czwartek, 26 października 2017

ZDENKOWANI.


 Powiem Wam, że od ostatniego posta z produktami przeze mnie zużytymi-było to pierwszego września-udało mi się naprawdę wykończyć sporo kosmetyków. Oczywiście nie jest to tak, że dnia 1 września otworzyłam wszystkie te przedstawiane dziś kosmetyki, używałam je już o wiele, wiele wcześniej. Niektóre tygodniami a inne nawet miesiącami. 


Dziś podział inny aniżeli ostatnio bo podzieliłam na cudeńka oraz nie buble a kosmetyki które były dobre ale nie było szału. 

Zacznę więc od kosmetyków których używanie sprawiało mi radość-ja wiem jak to brzmi, ale dlaczego używanie kosmetyków nie mogłoby sprawiać radości? Uwielbiam robić demakijaż, nakładać maseczki na twarz, czuć, że robię dla niej coś dobrego. Dla swej cery, ciała czy włosów to jedna z rzeczy która sprawia mi radość. 


 Kypris Antioxidant Dew to produkt który chciałam wykończyć(bo był już po dacie ważności a szkoda było mi go wyrzucić)ale także ubolewam nad tym, że go wykończyłam. Więcej na jego temat przeczytacie tutaj toteż nie chce na jego temat więcej pisać właśnie w tym poście, ale powiem Wam, że wart jest tych pieniędzy i na pewno do niego wrócę. A to już coś znaczy. Koszt ok 335 zł. Ocena produktu: 9/10-odjęłam ocenę jedynie za wysoką cenę bo tak był idealny w każdym calu.

 Kolejny produkt pochodzi niestety również z górnej półki i jest niedostępny w Polsce-ja kupowałam go w angielskim sklepie online. Również o The Honey Mud od May Lindstrom zrobiłam osobną recenzję tutaj i pomimo iż na pewno znajdzie się zamiennik owego kosmetyku w jego działaniu, to jego zapach to było coś cudownego. Czyste, pyszne kakao z odrobiną miodu... na okres jesienny idealny. Kosmetyk który bardzo lubiłam, działał tak jak miał działać, był niezwykle wydajny-wręcz nie do zużycia, idealny jako maseczka ale również jako produkt do demakijażu i kupiłabym go ponownie ale zaporowa cena 435 złotych, no ponownie nie wydam tyle na ten produkt. Ocena 9/10-jak w przypadku Kypris odejmuje punkt za wysoką cenę.

Niewątpliwie każdy produkt z owego denka który oznaczyłam jako ulubieniec pojawił się w ulubieńcach poprzednich miesięcy, tak więc więcej informacji na ich temat znajdziecie w poprzednich postach.

 I taki oto jest balsam Coconut Body Milk od Eco by Sonya dzięki któremu ponownie przekonałam się do konsystencji kremowej jeśli chodzi o pielęgnację ciała. Wielka butelka istnego cuda. Bardzo wydajny produkt, sprawdził się również po mojej depilacji laserowej nóg-były one podrażnione i zaczerwienione-a balsam ukoił je i bardzo szybko uspokoił. Skóra mnie nie piekła-byłam w lekkim szoku, bo akurat nie miałam niczego innego pod ręką a musiałam czymś natłuścić, nawilżyć skórę po zabiegu. Delikatnie pachnie, dla mnie nie wcale kokosem a trochę apteką czy szpitalem-dziwne skojarzenia wiem. Skóra wręcz piła ten produkt i wiem, że do niego powrócę może gdy temperatura będzie poniżej zera. Cena to ok. 170 złotych ale za pojemność 500 ml. Ocena 10/10-produkt godny polecenia szczególnie gdy macie skórę bardzo suchą, wręcz atopową.


  Fridge 3.3 good morning face to żel idealny. Jest polskiej, cudownej marki której kosmetyki uwielbiam dodatkowo ma świetny skład, przepięknie pachnie i jest naprawdę dobry. Produkt ma prosty, naturalny skład ale przy tym i bardzo dobrą cenę bo za 145g musimy zapłacić 79 złotych. Produkt dobrze ale również delikatnie oczyszcza skórę nie powodując, że aż piszczymy z czystości. Skóra w żaden sposób nie jest podrażniona czy pozbawiona nawilżenia. Nie mogę dać niczego innego jak 10/10 bo owy żel posiada wszystko co powinien posiadać żel idealny. Opakowanie jest bardzo minimalistyczne, ma pompkę która się nie zacina, dozuje tyle produktu ile potrzeba. No ja jestem zachwycona, na pewno do niego powrócę w przyszłości.

 Marka Mokosh była mi nieznana do czasu gdy skusiłam się na balsam brązujący właśnie tej marki. p.s. owy produkt jest genialny i jeśli jak ja nie jesteście fankami słońca a od samoopalaczy trzymacie się jak najdalej ze względu na zapach to owy balsam jest dla Was. Przepięknie pachnie pomarańczą z cynamonem-zapach idealny na okres jesienno-zimowy jak dla mnie trochę za ciężki na lato ale nie męczył mnie w żaden sposób a wręcz zaciągając się nim myślałam już o świętach. Produkt naprawdę daje koloryt naszej skóry, który jest bardzo naturalny i w żaden sposób nie pomarańczowy, daje taki efekt jakbyśmy były muśnięte zdrowym słońcem. Oczywiście produkt musi być dobrze roztarty, ręce po jego użyciu muszą być dokładnie umyte gdyż może tworzyć zacieki, plamy itp ale to normalne w takich produktach. Cena to 79 złotych za 180 ml ale niewiele potrzeba produktu aby pokryć ciało. 9/10- ze względu na specyficzny zapach który w okresie letnim uważam, że jest za "mocny"

 Ostatnim produktem który bardzo, bardzo lubię i nie wiem ile buteleczek już zużyłam jest hydrolat różany marki Ministerstwo Dobrego Mydła-czy w ogóle jest coś tej marki czego ja nie lubię? Zapewniam Was, że wszystko co miałam okazję testować uwielbiam. Ta jakość, te ceny, przepiękne minimalistyczne opakowania no i fakt, że to polska marka. A ja uwielbiam wspierać polskie marki nie tylko pod względem kosmetyków ale chociażby i ubrań. 
Ale wracając do hydrolatu bardzo go lubię, pięknie pachnie, tonizuje moją skórę, koi ją ale i nawilża. Stosuje ją na wiele sposobów jako tonik, produkt do wykończenia makijażu ale dodaje go i do maseczek. Uważam, że nie ważne jaką się ma cerę hydrolat różany powinien być wśród Waszych kosmetyków, ale taka prawdziwa woda różana a nie tylko z nazwy-bo są i takie. Cena to 22 złote za 50 ml ale produkt jest zadziwiająco wydajny a zdarza mi się go używać parę razy dziennie. Ocena 10/10

Teraz pora na kosmetyki również dobre ale które spodobały mi się troszeczkę mniej, może rozczarowały mnie czy nie działały tak jak powinny.

 Na początek kompletny bubel Patyka Fluide Supreme Defense to emulsja do twarzy która jest najgorszym kosmetykiem jakie dane mi było używać w tym roku. W tym kosmetyku nic nie jest dobre, kompletnie nic. Cena z kosmosu bo jest to ok 370 złotych za 50 ml produktu(ja na szczęście wydałam na ten kosmetyk jedynie 70 złotych, kupiłam go w TkMaxxie). No i on nic nie robił, nawet nie nawilżał mojej skóry a wręcz ją przesuszał, nie radził sobie nawet z dłońmi bo tak bardzo nienawidziłam tego produktu, że postanowiłam zużyć go na dłonie i stopy-nawet do tego się nie nadawał. Skóra po jego zaaplikowaniu była tępa, sucha i matowa, podkłady wyglądały okropnie no nic nie jest dobre w tym kosmetyku. Ostrzegam Was przed nim, nie kupujcie go nawet za 70 złotych w TkMaxxie. Ocena: nawet szkoda mi dać 1 a więc daje 0/10.

 Kolejny będzie krem do rąk marki Trilogy Ultra Hydrating Hand Cream-no i on nie jest ultra nawilżający, jest lekko nawilżający. Konsystencja jest ciężka, długo się wchłaniająca i w moim odczuciu nie jest wystarczająco nawilżająca. Bardzo przeciętny produkt, nie wart 60 złotych za 75ml(bo taka jest jego oryginalna cena)mi udało się go zakupić za 20 złotych co uważam i tak za wysoką cenę jak za bardzo przeciętny krem. Opakowanie bardzo się brudzi i wygląda nieestetycznie. Ocena 4/10.

Inika baza pod makijaż z kwasem hialuronowym w moim przypadku okazała się totalnym bublem. Jak uwielbiam podkład z kwasem hialuronowym jak i również ich krem BB tak nie znoszę owej bazy-ona nawet dobrze nie współpracowała z podkładami tej marki.. Lepszy od niej byłby najzwyklejszy krem nawilżający, bo owa baza nawet dobrze nie nawilża. Totalnie zbędny produkt moim zdaniem, nie zauważyłam również ażeby po jej aplikacji makijaż dłużej się utrzymywał a dodatkowo podkłady wyglądały brzydko zaaplikowane na nią.W konsystencji jest na pograniczu mleczka i kremu, bardzo delikatna formuła.  Dobrze, że to była jedynie próbka, ale nie wykończyłam jej. Cena to uwaga 150 złotych-moim zdaniem za dużo jak za tak kiepski, przeciętny produkt. Ocena 0/10.



Szampon ziołowy marki JanBarba to produkt świetny ale w parze z innym szamponem. Cudownie oczyszcza skórę głowy gdy dodamy go do innego oczywiście naturalnego szamponu, solo kompletnie się u mnie nie sprawdził. Już dawno temu zrezygnowałam z szamponów z SLS-ami, te naturalne delikatnie się pienią ale ten w ogóle, ani trochę. Miałam więc problem z dokładnym wypłukaniem tego szamponu i to chyba jego jedyny minus. Używało mi się go bardzo przyjemnie, przepięknie pachnie ziołami, skóra głowy-bo tylko na ten obszar go używałam- po jego użyciu była oczyszczona a przy tym nie podrażniona a wręcz ukojona. Większość szamponów wywołuje u mnie reakcję alergiczną, swędzi mnie po prostu głowa a ten tego nie robił pomimo iż bałam się, że może się tak stać przez ekstrakty z ziół. Bardzo intensywnie pachnie i jeśli nie jesteście fankami naturalnych kosmetyków a co za tym idzie zapachów nie przekonacie się do niego, bo jest bardzo specyficzny.Podczas jego używania zauważyłam, że włosy mniej się przetłuszczają, były świeże przez nawet trzy dni. Polubiłam ten produkt, ale za minus uważam to, że się nie pieni(pomimo iż to plus, bo wiemy dzięki temu, że produkt jest naturalny w 100%)no i przepiękna butelka również jest minusem bo jest ciężka i szklanka, bardzo łatwo można upuścić ją gdyż jest śliska. Cena to 69 zł za 200 ml produkt jest bardzo wydajny. Ocena to 8/10.

Jak może wiecie a może też nie na początku tego roku całkowicie oszalałam na punkcie marki Mahalo-zakupiłam aż cztery produkty od nich i to produkty dobre ale nie warte bardzo wysokich cen. A przedstawie Wam to na przykładzie maseczki Pele Mask właśnie tej marki którą wykończyłam. Maseczka jest w formie proszku który musimy rozrobić z wodą i otrzymujemy bardzo gęstą, czarną pastę która pachnie nie wiem dlaczego ale dla mnie trochę przypomina mi wulkan(pomimo iż nigdy nie wąchałam wulkanu), zapach pyłu oraz mokrej, czarnej ziemi. Szczerze Wam powiem, że bardziej przekonują mnie właśnie takie surowe, bardzo ziemne zapachy aniżeli słodziutkie i kwiatowe. Lubię gdy kosmetyki pachną naturą. Maseczka kosztuje ok. 260 złotych za 50 ml(to najtańszy produkt jeśli chodzi o pielęgnację w asortymencie marki) i nie wiem czy starczyła mi na wiele użyć bo stosowałam ją nie za często z paru względów. Po pierwsze bardzo brudzi, jest bardzo czarna...ciężko ją zmyć z twarzy gdy zastygnie, bez użycia ręczniczka nie ma w ogóle opcji, że zmyje się ją z twarzy a po drugie wchodzi w pory i to bardzo. Nie mogę jednak narzekać na jej dobre działanie bo robi dokładnie to co powinna. Skóra jest delikatnie podrażniona po jej użyciu ale również jest niezwykle gładka, pulchna i wygląda bardzo zdrowo i promiennie. Dodatkowo ten przepiękny zapach który wciąż czuje gdy zamykam oczy. Maseczka działa detoksykująco, ma za zadanie zwężać pory(robi to ale szkoda, że dodatkowo maseczka osadza się w tych porach). Skóra po jej zastosowaniu jest delikatnie zaczerwieniona ale ze względu na to, że maseczka pobudza krążenie oraz odnawianie komórek, uspokaja bardzo stany zapalne toteż lubię stosować ją szczególnie w "te dni". To chyba jedyny produkt tej marki do którego z chęcią bym powróciła ale fakt, że jest tak brudząca i jest z nią tak wiele zabawy jakoś mnie odwodzi od tego. Ocena 8/10-odejmuje dwa punkty za małą wydajność, bo potrzeba wiele proszku do rozrobienia ażeby wyszła nam pasta na pokrycie całej twarzy-grubsza warstwa maseczki daje nam dopiero świetne efekty, no i to brudzenie i osadzanie się w porach. Tak to świetny produkt.

Sylveco to marka która jakoś mnie nie przekonuje(jak i również jej wszystkie odnogi jak Biolaven), niestety należę do tych osób uważają, że za 10 złotych nie dostaniemy dobrego kosmetyku naturalnego-te składy wcale nie są tak rewelacyjne z reguły mamy tam tanie oleje które nie robią nic dobrego z naszą skóra ale również jej nie szkodzą, ale po co stosować coś po czym nie widzimy rezultatów. Oczywiście nie chce by moje słowa uraziły kogokolwiek ale niestety ja tak uważam i mam nadzieje, że to uszanujecie. Do pomadki odżywczej z peelingiem wracam co jakiś czas ale zazwyczaj kupuje ją bo jest tania, wiem jednak, że już do niej nie powrócę bo nie spełnia moich oczekiwań. Owe granulki w niej zawarte nie wystarczająco peelingują moje usta, dodatkowo trzeba bardzo długo trzeć pomadkę po ustach ażeby drobinki w ogóle poczuć i o wiele lepiej radzi sobie w tym szczoteczka do zębów, nie zauważyłam również aby usta były odżywione a już na pewno nawilżone. Niekiedy zauważam, że moje usta po jej użyciu są w jeszcze gorszym stanie.  Wiem, że negatywna ocena na punkcie tego kosmetyku zdarza się nie za często ja jednak nie jestem jego fanką. Cena to ok. 9 złotych za 4.6g. Moja ocena: 4/10

Ostatnim już produktem w zdenkowanych jest coś co polubiłam ale są dwa problemy. Po pierwsze cena a po drugie wydajność. Mowa tutaj o peelingu do ciała Eco by Sonya Himalayan Salt Scrub. W tym produkcie składnikiem peelingującym jest różowa sól himalajska i ja rozumiem, że ta sól jest droga ale tylko raz wydałam prawie 170 złotych za peeling do ciała. Najlepszym peelingiem jaki dane mi było używać niewątpliwie jest ten od Ministerstwa Dobrego Mydła śliwkowy oczywiście który nie dość, że przepięknie pachnie marcepanem-bo tak o dziwo pachnie olej z pestek śliwki, który na bazie jest cukru trzcinowego, jest niezwykle łagodny ale skuteczny no i za 300 g płacimy 38 złotych-bajka. Produktu marki Eco by Sonya za taką cenę mamy 250 ml. Produkt świetnie ściera martwy naskórek, pozostawia skórę gładką i miękką zauważyłam również, że delikatnie ją rozjaśnia i ujędrnia. Mam problem z rogowaceniem się skóry na ramionach i powiem Wam, że produkt ten pozwolił mi wyleczyć ten problem. Uwielbiałam aplikować go na całe ciało i parę chwil pozostawić go na skórze, po tym zabiegu było widać jeszcze lepsze efekty. Pachniał przepięknie trawą cytrynową ale w składzie jest jedynie sól himalajska, olej kokosowy, masło shea oraz trzy olejki eteryczne i powiem Wam jak za tak biedny poniekąd skład, bo może gdyby było tam więcej olei skóra po jego zastosowaniu nie byłaby tak wysuszona i delikatnie podrażniona bo niestety ta sól jest bardzo ostra wręcz niczym szkło i to kolejny minus, cena moim zdaniem jest za wysoka. Nie wrócę do niego na pewno nie ale będę go miło wspominać. Ocena to 7/10

To już wszyscy zdenkowani. Stosowałyście może któryś z powyższych produktów? Może macie inne opinie na temat tych produktów, bardzo chętnie poczytam co Wy polubiłyście w nich a może znienawidziłyście.








poniedziałek, 16 października 2017

KYPRIS ANTIOXIDANT DEW.


Pomimo, iż tak jestem fanką ekskluzywnych kosmetyków naturalnych to w żaden sposób nie twierdzę, że są one idealne w każdym calu i każda, ale to każda z Was musi je mieć. Z tymi kosmetykami tak jak i z każdymi, są lepsze i też gorsze. Niektóre zupełnie nie warte jakże niekiedy wysokich cen, jednakże produkt o którym dziś Wam opowiem jest wart każdej wydanej złotówki i pomimo, iż wykończyłam go całkowicie w przyszłości na pewno do niego wrócę.


Mowa tutaj o Antioxidant Dew marki Kypris czyli mlecznym serum.
Produkt ten zapakowany jest w przepiękną niebieską. lekko mleczną szklaną buteleczkę z pipetką. Bardzo podobają mi się te opakowania, niezwykle cieszą oko. Nie chce rozwodzić się zbytnio na opakowaniach, kartonikach itp bo najważniejsze jest to co w środku.


Jak wspomniałam wcześniej Antioxidant Dew to mleczne serum, zaaplikowane na twarz bardzo się wchłania i pozostawia przepiękny blask na skórze. Pomimo, iż w konsystencji jest niezwykle lekkie cudownie nawilża, jednak gdy jak ja jesteście posiadaczkami suchej skóryowe nawilżenie nie wystarczy w okresie zimowym, zazwyczaj wtedy mieszałam go z ulubionym olejem. W moim odczuciu serum pachnie tak jak konsystencja wskazuje...mlecznie, bardzo delikatnie-to bardzo dziwne bo większość naturalnych kosmetyków-chociażby Mahalo, Tata Harper, May Lindstrom-mają bardzo intensywne zapachy które co niektórych może irytować. Jeśli jesteście wrażliwi na zapachy, te kosmetyki są dla Was.


To cudowne serum to nic innego jak koktajl ochronny i rewitalizujący, ekstrakty roślinne w nim zawarte mają za zadanie chronić naszą skórę przed starzeniem się i zanieczyszczeniami. Po aplikacji produktu czułam również delikatne odświeżenie, czułam jak skóra pije wręcz owy produkt...po regularnym stosowaniu skóra stała się wyraźniej napięta(jednakże za tym stoją również regularne masaże twarzy) taka wręcz zbita, ujędrniona i jeszcze lepiej wyglądająca. Serum aplikowałam każdego ranka przez okres siedmiu miesięcy(pomimo iż data ważności to 6 miesięcy, pod koniec produkt zaczynał dziwnie pachnieć), pod koniec używałam go również podczas wieczornej pielęgnacji byleby go wykończyć bo był tak wydajny.

(mam nadzieje,że choć odrobinę widzicie ten blask)

Serum jest nafaszerowane aż 26 aktywnymi, naturalnymi składnikami, pokrótce Wam je przedstawię:

* kwas felurowy który jest super stabilnym antyoksydantem, który zwalcza tworzenie wolnych rodników, które niewykryte mogą powodować uszkodzenia tkanek.

*  ekstrakt z wodorostów morskich które były badane pod kątem ich zdolności do nawilżania skóry bez zapychania jej porów

* ksylitylglukozydy to głęboko nawilżający prekursor do naturalnego tworzenia kwasu hialuronowego.

* ekstrakt z róży ma za zadanie koić i tonizować naszą skórę dając jej ukojenie i uodpornienie.

* tamanu to jeden z najbardziej aktywnych i uzdrawiających olejów roślinnych znanych ze względu na jego zdolność do naprawy wyglądu skażeń

* Waltheria indica to botaniczny klejnot z rodziny mallow który jest znany ze swych właściwości rozjaśniających, rozświetlających i jest zdolny do uspokojenia zaczerwień.

* Dipalmitoyl Hydroxyproline(DPHP) to aminokwas pochodzenia roślinnego który uzupełnia witaminę C oraz wspomaga produkcje kolagenu w skórze.

* wyciąg z trzciny cukrowej które powszechnie stosowane jest w medycynie chińskiej w celu uwolnienia ciepła i łagodzenia podrażnień.


Produkt ten jest niczym długi, miękki pocałunek nawilżenia, świetnie odżywia i łagodzi skórę dodatkowo dając jej odrobinę blasku i wygładzenia. Nie posiada w składzie olei eterycznych przez co jest idealny dla skóry wrażliwej, poprawia jej elastyczność i rozjaśnia, osłabia zaczerwienienie skóry a wręcz z czasem zaczerwienienia się nie pojawiją, mam naczynkową skórę i to serum naprawdę mi pomogło. Skóra jest promienna i wygląda jeszcze młodziej, również zauważyłam, że przyśpiesza wyciszanie wyprysków, jak i również wpływa na gojenie się blizn. Idealny dla każdego typu cery.

Koszt to aktualnie ok. 335 złotych ale uwaga za 47 ml produktu gdzie zazwyczaj mamy 30 ml takiego typu produktu. Serum jest niezwykle wydajne i niestety uważam to za minus bo mam jedynie 6 miesięcy na jego zużycie od otwarcia i jeśli macie zamiar jedynie używać go podczas porannej pielęgnacji, nie zużyjecie go. Ja aplikowałam zazwyczaj 3-4 krople na całą twarz i była to idealna ilość na pokrycie, założycielka marki Chase Polan-zawsze miesza owe serum z kilkoma kroplami Beauty Elixir I- 1,000 Roses-niestety ja nie wydałabym na owy eliksir powyżej 1000 złotych za 47 ml zaś 14 ml kosztuje ok 415 złotych(po składzie dla mnie ten produkt nie jest wart tych pieniędzy, olej kokosowy na drugi miejscu), jednak mieszałam go z kilkami kropelkami oleju z dzikiej róży i to było idealne połączenie. Skóra z każdym dniem stawała się jeszcze piękniejsza.


skład: Water/Aqua, Glycerin, Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil, Camellia Oleifera Seed Oil, Xylitylglucoside, Dipalmitoyl Hydroxyproline, Algae, Aloe Barbadensis Leaf Juice, Phospholipids, Phragmites Communis (Reed) Extract, Symphytum Officinale (Comfrey) Leaf Extract, Urtica Dioica (Nettle) Extract, Poria Cocos Extract, Xylitol, Anhydroxylitol, Waltheria Indica Leaf Extract, Panthenol, Rosa Damascena Flower Extract, Rosa Centifolia Flower Extract, Calophyllum Inophylum (Tamanu) Seed Oil, Lecithin, Tocopherol, Ascorbyl Palmitate, Superoxide Dismutase, Ferulic Acid, Sodium Hyaluronate, Mannitol, Dextrin, Rosmarinus Officinalis (Rosemary) Leaf Extract, Leuconostoc/Radish Root Ferment Filtrate, Sodium Anisate, Sodium Levulinate, Citric Acid, Sodium Citrate, Sodium Gluconate, Xanthan Gum

Tak więc ostatecznie bardzo polecam Wam owe serum, jeśli potrzebujecie nawilżenia, odżywienia skóry i jesteście fankami rozświetlonej cery to produkt dla Was. Koszt produktu wysoki ale w 100% wart tych pieniędzy. Skusiłybyście się na ten produkt?








czwartek, 5 października 2017

ULUBIEŃCY WRZEŚNIA.


 I tak oto przywitała nas jesień. To niewątpliwie moja ulubiona pora roku...uwielbiam wyciągać cieplutkie, wielkie swetry, ciężkie botki, płaszcze. Wiele warstw, cieplutkie ubrania, wieczory przy serialu z gorącą herbatą i ciastem marchewkowym, zapalanie świeczek...och na to wszystko nie mogłam się doczekać. Oczywiście jest jedna rzecz której nienawidzę w jesieni chociażby naturalny smutek, chandra a nawet niekiedy i depresja. Niestety brak słońca niekorzystnie na nas wpływa ale z tym wszystkim możemy oczywiście walczyć. Ruch, dobre jedzenie, zapełnianie wolnego czasu do maksimum i spotykanie się z ludźmi, posiadanie kogoś bliskiego może sprawdzić, że najbliższe zimne i ciemne miesiące nie będą tak złe.


Dziś jednak nie o tym jak przeżyć jesień a o ulubieńcach września.
Wrzesień niewątpliwie był to miesiąc ubogi w zakupy kosmetyczne, tak naprawdę w miesiącu który rozpoczyna jesień jak i w październiku wole skupić się na zakupach ubraniowych aniżeli na tych kosmetycznych. Poza tym chce wykończyć wszystkie kosmetyki jakie mam ażeby potem przerzucić się w 100% na pielęgnacje naturalną naszych, polskich marek.

 Po pierwsze gąbki konjac. Całkowicie przepadłam, są to istne cuda i nie wyobrażam już sobie bez nich porannej pielęgnacji, demakijażu jak i wieczornej pielęgnacji. Posiadam dwie gąbeczki, obydwie zakupiłam w TkMaxxie w bardzo atrakcyjnych cenach(ok 20 złotych, gdzie owe gąbki w internecie potrafią kosztować nawet 50 złotych).Nie chce za bardzo skupiać się jakie są konkretnie te gąbeczki(zielona do twarzy, zaś ta w kolorze ceglastym do ciała)bo wyrzuciłam opakowania i pamiętam tylko tyle, że ta do ciała posiada w sobie różową glinkę i dokładnie pachnie glinką to bardziej chodzi mi o ich cudowne efekty. Zacznę od gąbki do ciała, od nie pamiętnych czasów walczę z zaskórnikami otwartymi jak i zamkniętymi na ramionach oraz plecach(nie żeby jakoś strasznie ale na tyle bardzo, że nie odkrywam tych partii ciała), pielęgnacja więc w tych rejonach jest równie wzmocniona co i na twarzy. Zdarza mi się nakładać na te rejony kwasy, każdego dnia przemywam je tonikiem ale to i tak nie działało, dopiero gdy zaczęłam używać przy każdej kąpieli owej gąbki do mojego ciała...zaskórniki zniknęły a struktura skóry stała się gładka, nie pamiętam kiedy ostatnio moja skóra na ramionach była w tak świetnym stanie. W moim odczuciu gąbka prócz świetnego oczyszczenia ciała robi również delikatny peeling, po gąbka po jej zastosowaniu jest rozjaśniona, mięciutka, jędrna. To samo tyczy się twarzy, w tym przypadku gąbki używam aż trzy raz. Rano przemywam tylko przy jej użyciu twarz, po powrocie z pracy(zawsze od razu po przyjściu do domu zmywam makijaż)oczyszczoną już skórę twarzy masuje ową gąbeczką, oraz przed nałożeniem wieczornej pielęgnacji na koniec dnia. Od kiedy używam owej gąbki nie ma mowy o suchych skórkach, zauważyłam, że o wiele szybciej goją się wypryski czy inne niespodzianki, nie usunęła w 100% moich zaskórników otwartych w rejonie nosa oraz czoła ale wygląda to o niebo lepiej. Poza tym struktura skóry się wyraźnie wygładziła skóra za każdym razem po jej użyciu jest rozjaśniona i wręcz rozświetlona. Gorąco Wam polecam gąbeczki Konjac które moim zdaniem są niedoceniane a działają naprawdę cuda.


 Kolejnym produktem jest coś czego się bałam, mówię Wam o tym z ręką na sercu. Jest to produkt do pielęgnacji okolic oczu w formie bardzo lekkiego, olejowego serum które w mgnieniu oka się wchłania. Mowa tutaj o SOU-serum oczy usta marki Jan Barba . Owa marka w moim odczuciu jest jedną z niewielu marek która tworzy kosmetyki prosto z serca, bardzo jest dla nich ważne środowisko ale i ludzie. Takim oto sposobem możecie zakupić u nich kosmetyki w sklepie zero waste, gdzie przychodzicie z własnymi opakowaniami ale również odesłać można przepiękne opakowania po kosmetykach do nich i otrzymać rabat na kolejne zakupy. Dodatkowo marka Jan Barba przekazuje 3% wartości każdego zakupionego produktu Fundacji Jagoda która pomaga osobą cierpiącym na chorobę oparzeniową. Robiłam już trzy zamówienia w ich sklepie online i za każdym razem to cudowne doświadczenie. Bardzo szybka przesyłka, świetnie zapakowana, bardzo starannie i widać, że każde pakowanie paczki to dla nich czysta przyjemność. Dodatkowo osobista wiadomość e-mail, nie wygenerowana automatycznie, z podziękowaniem za zakup niezwykle mnie cieszy za każdym razem gdy ją otrzymuje. Uważam, że ceny tych kosmetyków są bardzo przystępne jak na ich jakość oraz skład no i przepiękne opakowania. Miałam od nich krem do ust(niestety nie sprawdził się na moich bardzo suchych ustach), szampon ziołowy(solo nie za bardzo, dodany do innego naturalnego szamponu istne cudo)tonik ziołowy(nie do codziennej pielęgnacji bo przesuszył moją z natury suchą skórę)oraz serum oczy usta do którego nie mam żadnych zastrzeżeń.


Produkt zamknięty jest w 10ml szklanym, czarnym opakowaniu z aplikatorem roll-on, kulka również jest ze szkła. Parę razy produkt wkładałam na noc do lodówki i rano nie było nic lepszego do "rozbudzenia" moich oczu aniżeli to serum rozprowadzany zimną kulką. Serum nakładamy pod oczy ale ja nakładam również na powieki w kąciki oczu ale również i w kąciki ust. Produkt ten odżywia okolice w które aplikujemy go, wygładza ich powierzchnie, okolice te są rozświetlone i rozjaśnione a spojrzenie wygląda na wyspane i zdrowe. Skóra pod oczami jest napięta i jędrna i pomimo, iż uwielbiam kremy pod oczy to te serum sprawdza się lepiej aniżeli nie jeden krem. Produkt jest bardzo wydajny, jego koszt to 65 złotych na stronie marki. Mam owszem dopiero 23 lata ale skóra pod oczami dla mnie jest równie ważna jak skóra twarzy jak i nie najważniejsza i wy również nie zapominajcie o tej bardzo wrażliwej strefie.
Cena: 65 zł/10ml

skład: Rosa Rubiginosa Seed Oil, Persea Gratissima Oil, Actinidia Chinensis Seed Oil, Oryza Sativa Bran Oil, Corylus Avellana Seed Oil, Borago Officinalis Seed Oil, Lecithin, Tocopherol, Rosmarinus Officinalis Leaf Extract, Humulus Lupulus Flower Extract, Equisetum Arvense Extract, Arnica Montana Flower Extract, Cucumis Sativus Fruit Extract, Sambucus Nigra Flower Extract, Malva Sylvestris Flover/Leaf Extrct, Symphytum Officinale Root Extract, Citrus Limon Fruit Extract


Ostatnim kosmetykiem jeśli chodzi o pielęgnację w tym miesiącu będzie kosmetyk od zapewne każdej z Was znanej firmy The Ordinary. Tak, tak przepadłam i ja, ale to naprawdę świetne kosmetyki za śmieszne pieniądze.Ale mowa tutaj głównie o peelingu z kwasem mlekowym 5% oraz kwasem hialuronowym 2%(Lactic Acid 5%+ HA 2%)który jest cudotwórcą. To bardzo delikatny peeling na bazie kwasów który oczyszcza a przy tym i nawilża skórę, a to bardzo ważne przy mojej suchej skórze. Zauważyłam, że regularne stosowanie tego produktu naprawdę działa cuda, skóra jest wygładzona, rozjaśniona, jakieś tam przebarwienia o wiele szybciej znikają a dodatkowo nie czuje podrażnienia podczas jego stosowania a jedynie dogłębne nawilżenie dzięki zawartości kwasu hialuronowego. Preparat również radzi sobie ze zwężaniem moich porów. Stosuje go co dwa dni, wieczorem(tak zaleca producent). Szczerze Wam powiem, że jest on o wiele lepszy aniżeli Moonlight Catalyst od Kypris.
 Za co polubiłam markę Ordinary? Za świetne produkty w przystępnych cenach oraz fakt, że ich kosmetyki nie są testowane na zwierzętach...oczywiście produkty nie są naturalne, ale to jeden z niewielu kosmetyków którego z przyjemnością mi się używa pomimo, iż jego skład nie jest naturalny.
Cena: 29 zł/30ml. Ja kupowałam owy produkt na polskiej stronie cosibella

skład:  Aqua (Water), Lactic Acid, Glycerin, Pentylene Glycol, Triethanolamine, Sodium Hyaluronate Crosspolymer, Tasmannia Lanceolata Fruit/Leaf Extract, Arginine, Potassium Citrate, Acacia Senegal Gum, Xanthan Gum, Trisodium Ethylenediamine Disuccinate, PPG-26-Buteth-26, Ethyl 2,2-Dimethylhydrocinnamal, PEG-40 Hydrogenated Castor Oil, Ethylhexylglycerin, 1,2-Hexanediol, Caprylyl Glycol.



W owym poście ostatnim kosmetykiem będzie podkład. Kosmetyk o który najczęściej pytacie od kiedy jego zdjęcie wstawiłam na Instagrama. Mowa tutaj o niestety niedostępnym w Polsce a nawet w Europie podkładzie od 14e cosmetics. Po podkładzie marki Sappho który jest moim największym ulubieńcem wszech czasów, sądziłam, że niczego innego już tak nie polubię ale byłam zmuszona szukać czegoś innego, gdy zmieniono całkowicie podkład właśnie tej marki. Podkład to tego rodzaju kosmetyk kolorowy w którym lubię mieć wybór, tak więc bardzo też często szukam nowych podkładów które mogłabym kupić i tak oto natrafiłam na ten od marki 14e cosmetics. Podkład jest na bazie aloesu tak więc świetnie nawilża i sunie się po skórze jak marzenie pomimo, iż nie posiada w sobie silikonów. W moim odczuciu jest bardzo podobny do podkładu marki Sappho, jest na bazie aloesu, świetnie nawilża, rozprowadza się niczym podkład marki konwencjonalnej, jego krycie jest od średniego po pełne. Ten trik wykorzystywałam właśnie przy podkładzie marki Sappho, wyciskałam odrobinę na rękę odczekiwałam do minuty, podkład wyraźnie gęstniał i przez to stawał się bardziej kryjący gdy po chwili nakładałam go na twarz. Jego wykończenie jest idealne dla mnie, coś pomiędzy satyną a matem, nie można tutaj mówić o połysku. Aplikuje go dłońmi a to z tego względu gdyż podkład w sobie posiada niewielkie granulki z których po roztarciu uwalnia się "barwnik". Dodatkowo ten podkład dosłownie leczy naszą skórę, pomaga w walce z wypryskami i cudownie nawilża skórę przez cały dzień gdy go nosimy. Skład jest niezwykle krótki i aż nie wiara, że to podkład który naprawdę wygląda na twarzy świetnie. Nie podkreśla suchych skórek oraz porów, a wręcz wygładza strukturę skóry. Uwielbiam też opakowanie tego podkładu, plastikowe oczywiście biodegradowalne typu airless-przez co zużyjemy produkt do samego końca) i dodatkowo bezbarwne. Minimalistyczna szafa graficzna, ideał.


Ja posiadam odcień 02 sand i idealnie stapia się z moją cerą, kolor 1.5 birch był w moim przypadku wręcz trupi(był za jasny nawet dla mojej siostry która jest naprawdę blada). Podkład ideał...ale nie jest dostępny nawet w Europie. Jeśli jednak jesteście jego ciekawe, to zapraszam Was do sklepu the green jungle beauty shop który wysyła do Polski nawet próbki tego podkładu(sklep mieści się w Kanadzie, także nie płacimy za cło) koszt jednej próbki to ok.12 złotych a przesyłka ok. 30 złotych. Wiem, wiem dużo, drogo ale gdy jesteście takim zapaleńcem jak ja na punkcie kosmetyków naturalnych do zachęcam.
Cena: ok. 172 zł/30ml

skład: Aloe Vera*, Plant Glycerin*,  Titanium dioxide (CI 77891), Argan Oil*, Jojoba Oil*, Non-Nano Zinc Oxide, Acerola*(Vitamin C), Kokum Butter*, Gotu Kola*, Licorice*, Bamboo Extract*, Mica, Rosemary*, Sunflower Lecithin*, Lavender Oil*, [+/- may contain Iron Oxides (CI 77489, CI 77491, CI 77492)]

I to już wszyscy ulubieńcy. Mam nadzieje, ze przypadli Wam do gustu. Co najbardziej chciałybyście przetestować na własnej skórze?