivate (plant derived), sorbitan olivate (plant derived), sodium benzoate, decyl glucoside (plant derived), silica, hydroxyethylcellulose, sodium bicarbonate, citrus limonum leaf cell extract, helianthus annuus (sunflower seed oil), vitis vinifera (organic grape seed oil)*, tocopherol (Vitamin E), tetrahexyldecyl ascorbate (Vitamin C), argania spinosa (argan shell powder), rosa gallica (rose flower powder). May contain: titanium dioxide, iron oxides (CI 77491, CI 77492, CI 77499



Przedostatnim produktem jest totalny koszmar,ale jeszcze on wcale nie jest najgorszy. Mowa tutaj o podkładzie od W3LL People Narcissist Foundation Stick, który jak nazwa wskazuje jest w sztyfcie. Wiele przygód miałam z zakupem owego podkładu, bo kupiłam go w sklepie internetowym z Anglii i czekałam na niego dwa miesiące(zaginęła paczka) i szczerze nie wiem po co tak niecierpliwie na niego czekałam. Fajnie, że jest w sztyfcie bo to równa się szybkiej i łatwej aplikacji ale na pewno nie z tym podkładem.
 Formuła nie była ani kremowa ani łatwa w aplikacji, wręcz przeciwnie dla mnie była sucha. nie kryła, nie wygładzała tylko wszystko jeszcze bardziej uwypuklała. Skóra wyglądała okropnie bo podkład dodatkowo wszędzie się zbierał i dodatkowo bardzo sucho i był niezwykle nie wydajny bo na pokrycie twarzy potrzebowałam go naprawdę dużo. Nie wyglądał ładnie ani aplikowany palcami, ani gąbką czy pędzlem. Był okropny...a jak moja twarz wyglądała paskudnie, jakbym miała z 40 lat(oczywiście nie mam nic do kobiet w tym wieku).
Wiem, że teraz marka zmieniła formulę tego produktu jednakże nie miałam okazji go przetestować i raczej obejdę się smakiem. Posiadałam odcień Fair Golden i to było pokrótce różowe złoto. Cena to ok. 120 złotych za 10g produktu. Niedostępny w Polsce, w Europie jedynie na stronie cultbeauty, ale szczerze nie ma za czym płakać.

skład: Helianthus Annuus (Sunflower) Oil*, Ricinus Communis (Castor) Seed Oil, Cera Alba (Beeswax)*, Silica, Castor Isostearate Beeswax Succi- nate **, Mica (CI 77019), Carthamus Tinctorius (Safflower) Seed Oil (and) Organic Aloe Barbadenis (Aloe) Extract, Lysine, Tocopherol (Natural Vitamin E), Pro- prietary Essential Oil blend, Camellia Sinensis (Green Tea)*, Roman Anthemis Nobilis (Chamomile)** [+/-: Titanium Dioxide (CI 77891), Iron Oxides (CI 77491, 77492, 77499)] *Certified Organic, **Eco-cert



Niewątpliwie najgorszym podkładem jaki miałam i wydałam na nie duże pieniądze był ten od Kjaer Weis Cream Foundation. Niezwykle byłam podekscytowana jego zakupem, pomimo iż jego koszt to uwaga ok. 260 złotych za 7.5 g.
Moim zdaniem to za wysoka cena jak za ten podkład,  bo nie był wystarczająco wydajny, w składzie nie znajdziemy nic nadzwyczajnego i poza tym kosmetyk zawiera olej kokosowy którego nie znosi moja skóra i wiem, że nie jestem w tym jedyna. Już po pierwszej aplikacji podkładu i po upływie paru godzin na mojej twarzy pojawiły się podskórne grudki i były one wszędzie. Dodatkowo ten podkład aplikuje się na twarz tragicznie, źle wygląda nałożony palcami, pędzelkiem czy gąbeczką. Waży się(uwierzcie nakładałam go i na nawilżoną uprzednią skórę ale i nie), osadza się na włoskach, suchych skórkach o których nie macie nawet pojęcia. Po bardzo krótkim czasie na twarzy wygląda tragicznie, jak potem się okazało podkład ten w ogóle nie nadaje się do skóry suchej.Nie poprawił stanu mojej skóry a wręcz ją pogorszył. To był moim zdaniem najgorszy podkład jaki mi było dane testować ze względu na skład, cenę oraz to jak wyglądał na twarzy. Dodatkowo był niezwykle niewydajny bo już parę aplikacji stworzyło "denko" w produkcie. Kompletnie nie trafiony produkt. Najgorszy. Posiadałam odcień silken i był to odcień jasny wpadający w żółte tony, dopasowywał się do mojego odcienia skóry. Niedostępny w Polsce, można go dostać w Europie.

skład: Prunus Amygdalus Dulcis (Sweet Almond) Seed Oil*, Caprylic/Capric Triglyceride, Cocos Nucifera (Coconut) Oil*, Zea Mays (Corn) Starch*, Cera Alba (beeswax)*, Copernicia Cerifera (Carnauba) Wax*, Simmondsia Chinensis (Jojoba) Seed
Oil*, Polyglyceryl-3 Diisostearate, Non-Gmo Tocopheryl Acetate.

Kompletnie zapomniałam o jeszcze jednym podkładzie i dopiero sobie o nim przypomniałam przeglądając swojego instagrama. Teraz wiem, dlaczego nie pamiętałam o nim bo był straszny. Mowa tutaj o podkładzie marki 100% pure(szczerze Wam powiem miałam parę produktów do makijażu tej marki i bez rewelacji) o nazwie Fruit pigmented healthy foundation. Jaki to był suchy podkład....jakbym nakładała delikatny piasek na twarz. Owszem krycie miał fenomenalne ale co mi po nim skoro tworzył dziury, źle się aplikował na twarz i osadzał się wszędzie gdzie tylko się dało. Nawet u mojej siostry która jest posiadaczką cery tłustej wyglądał strasznie, zbierał się u niej przy nosie oraz w załamaniach na czole, twarz wyglądała matowo, sucho i niezwykle płasko. Ja posiadałam odcień creme który był mi dużo za jasny, wręcz trupi, natomiast kolejny kolor po creme czyli white peach był już za brązowy dla mnie. Cena to ok. 180 złotych za 30ml, dla skór suchych dwa razy nie, dla tłustych sama nie wiem.Produkt dostępny w Polsce.

skład: Active Ingredients: 15% Titanium Dioxide, 10% Zinc Oxide Other Ingredients: Aloe Barbadensis (Organic Aloe Juice) Leaf Extract*, Oryza Sativa (Rice) Starch, Extracts of Prunus Persica Fruit (Peach), Prunus Armeniaca Fruit (Apricot), Theobroma Cacao (Cocoa Bean) and Lycium Barbarum Fruit (Goji Berry), Euterpe Oleracea Pulp (Acai) Oil, Punica Granatum Fruit Extract (Pomegranate Oil), Tocopherol (Vitamin E), Sodium Ascorbate (Vitamin C), Euphorbia Cerifera (Candelilla) Wax, Extracts of Camelia Sinensis Leaf Ferment (White Tea), Coffea Arabica (Coffee Cherry), Aristotelia Chilensis (Maqui Berry), Vitis Vinifera Skin (Muscadine Grape), Garcinia Mangosteen Peel (Mangosteen), Malpighia Punicifolia Fruit (Acerola), Sambucus Canadensis (Elderberry), Citrus Grandis (Grapefruit) Seed, Lonicera Caprifolium Flower and Lonicera Japonica (Honeysuckle) Flower Extract *Certified Organic



* Ostatni produkt to tylko zapowiedź bo na jego temat chciałabym powiedzieć coś więcej dopiero w ulubieńcach września, bo jest  ze mną od paru tygodni. Mowa tutaj o podkładzie marki 14e cosmetics który zapowiada się bardzo dobrze i śmiem stwierdzić, że jest świetnym zastępstwem podkładu marki Sappho. 

Jak widzicie na przestrzeni dwóch lat przetestowałam aż 10 naturalnych podkładów na szczęście większość jednak była na + aniżeli na - Niestety z czego wiem, jednak większości osób podkłady z "dobrym" składem się nie sprawdzają, wynika to z tego iż podkłady naturalne nie posiadają w sobie silikonów które chociażby mają za zadanie wypełnić pory i co za tym idzie wygładzić strukturę naszej skóry, większość również nie kryje bardzo mocno. Ja osobiście nie wyobrażam sobie powrócić do podkładów dostępnych w drogeriach czy perfumeriach. Drażnią mnie ich zapachy, w głowie już widzę film jak po zmyciu podkładu moja skóra jest przesuszona, szara i zapchana, mam bardzo wrażliwą skórę jeśli chodzi o zapychanie toteż muszę być ostrożna i unikać jak ognia produktów z silikonami. Poza tym uwielbiam pielęgnacyjne właściwości podkładów naturalnych i pomimo iż są one naturalne gdy tylko mam ochotę na mocniejszy makijaż tak samo mogę to osiągnąć tymi "dobrymi" kosmetykami kolorowymi. Podkład to produkt bez którego nie potrafię się obejść, jest pewnego rodzaju barierą pomiędzy moją skórą a otoczeniem. Mam bardzo wrażliwą skórę, delikatną toteż muszę ją chronić przed warunkami atmosferycznymi, toksynami, zanieczyszczeniami i podkład mi to umożliwia, nigdy nie patrzę na tego rodzaju produkt jako maskę która ma zakryć prawdziwą mnie. Lubię mieć duży wybór wśród podkładów tak więc zazwyczaj gości u mnie od dwóch niekiedy nawet do pięciu produktów z takim zastosowaniem. Pomimo, iż jestem minimalistką i ktoś powie mi, zę  to za dużo jednakże są to  produkty których używam każdego dnia, które są mi potrzebne do funkcjonowania i tak gdybym miała pozbyć się wszystkich kosmetyków kolorowych i zostawić tylko jeden byłby to podkład. Podkład oczywiście naturalny, tak więc dziewczyny nie bójcie się i próbujcie podkładów naturalnych. One wcale nie są droższe od tych które znajdziecie w perfumerii. Ile kosztuje podkład Giorgio Armani czy Chanel? Uważam, że naturalne produkty czy do makijażu czy pielęgnacyjne są równie luksusowe co te konwencjonalne dostępne w perfumeriach a one sprawią, że będziesz jeszcze piękniejsza bo nie tylko upiększą Cię chwilowo ale i będą pielęgnować twoją skórę przez dłuższy okres. 
Testujecie naturalne podkłady a może dopiero chcecie zacząć? Jaki podkład najbardziej przypadł Wam do gustu i chciałybyście go wypróbować?

Opinie które przedstawiłam w owym wpisie są moje własne, nie chce tym postem nikogo urazić. To co sprawdza się u mnie czy też nie, niekoniecznie musi mieć odzwierciedlenie u Was. Tak więc proszę o podejście do tego posta troszkę z przymrużeniem oka.

p.s. wszystkie zdjęcia pochodzą z mojego instagrama zrobionych na przestrzeni dwóch lat, musicie mi wybaczyć za jakość niektórych zdjęć :)

poniedziałek, 11 września 2017

ULUBIEŃCY SIERPNIA.


  I polecie...nie to nie błąd z mojej strony mamy polecie- czyli uzupełniająca pora roku na styku lata i jesieni. Choć czy w tym roku było to lato? Ja będę narzekała bo nad morzem lata nie było, ciągle padało, temperatury sięgały co najwyżej 25 stopni(były dwa dni gdzie temperatura przewyższyła 27 kresek)choć z reguły było ok. 20. Deszcz, wiatr i deszcz, wiatr.



Mieszkam jakieś 20 km od morza i powiem Wam, że na plaży byłam raz i to w godzinach wręcz nocnych. Jest mi niezwykle przykro, że lato już do nas nie zawita bo pomimo, iż fanką wysokich temperatur nie jestem, to brakowało mi tego podczas tych "wakacji".

Ale tu nie o pogodzie przecież ja piszę z reguły w ulubieńcach a o miłych rzeczach czyli z reguły o produktach które lubię, których stosowanie przynosi mi przyjemność i radość.

Z góry muszę zaznaczyć, że będą tutaj aż trzy produkty przeznaczone do "dodawania nam koloru" czyli kosmetyki samoopalające. Wszystkie trzy są genialne i musicie, musicie ich wypróbować. Pojawi się również jeden kosmetyk kolorowy(istne cudeńko, najlepszy korektor jaki dane mi było używać) oraz mgiełka którą wykańczam makijaż mineralny(ja stosuje w ten sposób owy produkt, bo ma wiele zastosowań).




 Zacznę jednak od kolorówki bo ten kosmetyk jest wart zaszczytnego, pierwszego miejsca w tych ulubieńcach. Mowa oczywiście o korektorze duet perfecting concealer marki Hynt Beauty.
Nie poznałam jeszcze, naturalnego korektora który tak świetnie by krył przy tak delikatnej formule, bo jest bardzo delikatny. No i jeszcze co najważniejsze nie ma w składzie oleju kokosowego. HURA!! Mogę śmiało powiedzieć, że krycie tego korektora jest pełne i z tego co słyszałam jest porównywalny do korektora od Kevyn'a Aucoin o nazwie the sensual skin enhancer(nigdy go nie miałam, ale wiem, że również ma świetne krycie). Tyle słów przychodzi mi na myśl tego korektora, że nie mogę ich uzbierać w sensowne zdania. Jest zarówno dobry jako korektor punktowy jaki i pod oczy, jego formuła nie zastyga na kamień, nie ciastkuje się(bardzo lubię go w duecie z mineralnym podkładem). Utrzymuje się cały dzień jedyny jego minus dla osób które nie lubią brudzić sobie rąk to niestety ale najlepiej wygląda aplikowany po prostu palcem, gdyż wtedy stapia się ze skórą i wygląda jak lepsza jej wersja. Jego konsystencja jest kremowa, w żaden sposób nie zbita, bardzo łatwo go wydostać z opakowania.  Korektor ma pojemności 6g (zamknięty w malutkim słoizku) i jego bardzo napigmentowana formuła pozwala na użycie niewielkiej ilości produktu, to są wręcz niewidzialne kropeczki na pokrycie okolic pod oczami oraz przebarwień czy wyprysków. Dodatkowo tego kosmetyku możemy używać zarówno jako korektor ale i podkład czy z dodatkiem odrobiny ulubionego kremu jako lekki krem koloryzujący a nawet w ciemniejszym odcieniu jako produkt do konturowania. Jego konsystencja jest zupełnie inna aniżeli korektora od RMS Beauty, ani trochę nie jest tłusta, zastyga na twarzy i w moim odczuciu jest lekko pudrowa po zastygnięciu. Produkt jest genialny, starczy mi na wieki tak więc poszukiwanie idealnego korektora z pięknym składem uważam za zakończone.

Skład:Caprylic/Capric Triglyceride, Tri-Isostearlyl Citrate, Acacia Decurrens/Jojoba/Sunflower seed wax, Hydrogenated Jojoba Oil, Ricinus Communis (Castor) seed oil, , Stearalkonium Hectorite, Propylene Carbonate, Tocopherol, Tocopheryl Acetate (Vitamin E-natural preservative), Oleic Acid, Aloe Barbadensis (Aloe Vera) Leaf extract, Persea Gratissima (Avocado) oil, Boron Nitride, Theobroma Grandiflorum (Cupuacu) Seed butter.

Cena to ok. 86 złotych za 6 g produktu(kupiłam go w kanadyjskim sklepie on-line)



 Kolejnym produktem jest mgiełka marki Caudalie Beauty Elixir nad którego zakupem zastanawiałam się już rok czasu. Głownie kupiłam go aby wykańczać swój makijaż mineralny(wtedy podkład szybciej stapia się ze skórą i wygląda bardziej naturalnie), zawsze robiłam to wodą różaną ale powiedziałam a raz kozi śmierć. Poza tym tyle osób poleca ten eliksir, że musiałam go w końcu kupić. I się nie zawiodłam, bo w mojej opinie nie ma lepszego produktu wykańczającego makijaż. Nie stosuje go jako mgiełka nawilżająca czy jako tonik po umyciu twarzy, bo do tego wole jednak zaufaną wodę różaną a poza tym szkoda mi tego produktu :)

Owa woda jest zainspirowana eliksirem młodości nie Izabeli Węgierskiej a Elżbiety która żyła w latach 1305-1381 i  była królową Węgier i to jest produkt który odejmuje nam lat. Eliksir wygładza nasze rysy twarzy, nie wiem jak to robi ale zwęża pory, sprawia, że skóra wygląda na nieskazitelną, nawilżoną(produkt również to robi) i dodaje nam blasku który ja tak uwielbiam. Rano wyglądam na wypoczętą, odświeżoną i po prostu piękniejszą nawet jeśli się nie wyspałam. Nie wiem czy to jej zasługa ale ostatnio otrzymuje więcej komplementów :D I bardzo lubię jej zapach, bardzo mentolowo-ziołowy jeśli jesteście wrażliwcami czy też nie lubicie "naturalnych" zapachów darujcie sobie,choć intensywny zapach po chwili znika. Wiem, że niektórych owy produkt zapycha(czytałam opinie innych osób) ja jednak tego nie zauważyłam a mam w tym aspekcie bardzo wrażliwą skórę. Eliksiru używam każdego dnia, o poranku po wykonaniu makijażu i skórę mam gładziutką niczym pupcia niemowlaka, nie ma żadnych nawet podskórnych grudek. Atomizer w tym produkcie jest również strzałem w dziesiątkę gdyż aplikuje delikatną mgiełkę(potrzebuje trzech psiknięć na pokrycie całej twarzy), która nie pryszcze mnie w oczy, albo nie rozchlapuje się na boki.

Skład: Water, Alcohol*, Citrus Aurantium Amara (Bitter Orange) Flower Water*, Parfum (Fragrance)*, Rosmarinus Officinalis (Rosemary) Leaf Oil*, Potassium Alum, Glycerin*, Mentha Piperita (Peppermint) Oil*, Styrax Tonkinensis Resin Extract*, Commiphora Myrrha Resin Extract*, Melissa Officinalis (Balm Mint) Leaf Oil*, Rosa Damascena Flower Oil*, Vitis Vinifera (Grape) Fruit Extract*, Tocopherol*, Citral*, Limonene*, Linalool*, Citronellol*, Geraniol*, Farnesol*, Benzyl Benzoate*, Eugenol*. *Plant Origin.

Cena: ok. 124 złote za 100 ml produktu




Teraz pora na kosmetyki lata, czyli samoopalacze.

Po pierwsze kosmetyk marki Eco by Sonya Face Tan Water który jest nie tylko kosmetykiem który ma za zadanie zabarwić naszą skórę ale i również świetnym kosmetykiem pielęgnującym. Wacikiem aplikuje niewielką ilość produktu na twarz, szyję, ramiona oraz dekolt i po 4-8 godzin zmywam owy produkt i na drugi dzień cieszę się piękną, naturalną opalenizną która wchodzi w złote tony, nie ma tutaj ani trochę pomarańczy. W składzie na pierwszym miejscu mamy sok z aloesu co czuć pod palcami gdyż produkt jest w konsystencji mętny, trochę jak esencja. Jego właściwości jako tonik są cudowne i z przyjemnością właśnie w ten sposób go używam. Rozjaśnia skórę, pomaga mi w walce z przebarwieniami, wygładza strukturę skóry oraz pomaga w walce z niespodziankami na twarzy. Gdyby marka stworzyła czysty tonik na bazie tej wody samoopalającej to kupowałabym...Tonik jest niezwykle wydajny i sadzę, że za rok na wakacje zakupie go ponownie. 

Skład: Aloe Barbadensis (Aloe Vera) Leaf Juice* Glycerin*, Dihydroxyacetone**, Lecithin*, Fusel Wheat Bran/Straw Glycosides**, Polyglyceryl-5 Oleate**, Sodium Cocoyl Glutamate**, Glyceryl, Caprylate**, Coco Caprylate**, Sodium Hyaluronate**, Dehydroxanthan Gum**

Cena to ok 142 złotych za 100ml produktu.



Mokosh to polska marka(która swą nazwę zawdzięcza tak nawiasem mówiąc od słowiańskiej bogini płodności) która jakoś nigdy mnie nie ciekawiła jakoś o wiele bardziej wole Ministerstwo Dobrego Mydła-wiem to okrutne ale ja zawsze jestem szczera. Na ten balsam wpadałam zupełnie przypadkiem podczas zakupu pasty do zębów w jednym ze sklepów internetowych. Wrzuciłam do koszyka i gdy owy balsam do mnie dotarł, zakochałam się. To idealny balsam który pielęgnuje skórę oraz w nienachalny sposób "barwi naszą skórę". Przepięknie pachnie, w moim odczuciu bardzo jesiennie-dokładnie jest to pomarańcza z cynamonem. Sam balsam jest w kolorze lekko żółty, niestety źle zmyty z paznokci barwi je, jak i również skórki naokoło ich. Musi być również równo zaaplikowany, bo już po pierwszej aplikacji  widać różnicę w kolorycie skóry. Balsam również sam w sobie bardzo dobrze nawilża skórę, staje się ona wygładzona i nawet gdy zaaplikuje balsam po depilacji nóg, nie czuje podrażnienia a wręcz przeciwnie ukojenie. Skóra po aplikacji owego balsamu wygląda dokładnie tak samo jak po zażyciu kąpieli słonecznej.
To naprawdę świetny produkt. Wiem, że będzie ze mną przez cały rok, bo mam zamiar kupić i kolejne opakowanie gdy wykończę te. 


Skład:  Aqua, Caprylic/Capric Triglyceride, Decyl Cocoate, Aloe Barbadensis Leaf Juice, Cetearyl Alcohol, Dihydroxyacetone, Sorbitol, Glycerin, Glyceryl Stearate SE, Rhus Verniciflua Peel Cera, Trehalose, Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil, Adansonia Digitata (Baobab) Seed Oil, Cetearyl Glucoside, Benzyl Alcohol, Vitex Agnus Castus (Chasteberry) Extract, Acetyl Tyrosine, Stearic Acid, Daucus Carota Sativa (Carrot Tissue) Oil, Citrus Aurantium Amara (Bitter Orange) Flower Extract, Xanthan Gum, Tocopherol, Tetrasodium Glutamate Diacetate, Dehydroacetic Acid, Parfum, Benzyl Alcohol, Cinnamal, Citral, Citronellol, Eugenol, Geraniol, Limonene, Linalol 

Cena: 79 złotych za 180ml

Ostatnim już produktem jest coś czego za często nie używałam ale już po pierwszej aplikacji pokochałam ten produkt. Mowa tutaj o Body Blur od Vita Liberata, po niemiłej historii z produktem marki Prtty Peaushun powiedziałam sobie, że koniec z takimi produktami.


Mam kompleks nóg, to chyba mój jedyny kompleks i nie chodzi tutaj o to, że są krzywe, brzydkie i tak dalej ale o to, że po depilacji moje nogi są niezwykle podrażnione i posiadają takie malutkie krostki które wizualnie mi przeszkadzają. Wiem już, że jest to spowodowane depilacją(dziś w końcu idę na depilację laserową) ale przez to właśnie, nie za często chodzę w spodenkach oraz spódnicach. Ten produkt właśnie wtedy przyszedł mi z pomocą, bo działa niczym podkład do ciała. Świetnie kryje, dobrze roztarty daje naturalny efekt(nie polecam tego odcienia osobą z bardzo jasną karnacją)lekkiego rozświetlenia oraz efekt naturalnie opalonej skóry. Produkt tuszuje wszystko od żyłek po siniaki aż do blizn. Produkt trzeba nakładać na nawilżoną wcześniej skórę, produkt mimo iż przetrwał wysokie temperatury nie dał sobie rady z deszczem i spłyną. Zastyga na ciele, jednakże najbezpieczniej jest ubrać ubrania dopiero po jakiś 10 minutach po aplikacji. Polecam gorąco Wam owy produkt szczególnie jeśli Wasze nogi nie są tak idealne jak moje, na resztę ciała go nie aplikuje bo jakoś mi go szkoda.


Skład: Aloe Barbadensis (Aloe Vera) Leaf Water, Glycerin, Cetearyl Alcohol, Dimethicone, Cetyl Alcohol, Glyceryl Stearate, Phenyl Trimethicone, Isohexadecane, Panthenol, Disodium EDTA, Butyrospermum Parkii (Shea) Butter (Beurre), Tocopheryl Acetate, Phenoxyet.

Cena: 179 złotych za 100 ml

Oto już wszyscy moi ulubieńcy poprzedniego miesiąca. Znacie któryś z przedstawionych przeze mnie kosmetyków? Jacy byli Wasi ulubieńcy?



piątek, 1 września 2017

ZDENKOWANI.



 Przychodzę z nową serią postów, nad którą już zastanawiałam się od dawna. Mowa tutaj oczywiście o tak zwanym "projekcie denko" u mnie nazywać się to będzie "zdenkowani" ale szczerze Wam powiem, że nie wiem w jakim odstępie czasowym będą pojawiały się nowe posty na ten temat. Mimo iż torturuje tak naprawdę każde produkty to jakoś ciężko jest mi wykończyć, maseczki stosuje nawet cztery razy w tygodniu a niektóre są ze mną już po 8 miesięcy, co mnie cieszy bo z niektórymi produktami nie chce się rozstawać ale mnie martwi bo w tym przypadku nie mogę zakupić chociażby piątej maseczki :D

Uważam, że post o zużytych produktach jest równie ciekawy co ten o ulubieńcach danego miesiąca, a może i nawet lepszy bo to właśnie w nich będę również przedstawiała buble..nie chce pisać oddzielnych postów na ten temat bo buble zdarzają się u mnie rzadko i nie warto pisać całego posta o np. jednym produkcie ale zdarzają się nie będę ukrywała.


Post o bublach będzie krótki(to zależne od ilości pustych opakowań) i zwięzły. Każdy produkt będę oceniała od 1 do 10, pisała o jego wadach i zaletach.

Tak więc do dzieła.

W tym denku znajduje się 10 pełnowymiarowych produktów oraz cztery próbki.



Zacznę od pielęgnacji włosów i od szamponu marki Organic Surge Moisture Boost Shampoo, który sprawdził się u mnie ale dopiero gdy dodawałam do niego odrobinę szamponu od Jan Barba. W moim odczuciu szampon nie wystarczająco domywał włosy, pomimo iż dobrze się pienił a włosy po nim były oklapnięte u nasady,mimo iż to szampon nawilżający to nie czułam by były wystarczająco nawilżone. Moje włosy są przetłuszczające się u nasady ale suche na końcach i szampon sobie z tym nie dawał rady(wiem, wiem szampon ma dobrze oczyszczać ale on nawet tego nie robił). Włosy nie były ani jedwabiste, ani wygładzone, ani nawilżone. Szampon kupiłam w Tkmaxxie za 19.99 zł ale w sklepach internetowych kosztuje on ok. 50 złotych i szczerze, nigdy bym za niego tyle nie dała.
U mnie się nie sprawdził, ale nie był tak straszny ocena więc to 3/10.

Kolejnym kosmetykiem do włosów jest pianka marki Alverde z kwiatem lotosu jego koszt w sklepach internetowych to ok. 23 złote. Przyznaję się wyrzucam prawie całe opakowanie bo jej nie używam, użyłam ją parę razy ale ja jakoś nie potrafię odnosić się z takimi specyfikami.Gdy źle go rozprowadzę włosy z jednej strony są piękne, puszyste i odbite od nasady zaś z drugiej posklejane i oklapnięte. Zawsze miałam dwie lewe ręce do lakierów, pianek i żeli do włosów....jakoś ich nigdy nie potrzebuje. Pianka przepięknie pachnie, pianka jest bardzo zbita, puszysta i łatwo ją rozprowadzić na włosach.
Tylko i włącznie z mojej winy daje jej 5/10 bo jakoś nie potrafię obchodzić się z takimi produktami.

Ostatnim już kosmetykiem do pielęgnacji włosów jest sól morska marki John Masters Organics, jak możecie się spodziewać i tego produktu nie polubiłam. Uwielbiam taki misz masz na głowie, nigdy nie chodzę w ulizanych włosach, bo z reguły mam, że tak powiem lwią grzywę i najbardziej lubię siebie w takiej wersji, sól morska ma dać nam efekt włosów niczym dziewczyna surfera i u mnie tego nie robi. Włosy stają się sztywne, jakimś dziwnym cudem prostują się(a mam z natury falowane włosy) i tracą na objętości. Nawet ugniatanie tych włosów nie pomaga, cóż i z tego rodzaju kosmetyku rezygnuje.
Napiszcie proszę czy u Was sól morska się sprawdza :) Ocena produktu w moim odczuciu 2/10.


Kolejno jest pielęgnacja i tu produkt marki Pat&Rub, pierwszy i sądzę, że ostatni bo jakoś nie przekonuje mnie owa marka. Tym produktem jest żel pod prysznic z linii kokosowej,pachnie kokosem to pewne ale potrzebuje go dosyć sporo ażeby umyć całe ciało i w ten oto sposób jest niewydajny, dodatkowo nie czułam żadnego nawilżenia ani wygładzenia skóry. Zapach jest cudowny, koi zmysły ale moja skóra po wyjściu spod prysznica jest ściągnięta i prosi wręcz o balsam/olejek.

Kosmetyk przeciętny w moim odczuciu nie wart 45 złotych, za delikatny, nie myje za dobrze ale ma przepiękny zapach za to daje 4/10.

Nie opalam się, nie spędzam nawet dużo czasu na podwórku, bo większość dnia spędzam w pracy i wracam do domu późno toteż w tym roku nawet nie złapałam odrobiny opalenizny, zawsze wtedy przychodzą mi z pomocą balsamy brązujące oraz samoopalacze. Zawsze mówiłam, że to zgroza i coś strasznego ale gdy w końcu znalazłam idealny samoopalacz jest inaczej. Marka Eco Tan Winter Skin uważam, że jest idealnym samoopalaczem dla osób o jasnej karnacji, opalenizna jest równomierna, delikatnie złocista, ciało po zastosowaniu samoopalacza jest nawilżone i gładkie a sam produkt nie pachnie spaloną skórą a delikatnie różą. Cena to ok. 160 złotych.
Cudowny skład i działanie 9/10, na pewno wrócę do tego produktu.

Teraz pare słów o produkcie który używałam zarówno do twarzy jak i do ciała....mowa tutaj o toniku/esencji marki Whamisa wersja Rich i ta wersja była za bogata jak dla mnie. Mam cerę suchą i moja pielęgnacja nie opiera się jedynie na demakijażu i jednym kremie, niekiedy mieszam serum, dwa oleje i dodaje jeszcze odrobinę kremu, moja skóra uwielbia takie mieszanki ale ten tonik był za ciężki w moim odczuciu. Świetnie nawilżał, ale na bardzo długo pozostawiał skórę lepiącą się, bo w moim odczuciu nie jest to tonik a esencja, konsystencja jest lekko żelowa. Tonik sam w sobie jest cudowny, wyrównuje koloryt skóry, redukuje blizny po wypryskach, nawilża, pomaga w gojeniu się wyprysków, nawet zauważyłam, że mniejsza widoczność porów. Jest bardzo wydajny i gdy zostało mi pół butelki a na twarz nie chciałam już go stosować, zaczęłam nakładać go na ramiona, plecy oraz nogi szczególnie po depilacji. Na ramionach oraz plecach borykam się z wypryskami i ten tonik pomógł mi w zlikwidowaniu ich, zaś po depilacji nóg pomógł mi w zmniejszeniu podrażnienia i ukojeniu skóry. Moje nogi były niezwykle nawilżone oraz wygładzone, i nie było widać podrażnienia. Cena: 149 zł.
 Zakupie ponownie owy tonik ale w wersji oryginalnej i polecam go toteż daje 10/10.

Woda termalna to coś co zawsze jest ze mną w ciepłych miesiącach, od paru lat stawiam na wodę Uriage bo: nie trzeba jej osuszać, jest dostępna w różnych pojemnościach przez co najmniejsze opakowanie mam zawsze ze sobą, zaś największe stoi w moim pokoju a co najważniejsze marka Uriage nie testuje swych produktów na zwierzętach. Dodaje ją do maseczek z glinki, aplikuje ją na podkład mineralny lub po prostu odświeżam i nawilżam twarz w ciągu dnia. Cena od 10 do 45 złotych w zależności od pojemności.
Ocena to 10/10.

Antipodes to taka marka do której lubię wracać, w pamięć szczególnie zapadła mi maseczka z miodem manuka oraz ich serum na noc Joyus-cudowne kosmetyki, ten krem pod oczy jest równie cudowny. Manuka Honey Skin-Brightening Eye Cream to cudowny kosmetyk, odpowiadało mi w nim wszystko od konsystencji, po działanie i zapach. W małym słoiczku z ciemnego szkła mamy az 30 ml czyli dwa razy więcej niż standardowo. Krem robi dokładnie to co ma robić, rozjaśnia strefe pod oczami sprawia, że jest ona nawilżona, rozjaśniona oraz wygładzona, taka sprężysta. Krem w żaden sposób nie podrażnił mnie, słoiczek z kremem kupiłam w marcu a wykończyłam go dopiero dwa dni temu, przy codziennym używaniu rano jak i wieczorem(nie żałowałam go sobie). Używałam go tyle ile jest on ważny, czyli 6 miesięcy.  Krem owszem kosztuje ok. 190 złotych jednakże mamy naprawdę dużo, świetnego produktu w tej cenie.
Muszę dać 10/10 bo to naprawdę świetny produkt, który polecam Wam z ręką na sercu.


Teraz filtr przeciwsłoneczny którego także nie wykończyłam, bo termin ważności minął a ja w tym roku na plaży nie byłam, jak wspominałam wcześniej nie wychodziłam za dużo toteż muszę się go pozbyć. Filtr marki John Masters Organics posiada SPF30 co uważam za wystarczające, gdy po prostu biegamy tak tylko po mieście, ja jednak stawiam na podkłady które mają już w sobie filtry a pod nie bardzo często nakładam olejki które też mają filtr. Ten filtr delikatnie bieli, znika jednak ten efekt po chwili. świetnie nawilża i daje wykończenie "glow" czyli takie jakie lubie. Jest bezzapachowy co również jest plusem.  W żaden sposób nie jest suchy, zbity...nic z tych rzeczy więc jeśli lubicie matowe wykończenia to nie jest dla Was, nie zauważyłam by mnie zapychał czy robił mi jakieś kuku, a wręcz pielęgnował moją skórę. Jego minusem jest fakt, że może się wyświecać w ciągu dnia a podkład może się ważyć i wyglądać bardzo, ale to bardzo tłusto....mi to nie przeszkadzało bo często chodziłam bez podkładu ale powinnyście to wziąć pod uwagę. Na wakacje ideał, dodatkowo świetne opakowanie na wakacje-miękka tubka. Cena to ok. 140 zł.
Świetny skład, pielęgnacyjne właściwości oraz ochrona jednak wygrywają i krem dostaje 9/10.

Ostatnim produktem z tych pełnowymiarowych jest jedyny produkt do makijażu, który był ze mną z półtorej roku i był moim pierwszym kosmetykiem naturalnym do makijażu, tak to od niego zaczeła się moja przygoda. Mowa tutaj o Un Cover-Up od RMS Beauty w kolorze 11 z którym miałam wiele przygód ale ostatecznie bardzo go lubiłam. Jest to podkład mineralny, zamknięty w malutkim słoiczku o gramaturze 5,67g-to tylko wydaje się mało, bo jest bardzo wydajny. Jako podkład nie sprawdził się bo posiada w składzie olej kokosowy który nie współgra z moją cerą, ale jako korektor pod oczy....cudo. Jeśli chcecie dowiedzieć się więcej na jego temat to zapraszam tutaj gdzie poświęcam mu cały post.
Cena to 175 złotych a jego ocena to 9/10 tylko i wyłącznie dlatego, że w składzie posiada olej kokosowy, tak lubię w nim wszystko.

Czas na próbeczki czyli całkowite mini recenzję po pierwsze Kypris Deep Forest Clay-pachnie lasem, jest w moim odczuciu za silna, szybko zastyga ale świetnie radzi sobie z wypryskami, tak więc nakładałam ją punktowo, nie nadaje się do cer suchych. Ocena 3/10, i nie kupiłabym pełnowymiarowego opakowania bo cena to ok. 400 złotych a uważam, że za glinkę to jednak za dużo.

Kolejny jest podkład marki 14e cosmetics który już do mnie "płynie", powiem tylko tyle to istne cudo pod względem tego jak wygląda na skórze oraz składu, więcej na pewno powiem gdy już podkład będzie u mnie i będę go aplikowała trochę więcej niż pare razy. Tu z oceną się wstrzymam. Jego cena to ok. 170 złotych.

Kolejna próbka to kosmetyk za kosmiczne pieniądze których na pewno bym nie wydała na kosmetyk, mowa o Illumina Decongesting Radiance Concentrate marki Moss-nie znałam wcześniej marki, próbkę dostałam od sklepu Alyaka podczas zakupów. Jego cena to ok. 630 złotych za 30 ml a próbka była zbyt mała abym mogła coś na jego temat powiedzieć, dziwna formuła lepka ale bardzo lekka przy czym nawilżająca to na pewno, skóra po jego aplikacji była pulchniejsza ale nie uważam by ten produkt był wart tej ceny. Na pewno produkt przepięknie pachnie a po jego aplikacji skóra jest lekko pomarańczowa co z czasem się utlenia, dodatkowo daje przepiękny blask oraz wyrównanie kolorytu. Produkt ładny ale nie dałabym za niego tyle pieniędzy. 
Ocena 5/10.