poniedziałek, 27 listopada 2017

ZDENKOWANI.


  Ostatnio wykańczam coraz to więcej kosmetyków i z jednej strony bardzo mnie to cieszy, bo mogę zakupić coś nowego ale niekiedy i smuci bo wykończyłam coś co bardzo lubiłam a niekiedy nie należało do najtańszych. Od miesiąca stosuje kosmetyki czy to do pielęgnacji twarzy ale również ciała naszych rodzimych, polskich marek i zachodzę w głowę i zadaje sobie pytanie "Sylwia po co?" no właśnie po co wydawałam tyle pieniędzy na kosmetyki, ściągałam je zza granicy a tutaj na naszej ziemi takie skarby,  w tak korzystnych cenach i jakością wcale nie odbiegające od tych chociażby ze Stanów.



Ale dziś o denku które nie jest może pokaźne ale opakowania są toteż nie mieszczą mi się już w opakowaniu które zagospodarowałam na puste opakowania. Dziś przewaga pielęgnacji ciała i włosów bo aż cztery produkty, trzy natomiast do twarzy a na samym końcu chciałabym napisać parę słów na temat dwóch bubli które wyrzucam już po dwóch użyciach....ale to na samym końcu.


 Był taki czas, że wpadłam w szał jeśli chodzi o kosmetyki marki Eco by Sonya i tak naprawdę chciałam wszystko. Ja z reguły tak mam gdy zainteresuje mnie dana marka to chciałabym mieć od razu cały jej asortyment tak miałam z marką Mahalo, Tatą Harper czy Kypris. Wykończyłam ich samoopalacz, balsam kokosowy do ciała i były to kosmetyki które polecać będę zawsze, peeling tej marki uważam, że jest za drogi(o nim pisałam w poprzednim denku) a teraz czas na Foaming Body Wash czyli piankę do mycia ciała która przepięknie pachnie grejpfrutem i trawą cytrynową-był to idealny zapach na okres letni. Jeśli chodzi o ciało lubię być dobrze oczyszczona, nie tak by skóra wręcz piszczała ale lubię czuć czystość niestety przy używaniu tego kosmetyku nigdy tego nie czułam. Uważam, że ten produkt był zbyt delikatny, pianka była bardzo zbita po wyciśnięciu jej na dłoń natomiast po aplikacji na ciało...trzeba był jej wiele wycisnąć ażeby pokryć nią całe ciało. Skóra była świetnie nawilżona po jego aplikacji ale nie wystarczająco oczyszczona, produkt nie był wydajny i moim zdaniem nie jest wart ok. 111 złotych które musimy wydać za 375 ml. Ocena to 5/10 ale tylko i wyłącznie za zapach i fakt, że nie wysusza skóry.


 Kolejnym produktem o którym Wam opowiem niech będzie szampon. Szampony uwielbiam testować, zmieniam je raz na jakiś czas aby moje włosy jak i skóra głowy nie przyzwyczaiły się do jednego-ja w ogóle jestem za częstą wymianą kosmetyków-kupowaniu paru kosmetyków, za "zdrowym" wyborem kosmetyków w toaletce nigdy nie będę "żyła" na jednym olejku do twarzy, jednej maseczce i jednym szamponie, bo niekiedy w tym samym czasie używam dwóch a nawet i trzech. Pierwsze mycie jednym szamponem, drugie mycie kolejnym, albo po prostu je ze sobą mieszam. Dzięki temu moje włosy są w naprawdę świetnej kondycji a gdy dodatkowo powróciłam do płukanki z octu jabłkowego....cudo <3 Nie jestem fanką masek czy odżywek ale od zakupu szamponów nie mogę się powstrzymać. Jak wiecie moim wielkim ulubieńcem jest Rahua szampon dodający objętości którego obsługi trzeba niestety się nauczyć, świetnym szamponem do "łączenia" jest szampon ziołowy od Jan Barba ale ten marki Less is More balansujący z olejkiem z drzewa kajeputowego również jest warty uwagi. Nie trafił on nigdy do ulubieńców bo tak naprawdę nauczyłam się go i polubiłam dopiero pod koniec buteleczki.
Wiem ludzie są zdania, że nie ma co wydawać za dużo na szampon bo on ma tylko oczyszczać od regeneracji, odżywiania są maski czy odżywki ale ja uważam inaczej, bo dobry szampon z naturalnym składem nie tylko oczyści ale zrobi dokładnie to co maseczka czy odżywka. To właśnie robił ten szampon.
Szampon był niezwykle delikatny, przy pierwszym myciu pienił się delikatnie, o wiele mocniej robił to podczas drugiego mycia(tak nawiasem mówiąc gdy wasz szampon nie myje wystarczająco, dodajcie do niego na dłoni odrobinę sody oczyszczonej, ja tak zużywam większość nietrafionych szamponów). Ten szampon ma za zadanie balansować naszą skórę głowy i moim zdaniem naprawdę świetnie to robił. Włosy po jego użyciu były odbite od nasady, miały większą objętość. Dodatkowo włosy w dotyku były niezwykle miękkie i jedwabiste wręcz. Skóra głowy w żaden sposób podczas stosowania tego szamponu nie była podrażniona a wręcz zregenerowana i odżywiona jak i włosy na całej długości. To świetny szampon dla osób które mają problem z łuszczącą się, ciągle podrażnioną skórą głowy...ten szampon ma za zadanie działać przeciwbakteryjnie-zauważyłam,że włosy mniej się również przetłuszczały dzięki niemu-przeciwutleniająco, uspakajająco i wzmanciająco dzięki wyciągowi z melisy. Szampon warty uwagi, moim zdaniem cała marka jest warta zainteresowania. Cena to ok. 105 złotych za 200 ml-szampon wystarczył mi na 4 miesiące co uważam za dobry wynik-włosy myje co 2-3 dni, aż dwa razy. Ocena jak najbardziej 10/10 zasłużył na to.



Och rozpisałam się trochę na temat tego szamponu, ale mam nadzieje, że lubicie czytać długie posty. Dajcie mi znać w komentarzach.

Jak powyżej wspominałam o tym, że nie jestem fanką odżywek do włosów tak tutaj pojawi się odżywka. Cudo o którym nie raz wspominała, który był w ulubieńcach i do którego co jakiś czas wracam-tak jest dobry. W tamtym roku niewątpliwie marka John Masters Organics u mnie królowała-uważam, ze to naprawdę świetne produkty , w miarę w korzystnych cenach no i ogólnodostępne bo dostać je można chociażby stacjonarnie w Douglas. Uwielbiam ich szampon do włosów przetłuszczających się, mleczko do włosów, krem z filtrem do twarzy no i oczywiście Lavender & Avocado Intensive Conditioner. Jeśli kompletnie nie wiecie jaką odżywkę kupić, tam od czasu do czasu ją nakładacie na włosy i jesteście fankami naturalnych kosmetyków kupcie tą, nie będziecie zawiedzione. W końcu ta odżywka ma 4,8/5 na wizażu a to musi świadczyć o tym, że jest naprawdę świetna. Ale tak zachwalam a nie piszę o konkretach. To taka odżywka dla mnie ratunkowa...zaniedbam kompletnie włosy, tylko myje je szamponem, noszę ciągle w koku, nie przywiązuje do nich uwagi ale nagle chce by wyglądały świetnie. Wtedy sięgam po nią i czary mary. Włosy stają się miękkie w dotyku, nawilżone, zregenerowane a przy tym nie są obciążone pomimo iż jej konsystencja jest bogata. Włosy po jej użyciu wyglądają jak nowo narodzone, jednak muszę zaznaczyć,że ja włosów nie farbuje, nie narażam ich na wysokie temperatury(nie prostuje, nie susze i nie kręcę) moje włosy jedynie mają tendencję do wysuszania się na końcówkach toteż nie mogę powiedzieć jak odżywka zadziała na bardzo zniszczone włosy. To moje chyba trzecie opakowanie i na pewno nie ostatnie, jej koszt to 133 złotych za 207ml. Ocena to oczywiście 10/10. 

Kolejnym i zarówno ostatnim zdenkowanym produktem jeśli chodzi o pielęgnację ciała/włosów jest olejek do ciała marki Patyka Regenerating Oil który był poprawny ale zupełnie nie wart 285 złotych za 100 ml. Czy też uważacie, że to zbrodnia? Na szczęście kupiłam go w TkMaxxie za ok. 60 złotych, w tym samym czasie co krem tej samej marki na którego temat wypowiadałam się w tym denku(tutaj). Olejek niewatpliwie przepięknie pachniał, niezwykle oryginalnie, bardzo otulająco i mocno, można powiedzieć i ostro, idealny na jesienne wieczory podczas których uwielbiam pielęgnować swoje ciało. Olejek jednak sam w sobie był niezwykle przeciętny, na pierwszym miejscu w składzie olej słonecznikowy potem olej sezamowy-czy ja wiem czy te oleje są warte 285 złotych za 100 ml? Olejek długo się wchłaniał, był bardzo tłusty, nie widziałam zbytnio zmiany w strukturze skóry czy też wielkiego nawilżenia. Dostaje ode mnie jedynie plusa za  zapach. Ocena 3/10.


Pora na mojego konika czyli pielęgnacje twarzy i zacznę dziś od toniku ziołowego od Jan Barba no i kolejne cudeńko. Z tej marki jedynie nie sprawdził mi się krem do ust, wręcz przesuszał moje usta. No i co mam powiedzieć na temat tego produktu? Uwielbiam w nim wszystko od zapachu po przepiękny kolor i działanie. Muszę jednak Was ostrzec, że jeśli jesteście posiadaczkami suchej skóry jak ja używajcie go jedynie raz w ciągu dnia. Ja z reguły robiłam to po demakijażu, w oczyszczoną skórę delikatnie wklepywałam tonik dłońmi-nie przecieram twarzy za pomocą wacika, tonik niezależnie jaki, nawet wodę różaną wklepuje delikatnie dłonią a potem opuszkami palców. Gdy stosowałam go podczas porannej rutyny pielęgnacyjnej, jak i po demakijażu(demakijaż robię zawsze po przyjściu z pracy ok. godziny szesnastej)ale również przed nałożeniem wieczornej pielęgnacji czułam, że wysusza moją skórę, pojawiały się suche skórki jednak gdy zminimalizowałam użytkowanie do jednego razu dziennie...struktura skóry była wyrównana, skóra była ukojona, nawilżona, zregenerowana pozbawiona zaczerwień i podrażnień, cera nabierała zdrowego kolorytu. Kosmetyki marki Jan Barba pachną bardzo ziołowo, bardzo specyficznie i wiem, że nie każdemu przypadną one do gustu. Ja te "surowe" zapachy uwielbiam jak i kosmetyki tej malutkiej manufaktury która coraz to bardziej mnie zaskakuje oczywiście pozytywnie. Cena to 59 złotych za 200 ml(tonik jest bardzo wydajny). Daje 10/10 !



Teraz parę słów o produkcie nad którego zakupem zbyt długo się nie zastanawiałam, akurat wykończyłam olejek do demakijażu i na szybko potrzebowałam czegoś innego. Jeśli chodzi o produkty do demakijazu nie lubię za nie przepłacać, mają one pozbawić moją skórę makijażu, brudu który zbiera się na naszej twarzy przez cały dzień a przy tym jedynie nie podrażniać. Akurat byłam na zakupach i w Tkmaxxie znalazłam olejek marki Super Facialist by Una Brennan Vitamin C+ Brighten skin renew cleansing oil, długo się nie zastanawiając pochwyciłam go i zabrałam ze sobą do domu. Skład okazało się był bardzo przyzwoity-olej ze słonecznika, olej z pestek winogron, pestek malin, olejek ze słodkiej pomarańczy oraz witamina C-której działanie naprawdę czuć na skórze.
Olejek w kontakcie z wodą zamienia się w mleczną emulsję którą naprawdę łatwo zmyć-ja używam do zmywania olejów czy balsamów gąbki konjac. Zapach jest przepiękny, niezwykle cytrusowy, tak świeży a dodatkowo za cenę ok. 25 złotych dostałam bardzo wydajny produkt bo używałam go prawie pół roku, jego pojemność to 200 ml. Produkt nie tylko świetnie usuwał mój minimalistyczny makijaż zarówno twarzy jak i cienie z powiek przy tym nie podrażniając oczu ale i z każdym użyciem widziałam, że skóra staje się coraz to bardziej rozjaśniona i wygładzona, tak delikatna i odświeżona to dzięki zawartości witaminy C. Czytałam recenzję, że ten produkt niby powoduje kaszkę moja skóra jest bardzo wrażliwa pod tym względem i nic takiego nie zauważyłam stosując ten olejek. Dodatkowo cytrusowy zapach niezwykle mnie koił, uwielbiałam nim wykonywać masaż twarzy. Za dostępność odejmuje punkt i daje 9/10.

O tym cudeńku pisałam już w jednych z ulubieńców toteż tutaj jedynie o nim wspomnę, a mowa o Peelingu z kwasem mlekowym  5% i kwasem hialuronowym 2% marki The Ordinary która zasługuje na bycie marką już kultową. Za to cudo dałam 29 złotych za 30 ml(kupiłam je w polskim sklepie internetowym) i stosowałam, stosowałam a skóra stawała się coraz to piękniejsza i piękniejsza. Więcej jednak dowiecie się tutaj gdzie mówię o nim wiele dobrego. Powiem jedynie tyle, że jest świetny jeśli macie problem z wrastającymi włoskami chociażby na nogach bo i w ten sposób go wykorzystywałam.
 Ocena oczywiście, że 10/10.

No i na sam koniec zostawiłam smaczek który był ze mną ponad 10 miesięcy (pomimo iż po otwarciu mamy 6 miesięcy na jego zużycie, ale jego zużycie graniczyło z cudem tak jest wydajny). Moja przygoda z marką Mahalo zakończyła się wraz z tą maseczką jaką jest The Petal Mask. Jest to produkt który nigdy nie pojawił się w moich ulubieńcach, o którym nie za wiele również mówiłam bo jest drogi, bo jest niewart wysokiej ceny, bo pachnie różą starszej pani ale o dziwo jest dobry-jedynie dobry nie wspaniały. Za cenę ok 400 złotych otrzymujemy 100 ml opakowanie wypełnione bladoróżową lekko galaretkowatą, żelową, glutkowatą-kompletnie nie wiem jak nazwać tą konsystencję-maską która pachnie różą ale nie delikatną i dziewczęcą a wręcz kościelną kojarząca się ze starszą panią. Niekiedy zdarzało się tak, że ten zapach powodował u mnie ból głowy i już po paru minutach zmywałam maseczkę z twarzy. A co do działania-była to dobra maseczka nawilżająca, nic poza tym. Zauważyłyście zapewne, że pisząc opinie na temat kosmetyków marki Mahalo zawsze było jakieś ale...ale płacąc tyle pieniędzy za kosmetyk nie uważacie, że nie powinno być żadnego ale? Bardzo podoba mi się filozofia marki(przedstawiałam ją Wam tutaj)ale uważam, że te kosmetyki mimo tego iż są robione w małych partiach, składniki są bardzo selektywne to są ciut za drogie. Większe glow jak i wyrównanie struktury skóry widziałam na twarzy po użyciu maseczki Pele Mask, ta maseczka niekiedy delikatnie podrażniała moją skórę-być może to wina dużej ilości różnorakich ekstraktów. Skóra nie powiem była rozjaśniona a jej koloryt był wyrównany jednak to wszystko mogę osiągnąć za pomocą polskich, o wiele tańszych kosmetyków. Na pewno nie powrócę do niej ze względu na cenę ale sądze, że nawet gdyby owa maseczka kosztowała 200 złotych również bym do niej nie wróciła. Ocena to 7/10- nie robiła mi krzywdy, była bardzo wydajna, działała ale nie do końca a punkty odejmuje za cenę, słabą dostępność no i zapach.



Na sam koniec obiecałam dwa buble...o zgrozo dawno żaden produkt nie zrobił mi tak wiele krzywdy jak ten dwa. Mowa tutaj o maseczkach marki Nacomi, pierwsza to nawilżający koktajl do twarzy 3w1 Aqua Hydra Skin, zaś druga oczyszczająca maseczka do twarzy Express Skin Cleansing. Powiem tak nie, że woda sodowa uderzyła mi do głowy i wierzę jedynie,że "droższe" kosmetyki coś działają ale w kwestii maseczek czy serum to i owszem, to zawsze te kosmetyki są u mnie najdroższe jeśli chodzi o pielęgnację twarzy i one najlepiej się sprawdzają. Co do marki Nacomi, jakoś nigdy mnie nie przekonywała pod względem składów w kosmetykach, bo niby naturalne ale te składy takie sobie, no i się nie myliłam bo obie maseczki nie pomogły mi a wręcz oszpeciły. Nie mam wielkich problemów z cerą, głównym są chyba naczynka oraz wągry z nosa których się pozbywam ale wracają, od czasu do czasu pojawi się kaszka ale to z mojej winy-nie powinnam jeść nabiału a gdy czasami to uczynię od razu widać to po mojej twarzy.
Ale po użycie zarówno maseczki nawilżającej jak i oczyszczającej na mojej twarzy pojawiły się zarówno wypryski jak i kaszka nie tylko na czole ale i policzkach czy żuchwie. Coś strasznego.
Obie maseczki również w samej już swojej kremowej, ciężkiej konsystencji w moim odczuciu zapychają a dodatkowo te nieprzyjemne zapachy...mdlące wręcz, duszące. Nie polecam tych produktów i to nie ze względu na cenę, bo nie skreślałam tych produktów od początku, używał je za pierwszym razem i z nawilżającej maseczki byłam początkowo zadowolona o maseczka nawilżyła moją skórę ale to samo zrobi dobry krem. Już nigdy nie tknę żadnego produktu marki Nacomi, no niestety przykro mi. 



wtorek, 21 listopada 2017

ULUBIENIEC PAŹDZIERNIKA.



 Podkład to produkt bez którego przeżyję ale i z drugiej strony jest najchętniej testowanym przeze mnie produktem jeśli chodzi o makijaż. To z reguły najwięcej w kosmetyczce mam podkładów, lubię co jakiś czas coś innego testować, szukać czegoś nowego, coraz to lepszego. Nie jestem fanką wielkiego krycia, podkładów które czuje i co najważniejsze widzę-ja wiem, że to podkład produkt który nakładamy na twarz i z racji tego jest widoczny ale ja dziele podkłady na widoczne i niewidoczne. Jestem fanką "make-up no make-up" toteż dobór idealnego podkładu jest dla mnie bardzo ważne jak i nie najważniejsze. Mam już swojego graala ale w formie sypkiej-mowa tutaj o podkładzie bare minerals w wersji oryginal, ale odcień który posiadam jest na tą chwile dla mnie zbyt ciemny, idealnie dopasowuje się latem a teraz staje się delikatnie pomarańczowy toteż stosuje go jedynie od czasu do czasu-bardzo lubię nakładać go na większe wyjścia. Miałam podkład idealny mowa tutaj o Sappho ale zmienili formulę i nie jest on już tak genialny, toteż szukałam dalej. No i znalazłam i to wcale nie tak daleko, bo w Polsce.


Jak zapewne wiecie jestem wielką fanką kosmetyków naszej rodzimej marki Fridge by yDe, są w stosunkowo świetnych cenach a jakość...jest wyborna. W ich ofercie już od jakieś czasu jest ff.1 fabulous face którego fenomenu nigdy nie rozumiałam. W butelce taki ciemny, dodatkowo jest tak naprawdę kremem nawilżającym z dodatkiem odrobiny podkładu. Zawsze mówiłam sobie- "to nie może się udać."A jednak się udało bo mówię szczerze to najlepszy produkt do makijażu twarzy jaki kiedykolwiek miałam. Wszystkie inne podkłady czy kremy CC i BB nie mogą równać się z tym cudem.
Miłością do tego produktu zaraziłam moją mamę jak i również siostrę które jak ja są fankami naturalnego wyglądu.


Podkład pomimo iż w buteleczce wygląda na niezwykle ciemny świetnie dostosowuje się do każdego odcienia skóry-moja siostra jest o parę tonów jaśniejsza ode mnie, ja dodatkowo wpadam w oliwkowe tony i stosujemy go obie. Produkt świetnie nawilża, chroni moją delikatną skórę, sprawia, że jest ona promienna, rozświetlona a dodatkowo nie pozostawia tłustego filmu. W moim odczuciu ten produkt jakby cały wchłaniany był w skórę, jednak tak nie jest. Jest niezauważalny gołym okiem, może nie wygładza skóry(jest pozbawiony silikonów i innych świństw) jednak przepięknie rozprasza światło toteż nikt nie zwraca uwagi na nasze niedoskonałości. To cudo w składzie posiada naturalne glinki które są pełne krzemu, żelaza, magnezu i wapnia a więc to one z czasem wygładzają naszą skórę-zauważyłam wielką poprawę cery od kiedy używam tego produktu, a jest to już miesiąc. Aż miesiąc albo i dopiero miesiąc bo efekty podczas stosowania tego produktu są naprawdę szybko zauważalne. Skóra z dnia na dzień staje się coraz to bardziej nawilżona i elastyczna, w składzie mamy olej śliwkowy który robi cuda z moją skórą. Bogactwo składników w tym produkcie sprawia, że ze skóry nie ucieka nam woda a dodatkowo przeciwdziała starzeniu się skóry.
Świetnie się go aplikuje na twarz pomimo iż nie posiada w składzie silikonów. Nie tworzy smug, nie pudruje twarzy  a utrzymuje się na niej naprawdę cały dzień-zazwyczaj mam go na twarzy ok. 10 godzin i spędzam czas zarówno w klimatyzowanym miejscu jak i na zewnątrz gdzie pogoda nie rozpieszcza- nie świeci się, wykończenie ma bardzo naturalne jakbyście nałożyły na twarz świetnie nawilżający krem. Po prostu "make-up no make-up" dla mnie to idealne określenie tego produktu.


Moja dłoń przed roztarciem ff.1

Od roku zastanawiałam się nad jego zakupem, myślałam jednak zawsze, że będzie to produkt transparentny, nic nie robiący, że nie zastąpi mi podkładu. W jakim błędzie ja żyłam, uwierzcie mi od kiedy go mam odstawiłam wszystkie podkłady.

Dłoń po roztarciu ff.1


Zaznaczam na samym podkładu nie kryje jakoś wybornie, ale to nie jest w nim najważniejsze bo mimo wszystko skóra po jego zaaplikowaniu wygląda bardzo korzystnie. Ostatnio miałam go zaaplikowane podczas wyjścia na imprezę, przed nią wyskoczyło mi parę wyprysków które nie były czerwone ale wyraźnie były widoczne, nie chciałam jednak zakrywać ich wielką ilością produktów.
 Pod oczy zaaplikowałam niewielką ilość korektora, wytuszowałam rzęsy i nałożyłam czerwoną szminkę na usta no i nie powiem, mężczyzną bardzo taki look się podobał. Ciągle powtarzali, że mam piękną cerę tak świeżą i zdrowo wyglądającą. Było mi niezwykle miło i czułam się niezwykle pewna siebie.
Pomimo iż mam cerę naczynkową i na twarzy bywam czerwona gdy aplikuje ff nie ma o tym mowy.

Dla mnie jest to produkt idealny, jedynym jego minusem jest fakt iż na zużycie 30 ml mamy jedynie 2,5 miesiąca a produkt jest bardzo wydajny, zawsze możecie kupić go na spółkę z mamą, siostrą czy przyjaciółką.

Bardzo Ci dziękuje Joanno, że miałam dzięki Tobie okazję go przetestować bo zakochałam się w nim już po pierwszej aplikacji. Pewnie gdyby nie Ty nigdy bym go nie odkryła :)

Mam nadzieje, że moja recenzja skłoni Was do zakupu ff.1 albo chociaż do wypróbowania go na własnej skórze(przy zakupach w Fridge możecie poprosić o próbkę), bo to magia w buteleczce.



czwartek, 9 listopada 2017

KOSMETYKI KTÓRE PRAGNĘ ZAKUPIĆ W NAJBLIŻSZYM CZASIE.



Uwielbiam naturalne kosmetyki. To mój konik, poszukiwanie nowych perełek jak i ich testowanie to dla mnie przyjemność. Potrafię ściągać kosmetyki aż z USA czy Kanady, bo zawsze uważałam, że te na rynku polskim nie są wystarczająco dobre. Wiem, wiem jak głupia byłam. Tak więc jak wspominałam już nie raz na instagramie pragnę do końca tego roku używać  kosmetyków polskich marek(wyłączyłam z tego jedynie szampon, odżywkę oraz kosmetyki kolorowe). Chce udowodnić, że co do kosmetyków naturalnych możemy być na równi z zagranicznymi markami.

Dziś więc przychodzę do Was z listą kosmetyków które zakupię w najbliższym czasie, które kosmetyki zastąpię jakimi. Kosmetyki te będą bardziej przystępne cenowo i możemy je kupić w Polsce.


Będę wypisywała owe kosmetyki markami, bo będzie wiele kosmetyków ale niewiele marek...bo niektóre marki mają takie perełki w swoim asortymencie, że mogłabym przygarnąć je wszystkie.


Alkemie:

To niewątpliwie jedna z marek której jestem najbardziej ciekawa. Każdy, dosłownie każdy kosmetyki przemawia do mnie w 100%. Mają tyle rodzai maseczek i ser(od serum), że ja po prostu się pogubiłam. Cudowne składy, naprawdę świetne ceny no i to nasza rodzima marka.



* Better than botox 129 zł/15ml (tak dobry, że aż wyprzedany)

 Krem pod oczy to coś czego nie może u mnie zabraknąć. Ale dlaczego ten od Alkemie? Ma redukować cienie pod oczami, dodatkowo posiada roślinny silikon który ma za zadanie wygładzić tą strefę pod oczami. Pomimo, iż ten krem jest z serii Anti Age(marka ma kosmetyki posegregowane do różnych serii) to krem ma poprawić wygląd naszej skóry, niwelować przebarwienia a dodatkowo ma dawać nam rozświetlenie...no i jest świetną bazą pod makijaż. Idealny dla skóry dojrzałej(ale nie tylko)
Zamiast: Jan Barba SOU

* Wake-up shot 139zł/30ml

 To nic innego jak serum z wit. C, w tym przypadku aż z potrójną. Ma ono rozjaśniać przebarwienia, odżywiać i dodawać energii naszej skórze twarzy, oczywiście również niwelować oznaki zmęczenia a więc idealnie sprawdzi się w tych ciemnych i zimnych miesiącach. Idealny dla każdego rodzaju skóry.
Zamiast: LIQ CC 15% vitamin C

Dwa sera już są przeze mnie zamówione toteż nie będę tutaj o nich wspominała.

* Glow up! 2 in1 superfruits muesli mask 119zł/60ml

 Czytając opis nie wiem dlaczego ale odrobinę przypomina mi maseczkę marki Tata Harper Resurfacing Mask. Maseczka ma dwie funkcję, jest zarówno peelingiem jak i kremową maseczką która energetyzuje i regeneruje skórę. Odżywia, ujędrnia i pozostawia skórę promienną i świeżą. Inna konsystencja ale naprawdę zapewnienia producenta podobne jak przy maseczce od Taty. Idealna do skóry zmęczonej z przebarwieniami.(KUPIONA)
Zamiast: Ren Glycolactic radiance renewal mask

*Beauty: activate! 119zł/60ml

 Również na mojej "chciej liście" pojawił się enzymatyczny peeling tej marki. Od kiedy posiadam Moonlight Catalyst od Kypris nie mam w swojej kolekcji ani jednego peelingu. Ten ma złuszczać, odżywiać i oczyszczać skórę pozostawiając ją miękką i gładką, czyli robić dokładnie to co peeling powinien robić. Nadaje się do każdego rodzaju skóry.

*Rapid Relief 10-minutowa maska ratunkowa 119zł/60ml

 Takiej maski szukałam już od dawna, już chciałam nawet kupić maseczkę marki Ren(Evercalm ultra comforting mask), ale odnalazłam tą. Ma ona za zadanie łagodzić podrażnioną skórę czy to zabiegami u kosmetyczki czy też po reakcji alergicznej itp. Maseczka przywraca równowagę naszej skórze i regeneruje wrażliwą skórę. Jestem posiadaczką bardzo wrażliwej skóry i mam nadzieje, że owa maseczka będzie nie jeden raz ratunkiem dla mojej skóry. Przeznaczony dla skóry suchej i wrażliwej.
Zamiast: Mahalo the petal mask(KUPIONE)

*(R)evolution mask 159zł/60ml

Kolejny produkt z serii Anti Age ale jego działanie jest kuszące. Ma modelować i podnosić owal twarzy, ujędrniać ale i co najważniejsze regenerować naszą skórę. Ma za zadanie przywrócić naszej cerze blask ale i zmniejszyć widoczność porów(mam nadzieje, że maseczka na pewno to robi), bardzo szybko maseczka uzupełnia niedobór nawilżenia i sprawia, że skóra jest niezwykle gładka, wypoczęta i ujędrniona. Idealna dla skóry suchej, podrażnionej z mikro uszkodzeniami.
Zamiast: mahalo pele mask(kupione)

W ofercie marki uważam, że przydałby się tonik i mogłabym tylko "żyć" na tych kosmetykach :)


Fridge by Yde

Fridge to niewątpliwie marka od której zaczęłam swoją przygodę z naturalnymi kosmetykami. Na pewno była to pierwsza naturalna, polska maka i do tego luksusowa bo dla mnie niewątpliwie takie są te kosmetyki. Jedyne w swoim rodzaju.  
W bliższym ale i dalszym czasie(zima) pragnę zakupić trzy produkty tej marki i jeden to powrót.


* 4.4 face the green 187zł/30g

To krem który dane mi było używać w poprzednią zimę i byłam bardzo z niego zadowolona(pomimo, iż nie lubię kremów). No właśnie ja nie używam kremów ale ten to cudo w słoiczku. Zapewne jak każda skóra tak i moja nie przepada za zimą. Moje naczynka pękają, skóra staje się sucha, podrażniona od mrozu i dodatkowo jeszcze bardziej wrażliwa. To dosłownie "dyniowy mistrz regeneracji". Krem jest zielony, w moim odczuciu pachnie pestkami dyni, świetnie wygładza skórę i nawilża ale i chroni przed szkodliwym wpływem czynników zewnętrznych ją na wiele godzin, pomimo iż jest treściwy nie gryzie się z podkładami. Krem idealny na zimę toteż postanowiłam nie szukać niczego innego a powrócić do pewniaka.

*4.5 orange lips 59zl/6g

Kolejny produkt marki z myślą o zimię. No bo pamiętam o twarzy, nawet o włosach i ciele ale zapominamy o...ustach. A to głównie one przyciągają męski wzrok podczas zimowych dni :D No więc drogie Panie pamiętajmy i o nich. Nigdy nie miałam go okazji przetestować ale skład: miód, olej makadamia, olejek pomarańczowy-brzmi zachęcająco nieprawdaż? Pamiętam jak niegdyś nakładałam miód na spierzchnięte, suche usta i dział cuda, toteż może jest i tak z tym kremem do ust.

*masełko do twarzy-pomarańcze 210zł/50g

No musicie mi wybaczyć ale i ten produkt, no a jak, zakupie z myślą o zimie(toteż zapewne pojawi się w grudniu u mnie). To nic innego jak połączenie oleju makadamia oraz masła kakaowego. Zdaniem "składu" Fridge pachnie jak "pomarańcze w czekoladzie"-iście świąteczny zapach,a co ma robić? Ujędrnić i uelastycznić naszą skórę twarzy oraz dogłębnie nawilżyć. Polecany głównie do masażu twarzy ale i możebyć nakładany jako "maska całonocna"


ALBA 1913

To marka w moim odczuciu jeśli chodzi o zainteresowanie jest na równi z Alkemie. Kolejna polska marka której początki sięgają roku 1913-na początku było to laboratorium chemiczno-farmaceutyczne, w roku 1932 Mieczysław Rychlicki odkupuje laboratorium i nadaje mu nazwę Alba. Bardzo jest ciekawa historia owej marki, bo pomimo garści upadków, wzniosła się i jest z nami po dziś dzień. Bo początkowo Alba produkowała preparaty farmaceutyczne owszem również kosmetyki ale i preparaty weterynaryjne. Dziś są to jedynie kosmetyki które sprzedaje się na całym świecie.


* Galenic leave-on mask 230 zł/50g


Uwielbiam maski i to ich mogłabym mieć najwięcej w swojej kolekcji tak więc nie mogłabym się obyć i bez tego. Maska rozświetlająca z ekstraktami z rabarbaru, pietruszki, szczawiu i nagietka(jaki zacny polski skład)odbudowuje i intensywnie nawilża skórę. Przez wiele godzin maseczka ma stymulować nawilżenie skóry, dotleniać ją oraz łagodzić podrażnienia. Dodatkowo redukować oznaki zmęczenia i stresu, zwiększać gęstość i napięcie skóry....czy to nie jest maseczka idealna?

Zamiast:Dodatkowo


Lush Botanicals

To marka stosunkowo podobna do Fridge-ich kosmetyki również należy przechowywać w lodówce ze względu na świeżość składników zawartych w produktach, ale jakoś oferta Fridge bardziej mnie przekonuje. Tutaj jedynie pragnę przetestować coś co najczęściej wymieniam jeśli chodzi o pielęgnację twarzy czyli....


*Sok- tonik odświeżający Juice in motion 85zł/100ml

Producent mówi, że ten sok-tonik ma intensywnie nawilżać i odżywiać naszą skórę pozostawiając ją miękką i aksamitną, pachnie dodatkowo cytrusami-energetyzująco-co uważam, że jest świetne szczególnie o poranku. W składzie posiada miąższ liści aloesu, olej z moreli, z pestek arbuza oraz pestek winogron a dodatkowo mnóstwo ekstraktów.


Phenome

Tak, tak to kolejna polska marka która, jak czytałam wiele opinii ma świetne produkty a ja nigdy po nie jakoś nie sięgałam...to chyba był wielki błąd, prawda? O wiele bardziej kuszą mnie ich produkty do włosów czy też do ciała aniżeli do twarzy.Na co się skuszę w najbliższym czasie?



* Warming shower mousse 69 zł/250ml


Ta pianka do mycia ciała to ideał na jesień. Ma zapach imbiru i mandarynki i co najważniejsze podczas kąpieli delikatnie rozgrzewa, pobudza przy tym krążenie krwi ale również wycisza i odpręża. Producent obiecuje, że skóra po owej piance staje się miękka i gładka a przy tym także nawilżona i oczyszczona. Bardzo polubiłam produkty pod prysznic w formie pianki a więc podwójnie jestem na tak.

Zamiast: EcobySonya Foaming Body Wash

* Regenerating hand balm  49 zł/50ml


Pewnie pomyślicie, że zwariowałam...po co jej drugi krem muszę mieć zawsze dwa jak nie trzy. A po co mam kupować takie same, skoro mogę przetestować w tej samej chwili parę na raz. Od czasu kremu do rąk marki John Masters Organics z imbirem nie udało mi się znaleźć lepszego kremu naturalnego, mam nadzieje, że ten sprawi, że będzie inaczej. A raczej balsam bo jest to aksamitny balsam o bogatej i odżywczej konsystencji. Ma wzmacniać, nawilżać, chronić i odnawiać naskórek. Czyżby idealny krem do rąk?


* Purifying hair mask 135 zł/200ml


Na koniec można śmiało powiedzieć bestseller marki czyli maska oczyszczająca do włosów. Ile ja pozytywnych opinii się naczytałam na temat tego produktu. Mam tendencję do przetłuszczania się włosów, myje je co dwa dni(to i tak wyczyn bo niegdyś robiłam to każdego dnia)ale tego drugiego dnia są one już nie takie świeże i ładne. Owa maska dzięki zawartości glinki kaolinowej, naturalnych drobinek ściernych, olejów, naturalnych ekstraktów i ekologicznych wód roślinnych likwidować ma wszelkie zanieczyszczenia, każde...nawet te z którymi nie radzi sobie szampon-istny tytan. Uwalnia włosy z nadmiaru sebum oraz środków do stylizacji. Włosy po jej użyciu mając być lekkie i świeże. To będzie na pewno pierwszy produkt jaki zakupie tej marki bo to po opisie dla mnie ideał.


BE.LOVED




* love the chocolate maseczka do twarzy 107zł/30ml

Może ktoś z Was powie mi jakiego pochodzenia jest ta marka? Ciągle się nad tym zastanawiam. A co do maseczki kusi mnie od czasu gdy wykończyłam The Honey Mud od May, brakuje mi zapachu miodu i czekolady w kosmetykach, szczególnie tych do pielęgnacji twarzy. Słyszałam tak wiele o tym produkcie, że pragnę go mieć w swojej kolekcji.

I na sam koniec kosmetyki które pragnę zakupić ale niestety w tej kwestii postawiłam na marki zagraniczne.


Onira

Założycielką marki Onira-produkuje ona kosmetyki do włosów jest Jessica Lemarie-Pires-trzeba zaznaczyć, że jest ona byłą modelką i dodatkowo jest przepiękną kobietą,  stworzyła kosmetyki z istnej potrzeby, po urodzeniu dzieci postanowiła, że wszystko musi się zmienić nawet kosmetyki których używa.

* The Delicate Shampoo-szampon delikatny 200ml/ 155 zł

Szampon ten jest idealny dla osób z wrażliwą skórą głowy-czyli dla mnie. Szampon ma za zadanie koić, oczyszczać, redukować łupież(jeśli takowy posiadacie) oraz leczyć skórę głowy. Szampon ten posiada antybakteryjny olej z drzewa herbacianego-prosto z Australii. Produkt ten odżywia skórę głowy oraz cebulki włosów znacznie przy tym zmniejszając wypadanie włosów, sprawia on, ze stają się one gładkie, śliskie i błyszczące.

* The Conditioner 200ml/ 175 zł


Nigdy nie byłam fanką odżywek, mogłyby one dla mnie nie istnieć a już w szczególności gdy odkryłam mleczko do włosów z morelą i różą marki John Masters Organics (istne cudo, dziewczyny kupujcie bez zastanowienia owy produkt). No ale jednak od czasu czasu warto ją nałożyć na włosy i jak kocham nad życie odżywkę również marki John Masters Organics z awokado i lawendą i zużywam już drugie opakowanie, tak postanowiłam, że czas na coś nowego. Odżywka marki Onira ma za zadanie regenerować nasze włosy, chronić je, nawilżać ale również działać przeciw splątywaniu. Ma ona konsystencję lekkiego mleczka toteż sądzę, że będzie łatwa do zmycia, bo niekiedy te maseczki muszę bardzo długo spłukiwać z włosów a i tak wstając rano włosy są...ble.

+SHAKER DO ZABIEGÓW 69ZŁ

Agent Nateur 

To firma która w głównej mierze opiera się na sprzedaży wolnych od aluminium, naturalnych dezodorantów w sztyfcie, ale również posiadają holi(oil) czyli serum w formie olei(ale ceny nie należą do najmniejszych). Marka posiada w asortymencie dezodoranty zarówno dla kobiet jak i mężczyzn w dwóch pojemnościach-mniejszej i większej. Czytałam o nich tyle dobrego, że chciałabym wypróbować je na własnych...pachach.


* N3 deodorant 48g/ ok.80 zł

Dezodorant to niewątpliwie coś bez czego zapewne każda kobieta nie wyobraża sobie życia. Dezodorant musi być, koniec kropka. Ale powiecie, że oszalałam iż chce wydać 80 złotych na dezodorant...ale ten jest zdaniem wielu idealny bo nie ma działać jak bloker bo to normalny proces, pocenie się ale blokuje nieprzyjemny zapach bo sam w sobie pachnie miodem, lawendą i eukaliptusem. Pomimo iż zawiera w sobie sodę oczyszczoną nie podrażnia delikatnej skóry pach i nie szczypie, nawet gdy zaaplikujemy go od razu po depilacji tej strefy. Jest w 100% naturalny a więc i w 100% bezpieczny, dezodorant to jeden z kosmetyków którego skład powinien być naturalny...bo po co komu aluminium w składzie kosmetyku?


I oto wszystko...choć zapewniam Wam, że nie byłabym sobą gdybym nie kupiła czegoś dodatkowo, ale będę o tym Was informować na bieżąco na moim Instagramie(do którego obserwowania Was zachęcam). Co szczególnie zwróciło Waszą uwagę, może na coś się skusicie? A może coś polecicie mi co szczególnie powinnam wypróbować na własne skórze?