poniedziałek, 27 listopada 2017

ZDENKOWANI.


  Ostatnio wykańczam coraz to więcej kosmetyków i z jednej strony bardzo mnie to cieszy, bo mogę zakupić coś nowego ale niekiedy i smuci bo wykończyłam coś co bardzo lubiłam a niekiedy nie należało do najtańszych. Od miesiąca stosuje kosmetyki czy to do pielęgnacji twarzy ale również ciała naszych rodzimych, polskich marek i zachodzę w głowę i zadaje sobie pytanie "Sylwia po co?" no właśnie po co wydawałam tyle pieniędzy na kosmetyki, ściągałam je zza granicy a tutaj na naszej ziemi takie skarby,  w tak korzystnych cenach i jakością wcale nie odbiegające od tych chociażby ze Stanów.



Ale dziś o denku które nie jest może pokaźne ale opakowania są toteż nie mieszczą mi się już w opakowaniu które zagospodarowałam na puste opakowania. Dziś przewaga pielęgnacji ciała i włosów bo aż cztery produkty, trzy natomiast do twarzy a na samym końcu chciałabym napisać parę słów na temat dwóch bubli które wyrzucam już po dwóch użyciach....ale to na samym końcu.


 Był taki czas, że wpadłam w szał jeśli chodzi o kosmetyki marki Eco by Sonya i tak naprawdę chciałam wszystko. Ja z reguły tak mam gdy zainteresuje mnie dana marka to chciałabym mieć od razu cały jej asortyment tak miałam z marką Mahalo, Tatą Harper czy Kypris. Wykończyłam ich samoopalacz, balsam kokosowy do ciała i były to kosmetyki które polecać będę zawsze, peeling tej marki uważam, że jest za drogi(o nim pisałam w poprzednim denku) a teraz czas na Foaming Body Wash czyli piankę do mycia ciała która przepięknie pachnie grejpfrutem i trawą cytrynową-był to idealny zapach na okres letni. Jeśli chodzi o ciało lubię być dobrze oczyszczona, nie tak by skóra wręcz piszczała ale lubię czuć czystość niestety przy używaniu tego kosmetyku nigdy tego nie czułam. Uważam, że ten produkt był zbyt delikatny, pianka była bardzo zbita po wyciśnięciu jej na dłoń natomiast po aplikacji na ciało...trzeba był jej wiele wycisnąć ażeby pokryć nią całe ciało. Skóra była świetnie nawilżona po jego aplikacji ale nie wystarczająco oczyszczona, produkt nie był wydajny i moim zdaniem nie jest wart ok. 111 złotych które musimy wydać za 375 ml. Ocena to 5/10 ale tylko i wyłącznie za zapach i fakt, że nie wysusza skóry.


 Kolejnym produktem o którym Wam opowiem niech będzie szampon. Szampony uwielbiam testować, zmieniam je raz na jakiś czas aby moje włosy jak i skóra głowy nie przyzwyczaiły się do jednego-ja w ogóle jestem za częstą wymianą kosmetyków-kupowaniu paru kosmetyków, za "zdrowym" wyborem kosmetyków w toaletce nigdy nie będę "żyła" na jednym olejku do twarzy, jednej maseczce i jednym szamponie, bo niekiedy w tym samym czasie używam dwóch a nawet i trzech. Pierwsze mycie jednym szamponem, drugie mycie kolejnym, albo po prostu je ze sobą mieszam. Dzięki temu moje włosy są w naprawdę świetnej kondycji a gdy dodatkowo powróciłam do płukanki z octu jabłkowego....cudo <3 Nie jestem fanką masek czy odżywek ale od zakupu szamponów nie mogę się powstrzymać. Jak wiecie moim wielkim ulubieńcem jest Rahua szampon dodający objętości którego obsługi trzeba niestety się nauczyć, świetnym szamponem do "łączenia" jest szampon ziołowy od Jan Barba ale ten marki Less is More balansujący z olejkiem z drzewa kajeputowego również jest warty uwagi. Nie trafił on nigdy do ulubieńców bo tak naprawdę nauczyłam się go i polubiłam dopiero pod koniec buteleczki.
Wiem ludzie są zdania, że nie ma co wydawać za dużo na szampon bo on ma tylko oczyszczać od regeneracji, odżywiania są maski czy odżywki ale ja uważam inaczej, bo dobry szampon z naturalnym składem nie tylko oczyści ale zrobi dokładnie to co maseczka czy odżywka. To właśnie robił ten szampon.
Szampon był niezwykle delikatny, przy pierwszym myciu pienił się delikatnie, o wiele mocniej robił to podczas drugiego mycia(tak nawiasem mówiąc gdy wasz szampon nie myje wystarczająco, dodajcie do niego na dłoni odrobinę sody oczyszczonej, ja tak zużywam większość nietrafionych szamponów). Ten szampon ma za zadanie balansować naszą skórę głowy i moim zdaniem naprawdę świetnie to robił. Włosy po jego użyciu były odbite od nasady, miały większą objętość. Dodatkowo włosy w dotyku były niezwykle miękkie i jedwabiste wręcz. Skóra głowy w żaden sposób podczas stosowania tego szamponu nie była podrażniona a wręcz zregenerowana i odżywiona jak i włosy na całej długości. To świetny szampon dla osób które mają problem z łuszczącą się, ciągle podrażnioną skórą głowy...ten szampon ma za zadanie działać przeciwbakteryjnie-zauważyłam,że włosy mniej się również przetłuszczały dzięki niemu-przeciwutleniająco, uspakajająco i wzmanciająco dzięki wyciągowi z melisy. Szampon warty uwagi, moim zdaniem cała marka jest warta zainteresowania. Cena to ok. 105 złotych za 200 ml-szampon wystarczył mi na 4 miesiące co uważam za dobry wynik-włosy myje co 2-3 dni, aż dwa razy. Ocena jak najbardziej 10/10 zasłużył na to.



Och rozpisałam się trochę na temat tego szamponu, ale mam nadzieje, że lubicie czytać długie posty. Dajcie mi znać w komentarzach.

Jak powyżej wspominałam o tym, że nie jestem fanką odżywek do włosów tak tutaj pojawi się odżywka. Cudo o którym nie raz wspominała, który był w ulubieńcach i do którego co jakiś czas wracam-tak jest dobry. W tamtym roku niewątpliwie marka John Masters Organics u mnie królowała-uważam, ze to naprawdę świetne produkty , w miarę w korzystnych cenach no i ogólnodostępne bo dostać je można chociażby stacjonarnie w Douglas. Uwielbiam ich szampon do włosów przetłuszczających się, mleczko do włosów, krem z filtrem do twarzy no i oczywiście Lavender & Avocado Intensive Conditioner. Jeśli kompletnie nie wiecie jaką odżywkę kupić, tam od czasu do czasu ją nakładacie na włosy i jesteście fankami naturalnych kosmetyków kupcie tą, nie będziecie zawiedzione. W końcu ta odżywka ma 4,8/5 na wizażu a to musi świadczyć o tym, że jest naprawdę świetna. Ale tak zachwalam a nie piszę o konkretach. To taka odżywka dla mnie ratunkowa...zaniedbam kompletnie włosy, tylko myje je szamponem, noszę ciągle w koku, nie przywiązuje do nich uwagi ale nagle chce by wyglądały świetnie. Wtedy sięgam po nią i czary mary. Włosy stają się miękkie w dotyku, nawilżone, zregenerowane a przy tym nie są obciążone pomimo iż jej konsystencja jest bogata. Włosy po jej użyciu wyglądają jak nowo narodzone, jednak muszę zaznaczyć,że ja włosów nie farbuje, nie narażam ich na wysokie temperatury(nie prostuje, nie susze i nie kręcę) moje włosy jedynie mają tendencję do wysuszania się na końcówkach toteż nie mogę powiedzieć jak odżywka zadziała na bardzo zniszczone włosy. To moje chyba trzecie opakowanie i na pewno nie ostatnie, jej koszt to 133 złotych za 207ml. Ocena to oczywiście 10/10. 

Kolejnym i zarówno ostatnim zdenkowanym produktem jeśli chodzi o pielęgnację ciała/włosów jest olejek do ciała marki Patyka Regenerating Oil który był poprawny ale zupełnie nie wart 285 złotych za 100 ml. Czy też uważacie, że to zbrodnia? Na szczęście kupiłam go w TkMaxxie za ok. 60 złotych, w tym samym czasie co krem tej samej marki na którego temat wypowiadałam się w tym denku(tutaj). Olejek niewatpliwie przepięknie pachniał, niezwykle oryginalnie, bardzo otulająco i mocno, można powiedzieć i ostro, idealny na jesienne wieczory podczas których uwielbiam pielęgnować swoje ciało. Olejek jednak sam w sobie był niezwykle przeciętny, na pierwszym miejscu w składzie olej słonecznikowy potem olej sezamowy-czy ja wiem czy te oleje są warte 285 złotych za 100 ml? Olejek długo się wchłaniał, był bardzo tłusty, nie widziałam zbytnio zmiany w strukturze skóry czy też wielkiego nawilżenia. Dostaje ode mnie jedynie plusa za  zapach. Ocena 3/10.


Pora na mojego konika czyli pielęgnacje twarzy i zacznę dziś od toniku ziołowego od Jan Barba no i kolejne cudeńko. Z tej marki jedynie nie sprawdził mi się krem do ust, wręcz przesuszał moje usta. No i co mam powiedzieć na temat tego produktu? Uwielbiam w nim wszystko od zapachu po przepiękny kolor i działanie. Muszę jednak Was ostrzec, że jeśli jesteście posiadaczkami suchej skóry jak ja używajcie go jedynie raz w ciągu dnia. Ja z reguły robiłam to po demakijażu, w oczyszczoną skórę delikatnie wklepywałam tonik dłońmi-nie przecieram twarzy za pomocą wacika, tonik niezależnie jaki, nawet wodę różaną wklepuje delikatnie dłonią a potem opuszkami palców. Gdy stosowałam go podczas porannej rutyny pielęgnacyjnej, jak i po demakijażu(demakijaż robię zawsze po przyjściu z pracy ok. godziny szesnastej)ale również przed nałożeniem wieczornej pielęgnacji czułam, że wysusza moją skórę, pojawiały się suche skórki jednak gdy zminimalizowałam użytkowanie do jednego razu dziennie...struktura skóry była wyrównana, skóra była ukojona, nawilżona, zregenerowana pozbawiona zaczerwień i podrażnień, cera nabierała zdrowego kolorytu. Kosmetyki marki Jan Barba pachną bardzo ziołowo, bardzo specyficznie i wiem, że nie każdemu przypadną one do gustu. Ja te "surowe" zapachy uwielbiam jak i kosmetyki tej malutkiej manufaktury która coraz to bardziej mnie zaskakuje oczywiście pozytywnie. Cena to 59 złotych za 200 ml(tonik jest bardzo wydajny). Daje 10/10 !



Teraz parę słów o produkcie nad którego zakupem zbyt długo się nie zastanawiałam, akurat wykończyłam olejek do demakijażu i na szybko potrzebowałam czegoś innego. Jeśli chodzi o produkty do demakijazu nie lubię za nie przepłacać, mają one pozbawić moją skórę makijażu, brudu który zbiera się na naszej twarzy przez cały dzień a przy tym jedynie nie podrażniać. Akurat byłam na zakupach i w Tkmaxxie znalazłam olejek marki Super Facialist by Una Brennan Vitamin C+ Brighten skin renew cleansing oil, długo się nie zastanawiając pochwyciłam go i zabrałam ze sobą do domu. Skład okazało się był bardzo przyzwoity-olej ze słonecznika, olej z pestek winogron, pestek malin, olejek ze słodkiej pomarańczy oraz witamina C-której działanie naprawdę czuć na skórze.
Olejek w kontakcie z wodą zamienia się w mleczną emulsję którą naprawdę łatwo zmyć-ja używam do zmywania olejów czy balsamów gąbki konjac. Zapach jest przepiękny, niezwykle cytrusowy, tak świeży a dodatkowo za cenę ok. 25 złotych dostałam bardzo wydajny produkt bo używałam go prawie pół roku, jego pojemność to 200 ml. Produkt nie tylko świetnie usuwał mój minimalistyczny makijaż zarówno twarzy jak i cienie z powiek przy tym nie podrażniając oczu ale i z każdym użyciem widziałam, że skóra staje się coraz to bardziej rozjaśniona i wygładzona, tak delikatna i odświeżona to dzięki zawartości witaminy C. Czytałam recenzję, że ten produkt niby powoduje kaszkę moja skóra jest bardzo wrażliwa pod tym względem i nic takiego nie zauważyłam stosując ten olejek. Dodatkowo cytrusowy zapach niezwykle mnie koił, uwielbiałam nim wykonywać masaż twarzy. Za dostępność odejmuje punkt i daje 9/10.

O tym cudeńku pisałam już w jednych z ulubieńców toteż tutaj jedynie o nim wspomnę, a mowa o Peelingu z kwasem mlekowym  5% i kwasem hialuronowym 2% marki The Ordinary która zasługuje na bycie marką już kultową. Za to cudo dałam 29 złotych za 30 ml(kupiłam je w polskim sklepie internetowym) i stosowałam, stosowałam a skóra stawała się coraz to piękniejsza i piękniejsza. Więcej jednak dowiecie się tutaj gdzie mówię o nim wiele dobrego. Powiem jedynie tyle, że jest świetny jeśli macie problem z wrastającymi włoskami chociażby na nogach bo i w ten sposób go wykorzystywałam.
 Ocena oczywiście, że 10/10.

No i na sam koniec zostawiłam smaczek który był ze mną ponad 10 miesięcy (pomimo iż po otwarciu mamy 6 miesięcy na jego zużycie, ale jego zużycie graniczyło z cudem tak jest wydajny). Moja przygoda z marką Mahalo zakończyła się wraz z tą maseczką jaką jest The Petal Mask. Jest to produkt który nigdy nie pojawił się w moich ulubieńcach, o którym nie za wiele również mówiłam bo jest drogi, bo jest niewart wysokiej ceny, bo pachnie różą starszej pani ale o dziwo jest dobry-jedynie dobry nie wspaniały. Za cenę ok 400 złotych otrzymujemy 100 ml opakowanie wypełnione bladoróżową lekko galaretkowatą, żelową, glutkowatą-kompletnie nie wiem jak nazwać tą konsystencję-maską która pachnie różą ale nie delikatną i dziewczęcą a wręcz kościelną kojarząca się ze starszą panią. Niekiedy zdarzało się tak, że ten zapach powodował u mnie ból głowy i już po paru minutach zmywałam maseczkę z twarzy. A co do działania-była to dobra maseczka nawilżająca, nic poza tym. Zauważyłyście zapewne, że pisząc opinie na temat kosmetyków marki Mahalo zawsze było jakieś ale...ale płacąc tyle pieniędzy za kosmetyk nie uważacie, że nie powinno być żadnego ale? Bardzo podoba mi się filozofia marki(przedstawiałam ją Wam tutaj)ale uważam, że te kosmetyki mimo tego iż są robione w małych partiach, składniki są bardzo selektywne to są ciut za drogie. Większe glow jak i wyrównanie struktury skóry widziałam na twarzy po użyciu maseczki Pele Mask, ta maseczka niekiedy delikatnie podrażniała moją skórę-być może to wina dużej ilości różnorakich ekstraktów. Skóra nie powiem była rozjaśniona a jej koloryt był wyrównany jednak to wszystko mogę osiągnąć za pomocą polskich, o wiele tańszych kosmetyków. Na pewno nie powrócę do niej ze względu na cenę ale sądze, że nawet gdyby owa maseczka kosztowała 200 złotych również bym do niej nie wróciła. Ocena to 7/10- nie robiła mi krzywdy, była bardzo wydajna, działała ale nie do końca a punkty odejmuje za cenę, słabą dostępność no i zapach.



Na sam koniec obiecałam dwa buble...o zgrozo dawno żaden produkt nie zrobił mi tak wiele krzywdy jak ten dwa. Mowa tutaj o maseczkach marki Nacomi, pierwsza to nawilżający koktajl do twarzy 3w1 Aqua Hydra Skin, zaś druga oczyszczająca maseczka do twarzy Express Skin Cleansing. Powiem tak nie, że woda sodowa uderzyła mi do głowy i wierzę jedynie,że "droższe" kosmetyki coś działają ale w kwestii maseczek czy serum to i owszem, to zawsze te kosmetyki są u mnie najdroższe jeśli chodzi o pielęgnację twarzy i one najlepiej się sprawdzają. Co do marki Nacomi, jakoś nigdy mnie nie przekonywała pod względem składów w kosmetykach, bo niby naturalne ale te składy takie sobie, no i się nie myliłam bo obie maseczki nie pomogły mi a wręcz oszpeciły. Nie mam wielkich problemów z cerą, głównym są chyba naczynka oraz wągry z nosa których się pozbywam ale wracają, od czasu do czasu pojawi się kaszka ale to z mojej winy-nie powinnam jeść nabiału a gdy czasami to uczynię od razu widać to po mojej twarzy.
Ale po użycie zarówno maseczki nawilżającej jak i oczyszczającej na mojej twarzy pojawiły się zarówno wypryski jak i kaszka nie tylko na czole ale i policzkach czy żuchwie. Coś strasznego.
Obie maseczki również w samej już swojej kremowej, ciężkiej konsystencji w moim odczuciu zapychają a dodatkowo te nieprzyjemne zapachy...mdlące wręcz, duszące. Nie polecam tych produktów i to nie ze względu na cenę, bo nie skreślałam tych produktów od początku, używał je za pierwszym razem i z nawilżającej maseczki byłam początkowo zadowolona o maseczka nawilżyła moją skórę ale to samo zrobi dobry krem. Już nigdy nie tknę żadnego produktu marki Nacomi, no niestety przykro mi.