czwartek, 2 czerwca 2016

Ulubiency maja.


I oto maj za nami....nie będę ponownie rozwodzić się nad tym jak ten czas szybko leci bo zapewne sami doskonale o tym wiecie. To że jest coraz cieplej zauważyłam nie tylko dzięki pogodzie jaka panuje za moim oknem ale również dzięki temu po jakie kolory jeśli chodzi o ubiór sięgam. Swoje ukochane czarne spodnie, skórzane ramoneski i ciężkie botki zamieniłam na  jasne jeansy, wyszywane żakiety i haftowane bluzki....a uwierzcie że bardzo ciężko jest mi zrezygnować szczególnie z tych trzech części garderoby.




Maj obfitował u mnie w zakupy...tak naprawdę kurier pukał do mych drzwi co dnia. Pracuje 10 godzin dziennie dodatkowo również w soboty toteż brak mi czasu na zakupy stacjonarne..nawet pastę do zębów kupuje przez internet oraz zakupy spożywcze. Musiałam zakupić parę części garderoby, parę rzeczy jeszcze muszę dokupić ażeby zamknąć swa kapsułowa garderobę na trzy miesiące, ale bardzo ciesze się  z na tą chwilę skompletowanych rzeczy. Jednak więcej zakupiłam w tym miesiącu kosmetyków. Nowy podkład, trzy cienie do powiek, pomadkę do ust, nowy zapach....to naprawdę jedynie część tego co zakupiłam jednak każdy mój zakup jest usprawiedliwiony i kryje się za nim po prostu zużycie poprzednika.

Tak więc może zacznę od podkładu. W swojej kolekcji posiadam cztery a tak naprawdę trzy podkłady w swej kolekcji. Podkład mineralny firmy Bare Minerals, kropelki od Cover Fx-które używam w połączeniu z następnym produktem, jedynie gdy mam "wielkie wyjście", a tym następnym produktem jest Complexion Rescue marki Bare Minerals który był moim ulubieńcem  tamtego roku i wciąż to podtrzymuje, jest cudowny, najlepszy produkt do twarzy jaki miałam(mam w planach napisanie recenzji na jego temat).

Jednak chciałam wypróbować czegoś nowego, czegoś jeszcze bardziej naturalnego, dobrego dla mojej skóry i tak oto padło na podkład kanadyjskiej firmy Sappho Organics który o dziwo jest w formie płynnej- a uwierzcie że to rzadkie jeśli chodzi o podkłady naturalne. Wcześniej testowałam podkład firmy Kjaer Weis który u mnie się nie sprawdził gdyż zawierał w sobie olej kokosowy który nie służy mojej skórze i zwyczajnie ją zapycha, szukałam więc czegoś bez tego składnika. Podkład przepięknie pachnie, być może nie daje wielkiego krycia-ale dowiedziałam się że gdy pozostawi się go na dłoni ok 10 minut gęstnieje i naprawdę dobrze kryje-ale pięknie wygładza powierzchnie skóry, wyrównuje koloryt, daje uczucie nawilżenia na skórze i utrzymuje się naprawdę długo na twarzy. Niestety podkład nie jest dostępny w Polsce i sprowadzałam go z Kanady ze strony Nucyia. Podkład również nie należy do najtańszych gdyż w przeliczeniu kosztuje ok. 200 złoty.

Kolejnym ulubieńcem będzie pęseta. Wiem pomyślicie sobie co może być nadzwyczajnego w pęsecie ale może być wiele. Tak reguluje sama swoje brwi, nie robię tego nazbyt często, w ogóle nie lubię dotykać swych brwi gdyż uważam że tego zwyczajnie w świecie nie potrzebują. Z natury są ładnie wyprofilowane, mają ciemny kolor, są geste...ale czasami wypada powyrywać włoski pod brwiami oraz pomiędzy brwiami. W moim domu jest tak że pęseta jest a gdy jej potrzebuje to nie ma, bo moja siostra zawsze mi ja zabierze...ta pęseta jednak jest dla mnie bardzo ważna i nikt nie może jej dotykać :D Mowa tutaj o pęsecie firmy Tweezerman, która była tak wielce zachwalana a ja zawsze machałam ręką bo to tylko pęseta co ona tam może. Całkiem przypadkiem trafiła do mojego koszyka gdy robiłam zakupy w Sephorze, w Polsce dostępna jest jedynie wersja mini ale mi osobiście to nie przeszkadza. I co jest w jej tak niesamowitego? Jest idealnie wyprofilowana, idealnie ostra-aczkolwiek nie robi krzywdy, no i wyrywa nawet najmniejsze niewidoczne wręcz włoski. Wiem pomyślicie sobie 55 złotych za pesetę w kiosku kosztuje ona ok. 8 złoty...ale te za 8 potrafię wymieniać dwa do trzech razy w roku a ta coś czuje posłuży mi na lata.


Kolejnym ulubieńcem będzie również pewnego rodzaju gadżet. Coś bez czego teraz nie wyobrażam sobie poranka ale i wieczornej pielęgnacji ciała-a takowa jest u mnie naprawdę skąpa. Mowa tutaj o suchej szczotce firmy Fridge. Jest idealna w każdym calu. Poręczna, idealnej większości i to włosie które świetnie wygładza powierzchnie skóry wykonując suchy peeling ciała. Moja skóra należy raczej do tych napiętych ale tak napięta jak na tą chwilę to nie była. Zrezygnowałam z peelingów podczas kąpieli gdyż ta szczotka robi to świetnie. Mam jędrne, gładkie i napięte ciało...wykonuje taki masaż dwa razy w ciągu dnia...rano ten rytuał wybudza mnie zaś wieczorem koi. Takie szczotkowanie, drapanie wręcz ciała jest w moim odczuciu niezwykle przyjemne. Koszt to 69 złotych ale szczotka jest naprawdę solidnie i porządnie wykonana.


Ostatnim już ulubieńcem maja jest coś co korciło mnie od pewnego już czasu ale jakoś szkoda mi było wydać prawie 200 złotych na pomadkę. Nie jestem fanką szminek, błyszczyków, konturówek czy pomadek...w mojej kolekcji mógł by być jedynie balsam do ust oraz czerwona szminka-na większe wyjścia. O wiele bardziej preferuje cienie do powiek i to oko lubię "zaznaczać" w dziennym jak i wieczornym makijażu. Ale wracając do ulubieńca mowa tutaj o pomadce firmy Kjaer Weis w odcieniu Dream State która w moim mniemaniu jest moim idealnym odcieniem nude. Idealnie zlewa się z kolorem moich ust, wyrównując ich koloryt. Świetnie sprawdza się przy mocniejszym makijażu oczu, ale również gdy sięgam tylko po podkład tego dnia. Produkt jest w innej formie aniżeli zazwyczaj widzimy gdyż jest zamknięty w pięknym,ciężkim opakowaniu który jest znakiem rozpoznawczym firmy. Pordukt naprawdę wart zainteresowania. Moj idealny nudziak.



A jakie Wy produkty pokochaliście w ubiegłym miesiącu?