piątek, 28 grudnia 2018

ZOOM NA MARKĘ* JOSH ROSEBROOK.


 Przetestowałam naprawdę na przestrzeni paru lat mnóstwo kosmetyków jak i sporo marek. Wiecie, że mam słabość do marek trudno dostępnych w naszym kraju i droższych ale nie raz się przekonałam, że w kwestii kosmetyków naturalnych jakość idzie w parze z ceną. Uwierzcie mi nie mogę sobie pozwolić na wyrzucanie kosmetyków bo okażą się bublami, toteż z reguły stawiam na sprawdzone marki i produkty. Nie sięgam za kosmetyki tanie-choć to dla każdego pojęcie względne. Gdybym nie miała możliwości kupowania tego co kupuje zapewne stosowałabym surowce kosmetyczne-oleje, masła, żel aloesowy, do mycia twarzy mydła...nie zaopatrywałabym się w Vianki i pochodne tych firm czy Nacomi bo dla mnie tam więcej wypełniaczy aniżeli składników które naprawdę pomogą naszej skórze. Wolałabym odłożyć i kupić jeden kosmetyk aniżeli zasypywać się multem niepotrzebnych kosmetyków bo ażeby nasza skóra dobrze funkcjonowała są potrzebne jedynie trzy kroki-oczyszczanie, złuszczanie i nawilżanie. I mimo iż nawet aktualnie otaczam się małą armią kosmetyków to manewruje między nimi a tak naprawdę podczas porannej pielęgnacji stosuje dwa produkty do pielęgnacji twarzy+balsam do ust a podczas wieczornej wraz z demakijażem aż 5 produktów+balsam do ust...co dwa dni złuszczanie i maseczka. A więc tak naprawdę nie ma tego dużo ale ja lubię mieć więcej produktów bo każdego dnia moja skóra boryka się z innym problemem i jeden krem nie zawsze wszystko załatwi więc przynajmniej dwa olejki/kremy/serum są nam potrzebne.



I jak myślałam, że po May Lindstrom żadna marka już mnie tak pozytywnie nie zaskoczy no to pomyliłam się bo znalazłam nową miłość. Josh Rosebrook..niestety kolejna droga marka ale jakże cudowna.

Tak dziś kolejny ZOOM NA MARKĘ...czyli post który wymaga ode mnie najwięcej czasu ale też najbardziej mnie cieszy.

Moja przygoda z marką rozpoczęła się rok temu kiedy zakupiłam Hydrating Accelerator który jest genialnym kosmetykiem i zapewne niegdyś do niego powrócę. Potem w lecie zakupiłam Nutrient Day Cream tinted i to była kolejna miłość-wrócę na 100% do niego latem. A teraz gdy jestem podczas testowania trzech kosmetyków całkowicie przepadłam i chce więcej i więcej.


Ale od początku założycielem marki jest Josh Rosebrook-a to zaskakujące. Może to Was zaskoczyć ale przygoda Josh'a nie zaczeła się od skóry a włosów. Gdy skończył 10 lat zaczął już podcinać włosy swoich młodocianych sąsiadów, wyszło to u niego dosyć naturalnie i nie mógł pojąć jak ludzie mogą nie dbać o swoje włosy. Zainteresowanie skórą w Josh'u narodziło się kilka lat później zanim jeszcze był nastolatkiem czytał składy, zadawał wiele pytań i porównywał wyniki. Tworzył swoje własne mieszanki naturalnej pielęgnacji skóry, diet, rośli i ziół. Josh Rosebrook nie jest naukowcem czy chemikiem, laborantem a fryzjerem. I cała przygoda z kosmetykami naturalnymi zaczęła się od tego, że szukał naturalnych kosmetyków do pielęgnacji włosów gdy pracował w wysokiej klasy salonach fryzjerskich i nigdzie nie mógł ich znaleźć.


Kierując się pragnieniem tego co chciał a także doświadczeniami, badaniami z wcześniejszych lat, przebudził się i zrozumiał jaka jest skuteczność czystych składników roślinnych oraz tego jak wspierają one prawdziwe zdrowie skóry i włosów. Zaczął więc opracowywać własne preparaty botaniczne, dzieląc się ręcznie wykonanymi wyrobami z klientami, ku jego zachwytowi klienci zaczeli odczuwać widoczne efekty, odnowienie skóry i chcieli więcej i więcej począwszy od znanej czekoladowej maski  i to właśnie wtedy zrodziło się Josh Rosebrook Skin and Hair Care. Dzisiaj już Josh pracuje z zespołem który obejmuje czołowych fitochemików oraz zielarza. Wspólnie projektują, tworzą, testują formuły ale ostateczną decyzję podejmuje sam założyciel marki, musi przetestować dany produkt na własnej skórze czy włosach.

Jeśli szukasz czegoś zielonego i czystego  to twoje poszukiwania kończą się na Josh Rosebrook.

Składniki.

Niezrównany poziom czystości każdego składnika jakiego używa firma jest dużą częścią tego, co sprawia, że ich produkty są wyjątkowe i tak bardzo skuteczne. Wszystkie składniki roślinne w produktach są w 100% organiczne, certyfikowane organicznie lub dziko-rosną sobie wolno. Zaangażowanie firmy w jakość składników pozwala każdej recepturze pracować na zaawansowanym poziomie, gdzie aktywne składniki roślin nie są hamowane przez potencjalne destrukcyjne, szkodliwe i niepotrzebne składniki, co pozwala im pracować jako całość z naszą skórą jak i włosami, dzięki temu mają większą energię i pomagają w ogromnej transformacji. Rośliny i zioła zawsze były i są prawdziwym, oryginalnym źródłem aktywnych, witalnych składników odżywczych dla organizmu. Silne ekstrakty, oleje oraz esencje czystych całych roślin zapewniają najwyższy poziom odmłodzenia i regeneracji skóry, skóry głowy oraz naszych włosów po bardzo profesjonalnym sformułowaniu.

W kosmetykach marki Josh Rosebrook pełno składników przeciwzapalanych, przeciwbakteryjnych, przeciwutleniających, kwasów tłuszczowych, aminikwasów, witamin, minerałów.
Te potężne składniki roślinne ułatwiają i wspierają ciało we własnych wrodzonych, cudownym uzdrawiającym uzdolnieniu, pozwalając ciału na pełne wykorzystanie hojnych składników odżywczych. Dlatego nie mogę pojąć jak ktoś nakładając na twarz same naturalne kosmetyki do pielęgnacji potem sięga po podkład, puder, korektor firm konwencjonalnych. To nie jest pomaganie naszej skórze.

Zespół Josh'a składa się z trzech naturalnych chemików kosmetycznych, zielarza, aromaterapeutów oraz samego założyciela i to oni wyselekjowali oleje roślinne w każdym produkcie, które tworzą unikalny profil odżywczy kwasów tłuszczowych wraz z określonymi ziołami dla synergistycznej kombinacji aktywnych składników odżywczych zaprojektowanych w celu poprawy i transformacji wyglądu skóry i włosów. Podstawą owej pielęgnacji są przeciwzapalne i przeciwutleniające składniki ziołowe. Spowolnienie starzenia się skóry wymaga wsparcia przeciwzapalnego co ułatwi proces, który łagodzi, uspokaja i zmniejsza stan zapalny dzięki czemu może nastąpić proces wrodzonego gojenia się skóry i mogą wystąpić naprawdę widoczne zmiany.






Marka dokłada wszelakich starań aby zapewnić absolutną czystość i bezpieczeństwo, zero szkodliwości składników.

Od sezonu do sezonu całkowicie naturalne i organiczne składniki różnią się kolorem i fakturą.

Wszystkie napary ziołowe i ekstrakty wykonują sami w zakładzie produkcyjnym. Nie kupują gotowców-tworzą sami aby zapewnić czystość i siłę działania.

*Ekologiczny ocet jaki jest wykorzystywany wytwarzany jest z ekologicznej kukurydzy toteż nie zawiera GMO, oraz ekologicznego żyta-bez glutenu, pszenicy, nabiału, soi, jaj, orzechów drzewnych i kazeiny.

*Certyfikowana witamina E pochodzi z soi organicznej.

* Organiczna gliceryna roślinna wytwarza jest z niezawierającej GMO soi, kukurydzy i nasion gorczycy.

* Guma ksantanowa wyjątkowo wysokiej jakości wykonana jest z kapusty i ciecierzycy-również ECO.

* Aloes odbarwia się w procesie filtracji węglowej i nie zawiera aloiny.

* Miód zbierany z ekologicznych uli i kwiatów koniczyny, które nie były narażane na działanie herbicydów lub pestycydów. Nie zawiera dodatków oraz konserwantów.

* Afrykańskie czarne mydło jest certyfikowane przez IMO dla Sprawiedliwego Życia Społecznego i Uczciwego Handlu. Czarne mydło składa się z popiołów z kilku źródeł roślinnych: liście babki lancetowatej, strąki kakao, pozostałości masła shea, kora drzewa shea oraz kora lokalnego drzewa zwanego Agow.

*Organiczne masło shea jest certyfikowane zgodnie z zasadami Fair Trade, ponieważ gwarantuje, że rolnicy i pracownicy którzy je produkują otrzymują uczciwe ceny i płace oraz pracują w bezpiecznych warunkach. Ponadto środowisko chronione jest i otrzymuje fundusze rozwojowe, aby wzmocnić i poprawić swoje społeczeństwo!!!

* Organiczny alkohol winogronowy  w ich perfumach jest jakości farmaceutycznej i absolutnie nie jest denaturowany.

Produkty marki Josh Rosebrook które zawierają określoną ilość wody, organicznego soku z aloesu i olejków razem wymagają systemu konserwującego. Dzięki szeroko zakrojonym testom i rozwojowi marka odkryła, że niewielka ilość naturalnie występującego, spożywczego sorbinianu potasu-sól kwasu sorbinowego, łatwo metabolizowana przez organizm i biodegradowalna wraz z własną, wewnętrzną, opatentowaną wodą strukturalną formuła która została nasycona organicznymi witaminami roślinnymi i przeciwutleniaczami aby stworzyć potężny koncentrat, hamuje psucie i wydłuża okres przydatności. Różne produkty wymagają różnych systemów konserwacji. Marka jednak stwierdziła, że są to najbardziej efektywne, nietoksyczne i szerokie spektrum dostępne dla zapewniania bezpiecznego, wysokiej jakości produkty.

Marka nie testuje swych kosmetyków na zwierzętach, twierdzi, ze jest to złe, nieludzkie i musi się skończyć. Nigdy nie będą tolerować testów na zwierzętach.

W ich kosmetykach nie znajdziemy siarczanów, parabenów, syntetycznych substancji zapachowych, sztucznych barwników, silikonów, produktów petrochemicznych lub organizmów modyfikowanych genetycznie.





Jakie są bestselery zdaniem Josha?

Nutrient Day Cream, Vital Balm Cream, Hydrating Accelerator oraz Nourish Shampoo to kosmetyki które najczęściej się sprzedają.

Josh twierdzi, że jeśli wprowadzasz na rynek nowy produkt musisz umieścić coś co nie istnieje, coś zupełnie nowego albo marnujesz swój czas i pieniądze bo rynek jest aktualnie zalany. Musisz być troskliwy, coś stworzyć dla siebie samego, coś co samemu chciało by się nakładać na twarz.
Mój ukochany kosmetyk Vital Balm Cream Josh stworzył ponieważ nie był zadowolony z tradycyjnych kremów na bazie wody-były za lekkie nie wystarczająco nawilżające, ani tradycyjnych balsamów-nie wchłaniały się za dobrze, nie były tak nowoczesne jak potrzebował tego Josh i wciąż czuł na twarzy olej a nie o to mu chodziło. Vital Balm Cream to idealne połączenie właśnie balsamu i kremu-nie za lekki, nie za bardzo oleisty, szybko się wchłaniający ale pozostawiający mgiełkę ochrony, nawilżenia. Produkt idealny, i właśnie takie odczucia towarzyszyły mi stosując jakikolwiek kosmetyk.

Skóra podobnie jak ciało, ma niezwykłą zdolność leczenia. Naszym zadaniem jest ułatwienie tego potężnego procesu regeneracji i administrowania odpowiednimi naturalnymi elementami aby wspierać i przyśpieszać tę niesamowitą transformację dla uzyskania najwyższej witalności, zdrowia i jasności.

Nasze ciało jest naturalne, a oryginalne źródło składników odżywczych i olejków niezbędnych do regeneracji ciała, skóry, włosów i skóry znajduje się w naturze:rośliny, zioła, orzechy, owoce, nasiona, łodygi, liście i kwiaty. Rośliny te zawierają składniki odżywcze, które mają różne podobieństwa molekularne i strukturalne i mają takie same naturalne zdolności odżywcze w organizmie. To podobieństwo lub bio-dopasowanie ma naturalne wibracyjne ustawienie i aktywuje regeneracyjny proces komórkowy w ciele bezpiecznie i skutecznie, wspierając zdrową skórę, włosy i funkcję skóry głowy.

Oto 7 faz które są potrzebne aby utrzymać naszą skórę zdrową i piękną.

Mycie:

Josh oczyszcza skórę zarówno rano jak i wieczorem usuwając dzięki temu brud, zanieczyszczenia i niezrównoważone oleje aby wspierać w ten sposób i chronić równowagę naszego płaszcza lipidowego skóry.

Złuszczenie:

Dwa razy w tygodniu to idealna ilość złuszczenia zdaniem Josh'a wtedy idealnie usuniemy niechciane, tępe i martwe komórki, odkryjemy nową, zdrową skórę i stymulujemy jej regenerację. Właściwe złuszczanie jest również kluczem do zwiększenia skuteczności wszystkich innych kroków w pielęgnacji.

Oczyszczanie:

Cotygodniowe zabiegi oczyszczające aktywują skórę i przyśpieszają naturalny proces gojenia się organizmu, oczyszczają mikro-zanieczyszczenia oraz toksyny aby wzmocnić naszą skórę ujędrnić ją, stonować i rozjaśnić.

Nawodnienie:

Ten krok musi być wykonywany minimum dwa razy dziennie. Nawilżenie ma kluczowe znaczenie dla maksymalnej skuteczności we wszystkich innych fazach pielęgnacji skóry, tworząc niezbędny system dostarczania substancji odżywczych i substancji czynnych do głębszej penetracji i korzyści dla naszej skóry. Ciągłe nawodnienie wspomaga zdrowie i krążenie komórek, ale także wzmacnia nawilżenie dla pulchnej i jędrnej skóry.



Odżywienie:

Dwukrotne, codzienne odżywienie skóry ma zasadnicze znaczenie dla regeneracji komórek, ochrony i optymalnego jej zdrowia. Przeciwutleniacze, witaminy, minerały, aminokwasy oraz kwasy tłuszczowej oraz gęste składniki odżywcze są dostępne  biologicznie w czystych, organicznych roślinach i ziołach które wspomagają skuteczne działanie skóry i spowalniają jej rozkład.

Nawilżenie:

Również dwukrotne codzienne nawilżanie dodatkowo wspomaga krążenie, odżywienie i ochronne przed odwodnieniem(oraz wysuszeniem w skutek niskich temperatur) poprzez wiązanie powierzchniowych komórek skóry i wzmacnianie jej bariery lipidowej. Prawidłowe uszczelnienie w hydracji zachowuje miękką, pulchną skórę oraz rozjaśniony koloryt.

Ochrona:

Codzienna ochrona środowiska jest niezbędna do skutecznej pielęgnacji skóry.Gładkie nawilżające składniki, które zawierają bogate przeciwutleniacze roślinne, pomagają zrównoważyć uszkodzenia skóry spowodowane zanieczyszczeniem a wysoki zasięg SPF z naturalnym, nie nao tlenkiem cynku chronią skórę przed uszkodzeniem przez wolne rodniki.

Włosy oraz skalp(o którym tak zapominamy)



Piękne i lśniące włosy zaczynają się w mieszku włosowym i skórze głowy.
Włosy są dostarczane z naszego wnętrza, naczynia krwionośne wewnątrz brodawki skórnej odżywiają komórki, które dzielą i wyrastają w łodydze włosa. Gdy się rozwijają, nieustannie wypychają utworzone wcześniej komórki w górę, a ostatecznie z głowy jako piękne, lśniące włosy.

Pamiętaj, że spożywanie gęstych, odżywczych pokarmów oraz minimalizowanie i radzenie sobie ze stresem zachęca włosy do bycia jeszcze bardziej silnymi i lśniącymi. Włosy powstają poprzez pobieranie składników odżywczych które otrzymują z krwi. Podnoszenie częstości akcji serca za pomocą ćwiczeń sercowo-naczyniowych stymuluje krążenie co również zachęca do zdrowego wzrostu włosów.

Włos jest posty w budowie, wykonany głownie z keratyny, odrobiny oleju i wilgoci. Kiedy włosy wyrastają z mieszków włosowych, twardnieją i obumierają, stając się włosami które widzisz, nasmarowanymi i chronionymi prze ciało naturalnymi olejami. Oleje działają zmiękczająco i dodają połysku włosom oraz nawilżają i chronią skórę głowy przed środowiskiem.

Odpowiednie szampony oraz odżywki skutecznie oczyszczają włosy i skórę głowy, zachowują naturalną równowagę olejowa skóry głowy.


Manifest Josh'a:

" Ludzie byli rzemieślnikami, produkowali wszystko w swoich domach, sprzedając i kupując od innych. Ludzie uprawiali własne jedzenie, uprawiali ziemię i codziennie byli połączeni z ziemią, z naturą w iście prawdziwy sposób.
Rewolucja przemysłowa to zmieniła. Nagle wszystko można było dostać tanio, dostarczyć daleko i w dużych ilościach. Początkowo branże te zapewniały pracę dla tych ludzi, aby pomóc w tworzeniu konsumentów dla wszystkich tych towarów. Ponieważ jednak gospodarka stała się coraz bardziej wydajna a pracownicy byli za powolni stopniowo zostawali wycofywani. Miejsca pracy jakie pozostały były w większości na niższym poziomie, wymagające minimalnych umiejętności i oferujące równie niewielkie wynagrodzenie, a co gorsze, brak spełnienia.

Szukając lepszych możliwości, coraz większa liczba tych pracowników przeniosła się do nowej gospodarki-sprzedaż, serwis i przemysł wytwórczy stały się możliwe dzięki sieci i jej zdolności do utrzymywania nas wszystkich w jednym miejscu. Jesteśmy nowymi artystami-projektantami, myślicielami i innymi twórcami kultury. Produkcja i sprzedaż detaliczna nigdy nie zniknie. Zaczęło się ponowne uznanie dla jakości jak niegdyś, a nie za często to co wychodzi z fabryki jest dobre jakościowo.

To nas napędza. Ekscytacja i możliwość tworzenia czegoś naprawdę wyjątkowego. Codziennie."

Uwielbiam wspierać firmy które robią coś z miłości, pasji a nie tylko dla zysku. Josh jest właśnie taką osobą wkłada to naprawdę całą energię i miłość, po jego pracy widać, że to jego ogromna pasja i robienie tego sprawia mu satysfakcję. Fajnie wspierać takich ludzi toteż cóż przyszło mi tylko popędzić Was do testowania, kupowania tych kosmetyków bo naprawdę warto. WARTO!!!
Kosmetyki są chociażby do dostania na stronie COLIMA-kosmetyki dostępne od ręki w Polsce, ale również na Cult beauty.

środa, 19 grudnia 2018

DLACZEGO WARTO PIĆ ZIOŁA?


Pamiętam jak niegdyś śmiałam się z mojej babci, że pije napary- z reguły były to herbaty liściaste-przesiewa jakieś fusy jakby nie mogła chwycić za herbatę w torebce. Teraz nie wyobrażam sobie życia bez herbaty sypanej, liściastej takiej prawdziwej gdzie jej smak jest o wiele bogatszy, prawdziwszy i świetnie działa na nasz organizm. Ale prócz zielonej i białej herbaty piję różne zioła które u nas są dosyć kontrowersyjne. Wszyscy się zawsze śmieją gdy wspominam, że pije skrzyp polny, rumianek czy pokrzywę..



Zioła mają naprawdę magiczną moc i są od tysięcy lat wykorzystywane w medycynie naturalnej. Potrafią one wyleczyć przeziębienie, złagodzić dolegliwości trawienne, zwalczyć trądzik...wiem większosci z Was takie leczenie naparami kojarzy się z jakimiś szamanami którzy robią pranie mózgu. Wszystko rozumiem ale zioła jako dodatek do zbilansowanej diety potrafią zdziałać cuda.

W ziołach znajdziemy bombę antyoksydantów, minerały i witaminy, toteż te mieszanki oczyszczą ciało z toksyn a co za tym idzie nadadzą cerze, włosom i paznokcia siłę i blask.

Wzbogacenie codziennej rutyny o zioła doda Ci również ogrom energii każdego dnia i doskonałe samopoczucie.

HIBISKUS

To istny eliksir młodości, w herbatkach na urodę zawsze znajdziecie hibiskus. Posiada w sobie sporą dawkę witaminy C, polifenole, kwas cytrynowy oraz jabłkowy. Jeśli macie cerę naczynkową szczególnie Wam polecam ten napar ponieważ łagodzi podrażnienia i pielęgnuje skórę od środka. Tak napar z hibiskusa również pomaga w odchudzaniu, obniża poziom złego cholesterolu oraz zwalcza wolne rodniki dzięki zawartości przeciwutleniaczy.

Bo piękna cera to nie tylko zasługa drogich kosmetyków a aktywności fizyczna, zróżnicowana dieta, suplementacja oraz zioła...bo nie wystarczy nałożyć maseczkę z dobrym składem na twarz by cieszyć się piękna skórą.

MIĘTA

Kiedy po nią sięgamy? Z reguły kiedy doskwierają nam dolegliwości trawienne. Bo tak napar z jej liści wspomaga trawienie i łagodzi ból ale nie tylko. Zawarte w nim olejki eteryczne posiadają działanie przeciwwirusowe a przez to, że herbata chłodzi organizm jest idealnym napojem na upalne dni. A mięta dodatkowo zmniejsza apetyt na słodycze.

KOPER WŁOSKI

Każda mama zna tą herbatkę, no kto z nas za dziecka nie poczuł smaku kopru włoskiego. To naturalny środek wzmagający laktację ale i rozkurczowy lek na niemowlęce kolki. Jednak to nie jedyne zalety tej rośliny. Napar z niego działa odprężająco na układ nerwowy oraz jego picie skutecznie redukuje stres dzięki właściwością antyseptycznym. Olejki eteryczne odświeżają jamę ustną i podkręcają metabolizm toteż warto go pić po posiłku.

RUMIANEK

Rumianek to antidotum na problemy ze snem gdyż rozkurcza on mięśnie i koi zmysły, wprowadza nasze ciało w stan relaksu. Roślina ta jest pełna witaminy C, soli mineralnych, związków kumarynowych oraz antyalergiczny chamazulen. Mieszanka ta genialnie wpływa na stan skóry dzięki temu zapewnia szybkie gojenie ran oraz łagodzi stany zapalne. Płukanka z herbaty rumiankowej stosowana na blond włosy je rozjaśnia i pozostawia słoneczne, wakacyjne refleksy-ale to chyba każdy wie.

POKRZYWA

To moja królowa wśród ziół. Nie wyobrażam sobie dnia bez niej. Suszona pokrzywa jest sekretem nieskazitelnej cery wielu modelek, dodawanie jej do koktajli(sproszkowanej wersji) daje taką samą moc antyoksydantów co jęczmień czy trawa pszeniczna. Pokrzywa doskonale wzmacnia włosy, oczyszcza cerę z trądziku i zwalcza stres(głównie dlatego oczywiście ją pije :D). Napar z jej liści posiada silne działanie moczopędne co za tym idzie przyśpiesza detoks organizmu i sprzyja lepszej przemianie materii.

MORWA

Napar z morwy to bogactwo witaminy B która pozytywnie wpływa na nasz nastrój, lepszą pracę mózgu oraz obniżenie złego cholesterolu. Taki napar również działa antybakteryjnie i sprawdza się jako naturalny środek przeciwgorączkowy oraz wzmacnia nasz organizm gdy dopadną nas gorsze dni. Pij morwę w ciągu dnia a dzięki temu zmniejszysz łaknienie na słodycze, poprawisz metabolizm oraz wzmocnisz swoją odporność.

A Wy jakie ziółka popijacie??

środa, 12 grudnia 2018

FRIDGE 4.4 FACE THE GREEN.


 Jeśli obserwujecie mnie od jakiegoś czasu mogłyście już zauważyć, że w moich recenzjach/opiniach/ulubieńcach czy zakupach jakie przedstawiam Wam na swoim instagramie nie pojawiają się kremy do twarzy. Nie lubię ich toteż nie pojawiają się w mojej pielęgnacji. Z reguły przeraża mnie konsystencja kremu-kremowa, ciężka, wcale nie otulająca a wręcz oblepiająca i zapychająca albo tak lekka, że nic nie robi. Nie raz mi się zdarzyło, że mimo idealnego składu krem mnie zwyczajnie zapychał i żyłam potem z kaszką pod skórą którą musiałam wyciągać na wierzch i wtedy usuwać pryszcze(okropny opis ale prawdziwy). Wysuszanie pryszczy to jeszcze nie jest taki problem ale usuwanie blizny po nim-masakra. Poza tym nie wierze w te wszystkie obietnice producentów, że krem zrobi jeszcze więcej od olejku...ja jestem fanką olejków i serum i tak pozostanie chyba już zawsze.




Okłamałam Was bo jest jeden krem. Krem nad kremami który ubóstwiam i bez którego nie wyobrażam sobie zimnych miesięcy.

Jak Wiecie moją jedną z ukochanych firm jest nasze rodzime Fridge-kosmetyki tak świeże, że trzeba trzymać je w lodówce. Dosłownie pokarm dla skóry. Marka nie płaci mi za reklamowanie jej ...każdy produkt który kupiłam i testowałam ubóstwiam po prostu. Wiecie zapewne, że FF to wręcz pożeram i zawsze będzie ze mną, różany krem po oczy również...ale i tonik różany, żel do mycia ciała...koniec bo dziś o kolejnym wspaniałym kosmetyku chciałabym Wam opowiedzieć.

Krem 4.4.face the green pojawił się w moich ulubieńcach roku 2017 a  więc to znaczy wiele. Aktualnie zużyłam drugie opakowanie-jak wspominałam wcześniej lubię go stosować jedynie na przestrzeni jesieni/zimy. Bo to bardzo odżywczy krem...ale od początku.

Mam skórę delikatną, wrażliwą, cienką a co za tym idzie naczynkową-a ta skóra nie znosi mrozu, zmieniających się temperatur-raz zimno a raz ciepło-toteż zawsze kończę z czerwonym nosem i policzkami. Nie używam również podkładu a jedynie FF a więc nie ma nazbyt dużej bariery między moją skórą a warunkami atmosferycznymi. Olejki w tej kwestii nie dawały sobie rady i cóż musiałam czegoś poszukać. Nie chciałam niczego nowego a więc zaufałam marce Fridge i się nie zawiodłam.

To dyniowy mistrz regeneracji-jak piszę Fridge- i ja się pod tym podpisuje. To regeneracja w słoiczku.
Krem dedykowany jest cerze bardzo suchej-moja sucha ale zimą podwójnie-wrażliwej i skłonnej do podrażnień czyli idealnie JA. Jest w przepięknym zielonym kolorze dzięki olejkowi z pestek dyni który gra w tym kremie pierwsze skrzypce i dla mnie właśnie pachnie delikatnie miąższem z dyni i właśnie pestkami-choć ja inaczej odczuwam zapachy.




W konsystencji krem jest zbity, bardzo odżywczy i natłuszczający a więc jeśli nie lubicie efektu "tłustej" skóry zaaplikujcie go 10 minut przed robieniem makijażu. Ja jestem wariatką i jeszcze dodaje do tego kremu dwie kapki olejku z dzikiej róży-dla efektu WOW bo ja lubię efekt tłustej skóry.
Krem ma bardzo silne działanie nawilżające ale i regenerujące-w tamtym roku przy -15 stopniach zdarzało mi się wychodzić z domu bez makijażu a jedynie z tym kremem i nic mi nie popękało, nic się nie przesuszyło...zero suchych skórek a więc naprawdę działa.

Krem właśnie dlatego iż posiada w składzie zimnotłoczony olej z dyni to istne bogactwo wielonienasyconych kwasów tłuszczowych które uszczelniają naszą naturalną barierę naskórkową ale i kolejnym cudownym składnikiem owego oleju są fitosterole które odtwarzają ochronną barierę hydrolipidową-którą sami lubimy naruszać. A więc skóra poniekąd sama się chroni i nie reaguje tak bardzo źle na niską temperaturę czy chociażby śnieg. W składzie również masło kakaowe, masło shea i mocznik-a jeśli mocznik to świetne zmiękczenie skóry co za tym idzie skóra po aplikacji kremu jest gładziutka i mięciutka. Ekstrakt glicerynowy z lnu działa kojąco a olej z rumianku łagodzi wszelakie podrażnienia.

Krem jest niezwykle wydajny ale ważny jak większość kosmetyków marki tylko przez 2.5 miesiąca...ja jednak tego kremu używam również jako taka szybka maseczka regenerująca gdy z moją skórą jest źle czyli jest cała czerwona a co za tym idzie podrażniona.

oto cała lista składników:
Aqua, Glycerin, Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil, Theobroma Cacao Seed Butter, Cetearyl Olivate, Cucurita Pepo (Pumpkin) Seed Oil, Sorbitan Olivate,
Butyrospermum Parkii (Shea Butter) Fruit, Urea, Citrus Grandis (Grapefruit) Seed Extract, Anthemis Nobilis (Chamomile) Flower Oil, Linum Usitatissium (Flax) Seed Extract, Limonene*, Linalool*, Geraniol*, Citronellol*




Krem mnie nie zapycha-to najważniejsze- nie pozostawia uczucia lepkości na skórze, nawilża skórę przez cały dzień i dobrze sprawdza się również do rąk-wiem, bo wcieram resztkę właśnie w tą część ciała i moje dłonie są wdzięczne. Sądzę, że marka Fridge zrobiłaby chyba krem do rąk który byłby moim ideałem <3


Krem kosztuje 187 zł/30 g i moim zdaniem szczególnie zimą nie ma co oszczędzać na dobry krem. A więc tak krem jest wart tych pieniędzy i już zawsze będzie ze mną w zimne miesiące-no chyba, że zamieszkam na bezludnej wyspie ;)


środa, 5 grudnia 2018

YSL CARD HOLDER-RECENZJA.



Tak wiem mój blog jest poświęcony głównie recenzją na temat kosmetyków naturalnych, niekiedy piszę o wykorzystaniu chociażby sody oczyszczonej albo dlaczego warto pić rumianek, ale postanowiłam dodać coś nowego. Nic niezwiązanego z naturalnością, niezwiązane z kosmetykami a z... "rzeczami luksusowymi"-nie znoszę używać tej nazwy. Niekiedy pytacie się mnie jak sprawuje mi się dana rzecz, czy warto w nią zainwestować czy sobie darować. Poza tym ja przed zakupem butów, torebki czy jakiegoś akcesorium sama szukam opinii, recenzji na temat danej rzeczy i jak na zagranicznym Youtubie czy blogach jest tego mnóstwo to w naszym kraju opinii ze świecą szukać. A wiecie dlaczego? Ja z moich obserwacji zauważyłam, że ludziom po zakupie chociażby takiej Chanelki odwala i stają się wielkimi paniami albo po prostu boimy się jak postrzegać nas będą ludzie. Oj bo lubimy oceniać ludzi po tym co mają i co kupują. Od razu mówię nie jestem milionerką, na wszystkie rzeczy jakie kupuje zarabiam sama ale mam o tyle dobrze, że wciąż mieszkam z rodzicami-bo i z nimi pracuje-toteż nie mam żadnych opłat. Całą pensję-która z tytułu braku opłat jest niższa aniżeli "normalna"-mogę przeznaczyć na swoje potrzeby. I tak oto cztery lata temu założyłam aparat na zęby, chodzę na depilację laserową nóg, pach, pełnego bikini ale również kupuje rzeczy na które nie mogłabym sobie pozwolić mieszkając sama, robią opłaty i po prostu żyjąc. Nie mam żadnego konta oszczędnościowego, nie odkładam niczego bo nie mam w planach przed 30 mieć dzieci, czy mieć męża. Nie podróżuje a więc inwestuje w meble do pokoju, ubrania, buty, torebki no i kosmetyki które używam i recenzuje dla Was. Też bardzo często oglądając recenzje na polski Youtubie czytałam komentarze, że na pewno ma sponsora...no ale dlaczego? I po co te komentarze pokroju "nienormalna jesteś, że kupiłaś torebkę za 10 tys. ja nawet gdybym miała pieniądze nie kupowałabym tak drogich rzeczy"-nie, nie mam torebki za 10 tysięcy, przetaczam komentarz jaki przeczytałam na pewnym kanale.


W większości kupuje rzeczy używane bo to zdrowe dla naszej planety ale i dla mojego portfela. Ale niekiedy różnica w cenie między rzeczą nową a używaną jest nieznaczna i wtedy decyduje się na zakup nowej rzeczy. Czy boli mnie wydając te pieniądze na jedną rzecz gdzie mogłabym mieć kilka ale tańszych? Nie bo ja szanuję czyjąś pracę, kreatywność i pomysł toteż dla mnie nawet inspiracje wielkimi domami mody są kradzieżą. Jestem stała jeśli chodzi o modę, nie kieruje się trendami, kupuje klasyki które są klasykami dla mnie tak więc nigdy w życiu nie wydałabym więcej aniżeli 500 złotych za ramoneskę czy trencz-bo owe rzeczy nie są moim must have w szafie-tak na płaszcz zimowy byłabym w stanie dać o wiele więcej.


Postów z tej serii będzie tyle ile mam "droższych" rzeczy i mam na myśli oczywiście światowych projektantów najczęściej będzie to Isabel Marant, Chloe no i napatoczy się Saint Laurent. Będą to głównie buty i torebki oraz akcesoria na temat ubrań zrobię taką jedną, pełną recenzję mam nadzieje, że już niedługo.
Owe posty nie mają być odbierane jako chwalenie się, że ja mam a Wy nie. To ma być pomoc, bo wiem, że i Wy chcecie coś sobie kupić ale nie jesteście pewne. Za granicą uwierzcie to nic takiego, że ktoś ma torebkę Chanel i buty od Diora, nikt tam niczego nie zazdrości. Wiecie co jeszcze mnie śmieszy..nie mogę pojąć jak można kupować torebki od wielkich projektantów a ubrania, bieliznę i buty najgorszej jakości. Ja przeżyłabym z jedną torebką ale umarłabym nie mają w szafie porządnej pary spodni, dobrego gatunkowo swetra a już w ogóle bez dobrych, skórzanych butów które oddychają a nie deformują stopę i jeszcze czuje się w nich jakbym chodziła w wodzie. Torebka istny luksus a cała reszta sam plastik-zapewne wiecie o co mi chodzi.

Ale się rozpisałam ale musiałam w ramach wstępu-wybaczcie.



Dlaczego na pierwszą recenzję wybrałam właśnie etui na karty? Bo to był mój pierwszy "ekskluzywny" zakup jak również uważam, że to jest na początek naszej przygody z większymi domami mody idealny zakup. Praktyczny, najtańszy-o ironio-i po tym maleństwu już widać czy warto się zagłębiać dalej w ten świat.

Ja nad etui na karty od YSL zastanawiałam się dosyć długo...tak, tak mam tylko te etui prawie od dwóch lat żyje bez portfela. Cena mnie trochę odstraszała bo to ok. 840 złotych-ja tyle dawałam dwa lata temu za te etui. Ale w końcu się zdecydowałam i nie żałuje zakupu. Noszę z reguły małe torebki, pieniądze z reguły wpłacam na konto a nawet gdy mam jakieś banknoty wkładam je do środkowej przegrody-w której nawet drobne się zmieszczą. A na imprezę nie ma nic lepszego aniżeli takie etui-szczególnie gdy wasza torebka ledwo mieści te "wielkie telefony" :D


Dlaczego akurat YSL, bo to dla mnie marka elegancji. Wiem wiele z Was wzdycha do "szanelki" ale dla mnie to po prostu brzydka, babcina torebka. Nie rozumiem fenomenu marki Chanel, kupowania ich butów które krzyczą starociem...wybaczcie ale dla mnie ta marka kojarzy się ze starszymi paniami-nie żebym coś miała do pań w podeszłym wieku. Poza tym te astronomiczne kwoty, długie kolejki oczekujące na jedną torebkę, straszna obsługa klienta, poczucie wyższości nad innymi. Zapachy też mają straszne..żyjemy w wolnym kraju i mam prawo wyrażać swoją opinię a więc to robię-więc mam nadzieje, że to uszanujecie. Louis Vuitton drugi dom mody którego fenomenu nie rozumiem, dla mnie bicie po oczach logotypem, metką jest po prostu niesmaczne a ta marka to robi. Poza tym ile podróbek jest na świecie chociażby neverfulla a i tak prawie większość jako swoją pierwszą "luksusową" torebkę kupuje właśnie ten model. Dla mnie  takim klasykiem, definicją elegancji jest Saint Laurent. Kusi mnie torebka Loulou Toy którą mam w planach zakupić w 2019 roku i to dla mnie torebka idealna na wszelkiego rodzaju wyjścia ale i na co dzień a dodatkowo nie jest nad wyraz krzykliwa, po prostu klasyczna w formie ale i wyglądzie.
Mi w duszy gra boho, wolność, pewnego rodzaju frywolność toteż odpowiadają mi jednak najbardziej projekty Isabel Marant czy też Chloe-uwielbiam!!! One są klasyczne na swój sposób no bo która z was nie marzy o sneakersach na koturnie czy torebce Chloe Drew?


Ale wracam do etui...kupiłam je na Louis Via Roma-wiem, wiem jest Vitkac ale na początku swojej podróży nic nie widziałam-i może wtedy było lepiej :D Wysokość tego etui to 7.5 cm, szerokość 10 cm zaś głębokość 0.5cm, logo YSL są pozłacane i ja niestety dostałam etui z uszkodzonym logo-już od zakupu jest uszczerbiony w jednym miejscu jednakże ja nie zwracam na to uwagi a poza tym dłużnej trwałaby zamiana aniżeli to wszystko jest warte. Etui jest wykonane w 100% ze skóry cielęcej-delikatnie chropowata przez to nie widać żadnych zadrapań. Posiada 5 przegród na karty(w jednej przegrodzie spokojnie zmieszczą się po dwie). Produkt wyprodukowany we Włoszech. No i co tu więcej się rozpisywać to tylko etui ale mogę śmiało powiedzieć, że to jeden z lepszych zakupów, jestem bardzo zadowolona z funkcjonalności ale również z jakości jak i rozmiaru owego "card holder". Podobają mi się też małe portfeliki tej marki-posiadają miejsce na drobne- być może w przyszłości się skuszę bo uważam, że inwestycja w dobry portfel się opłaci bo może z nami być już na zawsze a jeśli podzielimy kwotę przez ilość lat to nie wychodzi tak strasznie :D

Piszcie proszę w komentarzach czy forma takich postów się Wam podoba ;)

sobota, 1 grudnia 2018

ULUBIEŃCY PAŹDZIERNIKA.




 Wiem, wiem zaraz mamy grudzień a ja przychodzę z ulubieńcami października ale spokojnie ulubieńcy listopada również się pojawią. Po prostu w październiku i listopadzie przybyło tak dużo świetnych kosmetyków, że chciałabym się nimi z Wami podzielić. Ale jako że tak wiele kosmetyków w tych dwóch miesiącach do mnie przybyło w grudniu,, styczniu i lutym zapewne nic nowego nie zakupię(no chyba, że jeden kosmetyk który chciałam już zakupić w poprzednią zimę). Mój budżet został bardzo nadszarpnięty ostatnio i jak na Black Friday miałam nic nie kupować kupiłam wiele-ale nie za wiele. Były to tylko i wyłącznie rzeczy potrzebne, takie które bardzo chciałam...naprawdę nie kupowałam na zapas i nie kupiłam rzeczy niepotrzebnych.

Dziś chciałabym podzielić się z Wami trzema kosmetykami, oczywiście do twarzy-a jakżeby inaczej :D
Ale uwierzcie te kosmetyki są GENIALNE.



Na początek kosmetyk który zrobił na mnie ogromne wrażenie. Powiem tak z marką Resibo jest u mnie różnie..uwielbiam ich olejek do demakijażu-który jest świetnym, podstawowym, zmywającym makijaż olejkiem za naprawdę dobre pieniądze.Uwielbiam multifunkcyjny peeling, balsamy do ciała są również genialne ale nie polubiłam się z kremami a już w ogóle z tym jakże zachwalanym olejkiem wygładzającym który nie robił u mnie nic. Kompletnie nic. Czy bałam się energetyzującej esencji odmładzającej? Oczywiście, że tak bo bałam się, że będzie to kolejny bubel. A tu takie cudo. Nigdy nie byłam fanką esencji bo używam toników, nie lubię tej lepiącej powłoki jaką zostawia esencja-taka lepiąca. 



Tego produktu używam zamiast toniku podczas porannej pielęgnacji, jest pierwszym krokiem podczas pielęgnacji. W konsystencji po wyciśnięciu jest mleczkiem a po aplikacji na twarz zamienia się w wodę którą skóra piję od razu. Ale przy tym pozostawia niezwykle gładką i nawilżoną skórę. Gdy mam dzień wolny z  reguły nie nakładam wielu kosmetyków na twarz a jedynie tą esencję i to jest wystarczające nawilżenie dla mojej skóry. Nie mogę powiedzieć o jej właściwościach odmładzających ale w kwestii energetyzacji z rana-działa. Jest taka chłodna, lekko wodnisto-żelowa toteż pobudza skórę i budzi. A do tego ten przepiękny, luksusowy zapach, jeśli mam być szczera po aplikacji tego kosmetyku skóra ale i ja sama wręcz się uśmiecham. Bardzo lubię ten kosmetyk, cena to 99 zł/50 ml i uważam, że jest tego wart. Więcej zapewne opowiem po zużyciu tego opakowania i zobaczymy czy nadal moja opinia będzie tak pozytywna.




Teraz coś co chciałam już od dawna...pomyślicie, że jestem nienormalna ale mam marzenia kosmetyczne. Spisuje listę, piszę numerki co powinnam kupić jako pierwsze itp. Ale niekiedy są kosmetyki ważniejsze, tańsze, bardziej potrzebne i ta maseczka-bo mowa o maseczce-ciągle spadała na dół listy. May nie robi żadnych obniżek swoich produktów, nie ma na nie promocji, częściej dodaje do zakupów coś ekstra typu kup coś za 200$  a gratis dostaniesz nas tonik. Ale zdarzyło się tak, że na stronie Naturissimo na któreś urodziny sklepu(nie pamiętam które) było -10% na wszystko..gdzie nigdy nie było na May Lindstrom która jest  w ofercie sklepu. I mimo, że nazbyt wiele nie zaoszczędziłam bo ok 50 złotych to podkusiło mnie i powiedziałam-jak nie teraz to kiedy? Nie żałuje wydanych 380 złotych za ten produkt bo jest rewelacyjny i nie mogę przestać go używać. Ja May Lindstrom uwielbiam i gdybym tylko mogła wracałabym do tych kosmetyków i tylko nimi bym się "smarowała"...prócz prostych składników, prostych składów, takich iście naturalnych, bardzo "ziemnych" jest w tych kosmetykach jeszcze jakaś magia i wspominałam o tym wiele razy. O tej maseczce-The Problem Solver myślałam bardzo długo ale się jej bałam...bałam się bo z opinii ludzi którzy jej używali stwierdziłam, że jest niezwykle mocna a przez to zapewne za mocna dla mojej delikatnej, naczyniowej, suchej skóry. Bo wszystkie posiadaczki skóry suchej narzekały, że ona taka mocna i wysuszająca...gdzie ona jest wysuszająca? Za cenę ok. 430 złotych otrzymujemy aż 250 ml suchego proszku-tak maseczka jest do rozrobienia z wodą i tak wiem dla wielu z Was to wielki problem ale ta maseczka po dodaniu wody dopiero zaczyna działać.



Musuje, musuje, tworzy się pianka i pachnie jeszcze bardziej obłędnie...goździkiem, gałką muszkatołową, kurkumą, pieprzem cayenne odrobinę też ziemią ale i surowym kakao-to moje zapachy, cudowne, przepiękne i takie naturalne. No ale co do maseczki..uwielbiam i przynajmniej raz w tygodniu muszę ją nałożyć na twarz. W składzie oprócz wyżej wymienionych składników znajdziemy glinę ziemską; czerwoną, marokańska glinkę; czerwoną, morską sól, witaminę C, węgiel z bambusa, sodę oczyszczoną, lawendę, fasolki wanilii, prawoślaz lekarski.
Ta maseczka to nic innego jak  czarna jak smoła fuzja naturalnych składników...maska skutecznie oczyszcza i napina pory, gasi stany zapalne, pomaga w rozjaśnieniu skóry, przyśpiesza krążenie krwi w naskórku ale co najważniejsze świetnie oczyszcza skórę. Nie mogę jeść nabiału, mam stwierdzoną nietolerancję laktozy i jednym z problemów z jakimi się borykam po zjedzeniu chociażby sera-bo czasami zdarza się, że zjem-są podskórne, białe grudki. Wiem niekiedy pojawiają się one od kosmetyków, niekiedy od złej pielęgnacji ale uwierzcie ja znam najlepiej swoją skórę i wiem kiedy od czego coś na niej wyskakuje. Grudki znikają od razu po odstawieniu nabiału ale niekiedy cieżko niektóre wydobyć i ta maseczka to robi-wyciąga je na wierzch i one znikają a skóra na nowo jest cudownie gładka. Ona oczyszcza skórę ale w tym samym czasie ją koi i goi. Ja już z przyzwyczajenia od razu po maseczce oczyszczającej-mimo suchej skóry używam takowych-nakładam na skórę czy to tonik nawilżający, czy esencję czy też serum ale równie dobrze mogłabym tego nie robić. Formuła pudrowa w kontakcie z wodą zamienia się w mus-istna magia. Po zmyciu tej maski skóra jest czysta i pełna blasku...czuje wręcz jak oddycha. Ja jestem w niej totalnie zakochana i sadzę, że to jest taki kosmetyk-z tych droższych-który chciałabym by był zawsze ze mną bo to moja idealna maseczka oczyszczająca.



Dzisiaj ogólnie są tacy ulubieńcy, że powinnam napisać tylko z dużych liter WOW i to by wystarczyło. Bo kolejny produkt to również cudo. Ogólnie moim zdaniem cała marka Eco by Sonya jest genialna bo nie było kosmetyku którego chociażbym nie lubiła. Nie raz kosmetyki tej marki były w moich ulubieńcach i do niektórych wracam bardzo chętnie. Ceny też nie są jeszcze tak strasznie wysokie jak za cudowne składy i formuły. Dziś przychodzę do Was z Glory Oil...i jego nazwa jest niezwykle trafna. Po stosowaniu tego olejku po paru już dniach wasza skóra jest pełna chwały,wygląda idealnie pomimo iż...w składzie ma olej kokosowy i to już na drugim miejscu. Ten olej to nic szczególnego bo w składzie znajdziemy właśnie olej kokosowy, olej z nasion winogrona, olej jojoba, olej z owoców acaii, olej z nasion dyni oraz olej z sacha inchi. Moja skóra uwielbia olej sacha inchi bo ma działanie regenerujące a skóra nabiera gładkości i jędrności..poza tym ten olej jest niezwykle uniwersalny bo nada się również do skórek przy paznokciach jak i do włosów. Założycielka marki-Sonya Driver w roku 2017 miała dużego raka podstawnokomórkowego który wycięto z jej twarzy.



Założycielka nie boi się oznak starzenia  na skórze ale blizna jaka pozostała po tym jakże ważnym zabiegu odebrała jej pewność siebie. Była smutna za każdym razem gdy patrzyła w lustro. Razem ze swoją chemiczką stworzyły cudo w buteleczce które początkowo służyło jedynie Sonya. Po 9 miesiącach po bliźnie nie ma ani śladu a Sonya znowu jest uśmiechnięta i pełna życia.
Ten olejek jest tak wielofunkcyjny i uniwersalny, że mógłby być jedynym w mojej kolekcji. Zmniejsza blizny, zmarszczki, rozświetla i co najważniejsze doskonale nawilża skórę. Świetnie działa podczas "tych dni" gdy na mojej skórę uwielbiają wyskakiwać niespodzianki. Mówię od razu  nie pachnie kwiatowo, pięknie itp. bo nie posiada w sobie zbędnych zapachów bo moim zdaniem ogólnie kosmetyki mają działać a nie ładnie pachnieć-od tego są perfumy czy olejki eteryczne.Pachnie dla mnie osobiście jak typowy olej sacha inchi czyli trawiaście, jak taka typowa trawa(ale nie skoszone sianko bardziej taka świeża trawa).Cena to ok. 193 złote za standardowe w przypadku olejków 30 ml. Moim zdaniem warto, warto i jeszcze raz warto nawet jeśli wasza skóra nie lubi oleju kokosowego to w tym olejku jakoś nie robi krzywdy.

środa, 21 listopada 2018

ZDENKOWANI.


Kolejny miesiąc za nami a więc przyszła pora na kolejne denko.

Nie ma tego nazbyt wiele ale to chyba mój ulubiony cykl postów bo uważam, że najbardziej wiarygodne opinie na temat produktu możemy udzielić po wykończeniu całkowitym produktu. Niekiedy jest tak, że jestem czymś niezwykle zachwycona na początku a z każdym użyciem robi mi coraz większą krzywdę i zamiast wykończyć to na twarz kończę na stopach-tak, zdarza mi się tak robić.

WŁOSY

Dziś nie ma tego nazbyt wiele. Opowiem jedynie pokrótce o szamponie dodającym objętości marki Alterra. Nietestowane na zwierzętach, bez silikonów, świetna cena i dobra wydajność. Moje włosy lubią te szampony czy to ten, czy nawilżający z granatem. Co jakiś czas do ich wracam, używam je co drugie mycie(włosy myje od 2-3 razy w tygodniu) ale jako pierwsze mycie(włosy myje dwa razy za pierwszym razem czymś "mocniejszym" zaś drugie mycie jest delikatniejsze już całkowicie naturalnym szamponem). Zapewne również znacie te szampony, odżywki i maski. Lubicie je również?
Ocena 10/10 bo nie mam do czego się przyczepić i naprawdę je lubię. Cena ok 9 złotych(często są na promocjach)


CIAŁO

Ten balsam uwielbiam! I jak nie przepadam za produktami do twarzy marki Resibo-kremami, tonikami i tym olejkiem wygładzającym-tak uważam, że balsamy do ciała są genialne. Mowa o specjalistycznym balsamie wyszczuplającym i jak raczej wątpię w jego możliwości wyszczuplające-nawet tego nie potrzebuje i nie dlatego go używam, tak działa świetnie w inny sposób. Najważniejsze czyli świetnie nawilża, ja balsamu używam jedynie po kąpieli a średnio myje się co dwa dni-nie czuje potrzeby mycia się każdego dnia, moja skóra też łatwo się wysusza a ałun jakiego używam pod pachy działa u mnie dwa dni, uważam, że to również zasługa depilacji laserowej pach, gdzie nie mam już włosów-toteż balsam ma nie tylko działać chwilowo ale przez cały okres do kolejnej aplikacji. Wygładza strukturę skóry i wyraźnie ją ujędrnia, staje się ona taka pulchna-ale pamiętajcie balsam nie zastąpi ćwiczeń i picia dużej ilości wody, on ma nam tylko pomóc a nie zapobiec. Balsam jest wydajny mimo iż ja na ciało nakładam dosyć sporą warstwę. Z reguły aplikuje go na wilgotną skórę-niegdyś stosowałam tylko olejki i również je tak aplikowałam toteż jakoś ciężko jest mi się przestawić na nakładanie czegoś na suche ciało. Poza tym ja nie wycieram skóry ręcznikiem a daje jej okazję wyschnąć samej. Czy kupie kolejne opakowanie, zapewne tak bo to moje już drugie opakowanie także może nie teraz ale w przyszłym roku powróci do mnie. Ocena 10/10. Cena 89 złotych za 200 ml.

Ten produkt pojawił się w ulubieńcach i jestem tak pomiędzy bo jak na żel po prysznic jest drogi i zupełnie nie wart tej ceny bo wydajność jego była równie kiepska tak przez uwielbienie do marki jak i samą przyjemność używania tego kosmetyku zapewne w przyszłości skuszę się na zakup kolejnego opakowania. 3.4 good morning body od Fridge to odpowiednik żelu do twarzy jaki jakiś czas już temu marka wypuściła do sprzedaży. Z Waszych opinii nie przypasował Wam jego zapach, dosyć specyficzny a jako że ja jestem fanką niekonwencjonalnych zapachów dla mnie  zapach bazylii jest cudowny, z początku kojarzył mi się ze "foliakiem", ogórkami gruntowymi takimi prosto z krzaczka jeszcze brudnymi od ziemi-moje dzieciństwo kręciło się na działce gdzie dziadkowie uprawiali ogórki, ziemniaki dlatego ten zapach wywołał u mnie naprawdę miłe wspomnienia bo okres dzieciństwa był najprzyjemniejszą częścią mojego życia. Ja z reguły inaczej odczuwam zapachy aniżeli reszta dlatego uwielbiam zapach błota, ziemi, kory, mchu, warzyw z pola a nie tam jakiś sztucznych aromatów i zapachów. Żel sam w sobie odrobinę przypomina glutek aloesowy-żelowy ale wodnisty, potrzeba go dosyć sporo by umyć całe ciało,ani trochę się nie pieni, uważam też, że nie myje wystarczająco dobrze ale..działa świetnie na skórę. Ja mam szczególnie na udach wrastające włoski-tak jeszcze nie skończyłam mojej przygody z depilacją laserowa-a to z reguły taka krostka, wypełniona płynem i ten żel świetnie regenerował te "chore" obszary i łagodził. Świetnie sprawdzał się po depilacji gdzie włosy się wypala, skóra jest podrażniona i dosłownie boli(najgorzej przeżywam jednak depilację głębokiego bikini i pach bo nie mogę ich dosłownie opuścić po zabiegu rąk). Ocena to 7/10 bo lubię go ale jest dla mnie za mało wydajny i uważam, że cena 87 złotych za 195 g to troszeczkę za dużo mimo iż ja jestem w stanie wydać dużo na dobry kosmetyk.

Na koniec krem do rąk który nie jest moim wymarzonym kremem. Krem do rąk musi być ze mną przez cały rok nie tylko gdy jest zimno za oknem. Pracuje w branży jakiej pracuje i jak już kiedyś wspominałam ręce myje po paręnaście razy dziennie, i staram się przynajmniej połowę tej ilości nakładać krem do rąk. Tak więc trochę go zużywam bo z reguły nakładam trochę grubszą warstwę. Markę Alkemie poznałam już rok temu, przed tym całym bum i to właśnie wtedy przetestowałam prawię całą dostępną linię. Teraz gdy wszyscy zachwycają się tymi kosmetykami ja jakoś o nich zapomniałam i postanowiłam przypomnieć sobie o nich poprzez krem do rąk o długiej nazwie  "SUN FOR EVERYONE! HANDS UP BABY!", miał to być krem rekonstruujący który miał ujędrniać i odmładzać ich skórę a dodatkowo hamować fotostarzenie. Tak krem kupiłam latem i stosowałam go głównie latem, opakowanie po nim po prostu leżało w pracy i zawsze zapominałam zabrać go do domu. Krem dla mnie był taki meh. Po pierwsze zapach z początku podobał mi się ale z czasem ten iście sztuczny zapach mango wręcz mnie dusił. Nie zauważyłam znacznego ujędrnienia dłoni, wygładzenia czy nawet dobrego nawilżenia. Krem bardzo długo "leżał" na skórze ale to nie było równoznaczne z nawilżeniem. Nie czułam uczucia ukojenia...nie czułam nic. Kolejny przeciętny krem do rąk tyle. Cena to 39 zł za 50 ml ocena to niestety 1/10.


TWARZ

Czas na twarz, zacznę od pewniaków które przewijały się już w poprzednich denkach albo też tak często o nich mówię, że już zapewne macie dosyć.

Po pierwsze pomadka rumiankowa z Alterry ja stosuję ją do brwi i rzęs aby je wzmocnić i to właśnie robi dzięki zawartości olejku rycynowego w składzie. Kupuje ją z reguły na promocji w większych ilościach i to już zapewne z moje 10 opakowanie. Uwielbiam!!!



Po drugie nieśmiertelne, ukochane, najcudowniejsze FF od Fridge czyli moja baza/podkład/krem CC-jak zwał tak zwał- idealna. Kocham ten produkt po prostu i tak będę go kupować zawsze nawet jeśli mój budżet wyraźnie zmaleje i na kosmetyki nie będę mogła wydawać takiej fortuny. Nie znalazłam produktu który mógłby ten zastąpić, produkt którego gołym okiem się nie widzi, daje efekt "makeup no makeup" a przy tym świetnie nawilża i chroni skórę. Kryje ale mimo wszystko widać naszą skórę, jej powierzchnie, strukturę i to jest w nim genialne. Uwielbiam.

Trzecim kosmetykiem jest balsam do ust-tak, tak również kolejny wielki ulubieniec i po raz kolejny od marki Fridge. Mam wielki sentyment do tej marki po prostu-nie, nie marka nie płaci mi za to. Ja ją po prostu uwielbiam, tak od serca. No i ten balsam jest tak dobry, że nie szukam już niczego nowego-wyobrażacie sobie? 4.5 orange lips to zbity balsam/masełko do ust który świetnie, długotrwale nawilża nasze usta a przy tym wygładza je i sprawia, że są takie pełne i piękne. Również uwielbiam, na pewno jeszcze nie raz pojawi się w denku.

Im więcej kosmetyków testuje tym częściej wracam do pewniaków. Powiem Wam szczerze, że powoli nie chce mi się już odkrywać nowych kosmetyków bo boję się porażki, poza tym na swej drodze również "spotkałam" tak genialne kosmetyki, że nie chce z nich rezygnować. A raczej jestem typem osoby która nie lubi marnować/wyrzucać rzeczy toteż niekiedy męczę się z kosmetykami...ale wracając do kosmetyków do których wracam idealnym przykładem jest srebro koloidalne marki ARGENTUM200.  Tak jestem w trakcie używania drugiego opakowania bo już nie wyobrażam sobie swojej rutyny demakijażowej bez niego. Z reguły stosuje trzy "toniki", innego do porannej pielęgnacji, innego do wieczornej oraz innego po demakijażu/po stosowaniu maseczki, peelingu itp. i w tym ostatnim kroku stosuje własnie owe srebro. Tonik jest na bazie najczystszej wody demineralizowanej ze srebrem koloidalnym o wartości 25 PPM. No i to jest wszystko czego ja oczekuje od toniku, oczyszcza, regeneruje, łagodzi podrażnienia, mimo iż nie lubię efektu matowego na skórze przez to jak ten tonik działa nie przeszkadza mi jego matowe wykończenie-nie ściąga skóry. To kolejny produkt który już zawsze będzie ze mną bo robi wiele dobrego z moją skórą. Ocena oczywiście 10/10 a cena to ok. 12-15 zł za 150 ml

Wiecie zapewne, że jestem ogromną fanką maseczek...gdyby moja skóra przeżywałaby to w stanie nienaruszonym nakładałabym je każdego dnia(ale z reguły robię to co dwa dni :D) ale jestem o dziwo fanką maseczek tradycyjnych takich co rozrabiamy z wodą albo wyciągamy ze słoiczków/tubeczek. Nie jestem jak większość Polek i nie sięgam po maseczki w płachcie bo one a)wychodzą drogo b) moim zdaniem, nie są tak dobre jak maski standardowe c) są dla osób które mają czas. Ja aplikując maseczkę sprzątam, oglądam seriale...napewno coś robię z reguły nie kładę się i nie leże przez 20-30 minut. Maseczki w płachcie jednak od nas tego wymagają bo po prostu zsuną nam się z twarzy(chyba, że pomyślimy o tym jak Charlotte Tilbury-mimo iż jej maseczka nie należy do naturalnych kusi mnie, kusi). Poza tym średnio taka maska kosztuje ok 15 złotych ja za naturalną dałam 25 złotych(maseczka na jeden raz, skandal!!!!)i uważam, że to dosyć sporo jak na coś co po aplikacji ląduje w koszu. Poza tym ilość esencji/substancji w maseczce jest ogromna i wszystko cieknie mi po twarzy/szyi. Z marką 100% pure nie mam za dobrych wspomnień, na początku swojej przygody z naturalną pielęgnacją ta marka występowała u mnie ale nic się nie sprawdzało, było totalnymi bublami, że zrezygnowałam z niej. Ale gdy zauważyłam,że wszyscy zachwalają ich hydrożelowe maseczki pod oczy czy na twarz postanowiłam zamówić. I dodatkowo wrzuciłam do koszyka maseczkę w płachcie Does It All która miała być maseczką wielozadaniową a ja po ściągnięciu maseczki czułam tylko oblepienie na twarzy i nic poza tym. Zrezygnowałam więc i po 5 minutach nałożyłam ją mojej mamie i u niej efekty były oszałamiające(moja mama ma 42 lata nawiasem mówiąc)zmarszczki mimiczne zostały wyraźnie wygładzone, skóra stała się pełna blasku, rozjaśniona, wygładzona, i jakże odbijało się od niej światło jak od lustra. Moja mama nader bardzo nie dba o pielęgnację, ale jej skóra jest w świetnym stanie ale brakuje jej nawilżenia, skóra po maseczce była pulchna i nawilżona. W składzie m.in. retinol, enzymy sake, lukrecja, witamina C, resweratrol z czerwonego wina, kofeina, olej z nasion marchwi, kwas hialuronowy, olej z dzikiej róży. Może to po prostu nie jest jeszcze maseczka dostosowana do mojego wieku bo nie mam zmarszczek a więc nie miała jak zadziałać.
Nie ocenie tej maseczki bo to nie ja ją stosowałam, ale powiem Wam, że nawet mój tata zauważył różnice a więc warto spróbować...jeśli nie szkoda Wam wydać na maseczkę 25 by potem wyrzucić ją do kosza po jednym użyciu.

Kolejny kosmetyk kupiłam prze Youtuba nie ukrywam, ciągle o nim czytałam, oglądałam i mówię a skuszę się. Mowa o Beauty Elixir od Caudalie...kompletnie nie wiem jak można tego używać jako toniku. Moja skóra była przesuszona po paru dniach stosowania go jako tonik a to zasługa alkoholu w składzie i to już na drugim miejscu. Jednak to jest dla mnie must have jeśli chodzi o makijaż mineralny, nic tak pięknie nie scala podkładu mineralnego ze skórą jak ten produkt. Skóra wygląda na zdrową, makijaż wygląda bardzo naturalnie no i ten blask. Od czasu do czasu gdy spryskam twarz tym produktem nie robi mi krzywdy jednak gdybym miała to stosować każdego dnia obawiam się, że skończyłoby się to podrażnieniem i suchymi skórkami. Produkt jest moim zdaniem jednak drogi i nie wart swojej ceny a dodatkowo bardzo nie wydajny, jednak mimo to w zastępie oczywiście kupiłam to samo. Ocena mimo wszystko 9/10 bo uwielbiam wykończenie jakie daje, jego zapach, przepiękną buteleczkę ale nie lubię alkoholu w składzie oraz ceny która moim zdaniem jest zbyt wysoka jak za wodę która tylko rozświetla i zbiera pudrowość. Cena ok. 130 złotych za 100 ml

Na ten tonik wpadłam całkiem przypadkiem podczas zakupów w Super-Pharm. Wykończyłam swój poprzedni tonik i szukałam jakiegoś zastępstwa  i on akurat był pod ręką. Niekiedy nie potrzebuje, nie szukam jakiś iście wyszukanych toników lubie wynajdować nowe w TkMaxx-ie gdzie z reguły wynajdowałam świetne toniki za 20/30 złotych. A za ten tonik dałam ok. 100 złotych za 100 ml i bym nie przeżywała tak bardzo tej ceny gdyby on robił coś więcej aniżeli jedynie był tonikiem. Już tłumaczę...mowa o toniku marki DR. HAUSCHKA Facial toner i to było nic nadzwyczajnego. Tonik jak tonik czy go użyłam czy też nie nie widziałam żadnej różnicy. Dodatkowo nie pasował mi jego aż nazbyt ziołowy zapach. Nie podrażniał mojej skóry ale też ani nie nawilżał, ani nie pomagał w regeneracji, ani nie koił tylko szczypał w oczy i tworzył mgłę. Ja aplikuje dosyć sporą ilość toniku na twarz za pomocą atomizera po czym wklepuję go dłońmi w twarz delikatnie, tutaj w tym przypadku musiałam aplikować go na dłonie i dopiero wtedy na twarz. Zużyłam go ale już pod koniec mnie męczył. Za atomizer i ładną buteleczkę podniosę ocenę a więc 2/10.


wtorek, 13 listopada 2018

MAHALO THE BEAN


 Wiecie doskonale jak uwielbiam maseczki. To krok pomijany przez wiele osób w pielęgnacji, no bo co może zrobić produkt który nakładamy na parę-paręnaście minut? Otóż wiele bo zarówno może oczyścić, nawilżyć, rozjaśnić, wygładzić czy dodać blasku naszej skórze i to o wiele szybciej aniżeli krem czy olejek.



Maseczki powinnyśmy nakładać nie tylko przed ważnym wyjściem ale przynajmniej, podkreślam przynajmniej raz w tygodniu. Ja robię to od 2-3 razy w tygodniu. Jestem uzależniona od tego kroku w pielęgnacji i go uwielbiam. Moja skóra mimo iż jest sucha i wrażliwa to raz potrzebuje oczyszczenia, raz nawilżenia a jeszcze innego dnia blasku-toteż tak "biegam" między różnymi maseczkami tak więc z reguły w moim asortymencie muszą być przynajmniej 4 maski. I to nie w płachcie bo to dla mnie nie jest dobra maseczka i dodatkowo wychodzi naprawdę drogo. Bo gdybym chciała kupować maseczki w płachcie z dobrym składem to koszt ok. 20 złotych za sztukę średnio 3 razy w tygodniu x 4 tygodnie to miesięcznie wychodzi mnie ten interes 240 złotych a za te pieniądze macie dobrą maseczkę która starczy na pół roku. Mimo iż często nakładam maseczki z reguły opakowanie 30 ml starcza mi na pół roku.

Mówię o maseczkach bo dziś recenzja maseczki szczególnej dla mnie marki bo Mahalo. Na początku tamtego roku królowały w mojej pielęgnacji kosmetyki właśnie tej marki, to było niezwykłe przeżycie móc je "testować" na własnej skórze. Te cudowne zapachy, cudowne konsystencje i cudowne działania. Na maseczkę The Bean bo o niej mowa w dzisiejszej recenzji, czaiłam się już dawno. Miała w ogóle nie zostać wprowadzona do standardowej sprzedaży bo z reguły była w sprzedaży w specjalnych edycjach które marka wypuszcza co jakiś czas. Ceny są ich zawrotne poza tym ja kosmetyków tej marki nie kupowałam bezpośrednio ze strony producenta przez  cło, które niekiedy jest takie do opłacenia, że głowa boli. Gdyby nie cło zawsze byłabym do przodu i to nie o małe kwoty.


Maseczka zaciekawiła mnie już półtorej roku temu przez fakt, że pachnie kakao. Kto nie lubi tego zapachu? Zapachu czekolady ale takiej naturalnej, ciepłej, gorzkiej? Jeśli chodzi o zapachy to marka Mahalo bezkonkurencyjnie wygrywa, ja ogólnie nie zwracam uwagi na zapachy, dla mnie ważne jest działanie a nie zapach ale aromaty tych kosmetyków uwielbiam. Tak stosuje nawet kosmetyki które brzydko pachną(ale naturalnie) bo wiem, że ratują moją skórę.

Zacznę od takich podstawowych informacji. Za 50 ml kosmetyku opakowanego w standardowe dla Mahalo bambusowe opakowanie musimy zapłacić +/- 350 złotych(nie podaje cen ze strony producenta bo tam doliczyć trzeba cło i cena wychodzi podobna). Ja kupuje kosmetyki tej marki na stronie Alyaka-tak, tak to pewna strona z bardzo dużym asortymentem jeśli chodzi o marki naturalne. Oczywiście kosmetyki nie są te pakowane w dodatkowe kartonowe opakowanie ze względów oczywiście ekologicznych-ten karton i tak wyrzuciłybyśmy do śmieci.



Maseczka jest koloru czarnego w konsystencji niezwykle gęsta niczym pasta, ja ze względu na swoją pracę porównałabym ją do smoły, bardzo gęsta, zbita i ciężka do rozprowadzenia na suchej skórze, posiada w sobie malutkie granulki które pochodzą z marokańskiej glinki. Aplikowałam i aplikuje ją zawsze na lekko wilgotną, nie mokrą skórę i wtedy ma lepszy poślizg. Maseczka jest mokra w swej konsystencji co znaczy, że na skórze nie zastyga na wiór. Trzeba więc uważać by niczego nie dotknąć nawet po 20 minut od jej aplikacji. Co za tym idzie jest nawet dobra dla skór wrażliwych i delikatnych.
Zapach to połączenie kawy i czekolady(duet idealny) które osłodzone są miodem, kardamonem, paczulą, drzewem sandałowym, yalng yalng i bergamotką. Zapach jest niezwykle ciepły, otulający i bardzo mnie osobiście uspokajający ale i poprzez zawartość kakao i miodu uszczęśliwiający.

Producentka nie nazywa tego maseczką a wyjątkowo skoncentrowanym zabiegiem na twarz. Bo maseczka ma za zadanie nie tylko obudzić i ożywić naszą skórę ale i ducha własnie jak poranna kawa po długim tygodniu. Ziarno kakaowca, wanilia i kawa "zapakowana" z surowym hawajskim miodem z dodatkiem botanicznych roślin i ekstraktów szlachetnych jest pełna antyoksydantów. I takie zadanie właśnie ma ta maseczka, naturalną obronę skóry, detoksykacja, rozjaśnienie, złagodzenie, zmiękczenie i delikatne złuszczenie skóry.



Ale czy ona to wszystko robi? Otóż tak.
Z reguły tą maseczkę stosuje przed miesiączką/w czasie miesiączki/od razu po miesiączce lub też po nocnej imprezie. Wtedy moja skóra jest bez życia, matowa, z pojedynczymi wypryskami, taka po prostu brzydka. Ta maseczka jeszcze nigdy mnie nie zawiodła. Świetnie oczyszcza z brudu, sebum, toksyn które nagromadziły się na skórze. Po zmyciu skóra staje się pełna blasku, i życia taka po prostu pełniejsza i stonizowana. Oczyszcza pory(ale wiecie zapewne, że wiele kosmetyków oczyszcza pory tylko trzeba wiedzieć jak je stosować, że pory przed oczyszczaniem trzeba otworzyć a potem zamknąć). Uwierzcie lub nie ale po zmyciu tej maseczki nie mogę napatrzeć się na swoją skórę bo jak mam 24 lata, wyglądam na 18(skromna ja) to po tej maseczce skóra jest niczym niemowlaka. Wierze również, że stosując tą maseczkę poniekąd chroni moją skórę przed zanieczyszczeniami, warunkami atmosferycznymi, smogiem, kurzem, brudem które mają bardzo szkodliwy wpływ na naszą skórę. Zauważyłyście może, że po całym dniu w mieście wasza skóra jest taka "brudna" i matowa? To właśnie zanieczyszczenia robi swoje. Formuła maseczki ma za zadanie działać antyoksydacyjnie-opóźniać starzenie się skóry-detoksykować ją i wspomagać jej naturalne zdolności uzdrawiające skórę. Ja wiem, że większość kobiet jeśli nie widzi rezultatów od razu po aplikacji to uważa, że to bez sensu cokolwiek stosować ale ja należę do osób które lubią zapobiegać aniżeli potem leczyć, tak więc wierze podwójnie  w moc tej maseczki.


Najgorszą rzeczą jest jej zmywanie. Maseczka ze względu na to iż jest niezwykle gęsta a na twarzy gęstnieje jeszcze bardziej jej zmycie to istna katogra. Przez ciemny kolor brudzi wszystko dookoła, toteż jedynym wyjściem jest zmywanie jej przy pomocy gąbeczki ja używam konjac. To jest jedyny problem.

To niewątpliwie moja ulubiona maseczka marki Mahalo-a miałam przyjemność testować wszystkie. Moim zdaniem robi świetną robotę i po stosowaniu jej od ośmiu miesięcy jak najbardziej ją Wam polecam. U mnie przy skórze suchej i delikatnej sprawdza się świetnie, nie podrażnia, nie robi nic złego. Nigdy po zmyciu skóra nie była podrażniona, zaczerwieniona.

czwartek, 25 października 2018

ULUBIEŃCY OSTATNICH MIESIĘCY.


 Tak, tak wiem nie pojawili się ulubieńcy zarówno sieprpnia ani września ale za to pojawią się ulubieńcy ostatnich miesięcy. Będzie zarówno ciało, twarz jak i włosy...raczej szybko nie pojawi się żaden nowy ulubieniec jeśli chodzi o makijaż bo w tej kwestii jestem wierna swoim "staruszkom" i nie potrzebuje nawet niczego nowego.

CIAŁO




Wiecie, że jestem ogromną fanką naszej rodzimej marki Fridge i czego by nowego nie wypuścili pragnę to przetestować na własnej skórze-nie, nie powtarzam raz jeszcze nie współpracuje z marką Fridge. Nie inaczej było z żelem do mycia ciała 3.4 good morning body! Wiem, że wielu z Was nie podpasował jego zapach ale ja całkowicie się od niego uzależniłam, jestem dziwna jeśli chodzi o zapachy, nie lubię cytrusów ani kwiatków albo preferuje kosmetyki bezzapachowe albo już takie co pachną ziemiście, roślinnie, zielono...prawdziwą Ziemią. Ten żel początkowo pachniał dla mnie ogórkami-ale nie takimi ze sklepu, a zerwany prosto z krzaczka ogórek gruntowy, jeszcze brudny od ziemi...tak w dzieciństwie jadłam takie jeszcze brudne od ziemi, przetarte tylko ręką ogórki podczas zbierania ich u dziadków. Tak na początku pachniał dla mnie ten żel potem wyczułam już bazylię a raczej zioła po prostu. Jeśli chodzi o jego konsystencję przypomina ich żele do twarzy a jeśli nie miałyście jego to jest niczym żel aloesowy. Ucieka gdy nabiera się go na dłoń oj tak ucieka. Ja owszem uwielbiam go ale ma swoje wady i zapewne ponownie go nie zakupię. Po pierwsze wydajność, myje się średnio 2-3 razy w tygodniu(tak jestem brudasem) a opakowanie 195 g zużyłam w przeciągu miesiąca, przez swoją konsystencję żelowa ale wodnistą ucieka między palcami, nie pieni się ani trochę przez to potrzebuje go sporo ażeby rozprowadzić na całe ciało. Poza tym owszem nie wysusza skóry ale też niekiedy miałam wrażenie, że nie za dobrze myje..czułam się nie domyta. Trzeba mu przyznać, że świetnie wygładzał strukturę skóry, gdy miałam jakieś wypryski-zdarzają mi się na ramionach gdy plecach) o wiele szybciej się goiły ale czy warto na żel go mycia ciała wydawać aż 87 złotych, gdzie zużywamy go podczas jednego mycia o wiele więcej aniżeli żelu do twarzy? Mimo tych wad jest moim ulubieńcem i od czasu do czasu w nagrodę będę do niego wracała-bo uwielbiam jego zapach i poniekąd tą uciekającą konsystencję która fajnie chłodzi-idealny produkt na lato.

WŁOSY



Ostatnio króluje u mnie temat włosów. Jak z skóry mojej twarzy jestem niezwykle zadowolona i chętniej robię sobie dni wolne od makijażu ale i pielęgnacji to z włosami dzieje się coś nie dobrego. Wypadają, są uklepane od nasady, nie chcą się układać samoistnie gdzie niegdyś nie miałam z tym problemu. Tak byłam u fryzjera ale jako że w kwestii włosów jestem tradycjonalistką i im mniej dziwna fryzura tym lepiej wygląd fryzury się nie zmienił a jedynie podciełam włosy i wyrównałam je w długości (kiedyś miałam włosy cieniowane). Nie obcinałam włosów dwa lata i fryzjerka była w szoku jak dobrze moje włosy się trzymały-a ja myślałam, że są istną katastrofą. Nie wiem ale czegoś mi u nich brakuje,denerwują mnie toteż w większości nosze je albo w warkoczu, koku czy kucyku. Więcej fryzur nie potrafię wymyślić, od lokówki prostownicy jak najdalej. Postanowiłam więc dobrze o nie zadbać i może sprawić, że moje fale powrócą. Moje włosy nigdy nie były proste, są falowane ale takie obojętne. Zaczęłam ze zdwojoną siłą je nawilżać i poniekąd pomaga mi w tym odżywka nawilżająca marki Rahua. Moim skromnym zdaniem jest najlepszą odżywką z rodziny marki, dwie pozostałe są przeciętne a ta jest genialna. Robi dokładnie to co ma robić, nawilża włosy. Po jej użyciu(nakładam ją na dosłownie minutę, bo mój prysznic jak zawsze jest ekspresowy)włosy są sypkie, nawilżone i wygładzone. Włosy są wręcz takie lustrzane, pięknie odbijają światło...gdybyś spotkały mnie na żywo pomyślałybyście, że nie dbam zupełnie o włosy ale one już takie są i nigdy nie będą niczym tafla najczystszej wody. Zawsze będą wyglądać na podniszczone a jest zupełnie inaczej. Zapewne nie kupie jej po raz kolejny bo świetnie u mnie sprawdzają się maseczki Alterra która jest o wiele tańsza od tej marki Rahua-jej koszt to 171 złotych za 275 ml produktu. Gdybyście miały tyle wydać na maseczkę to bardziej jednak polecam tą marki John Masters Organics z awokado i lawendą-cudo!!!!

TWARZ

Teraz jedynie dwa kosmetyki do twarzy i obydwa z jednej kategorii-demakijaż. Tak, tak wszyscy już powtarzali, że demakijaż jest najważniejszy...no ale zmywanie makijażu mokrymi chusteczkami nie możemy nazwać demakijażem. Ja nie wyobrażam sobie zmyć makijaż wacikiem nasączonym mleczkiem i to wszystko..u mnie to trzy kroki-olej, produkt z użyciem wody i tonik. A muszę nadmienić,że mój makijaż nawet gdy mam "wychodne" nie jest nazbyt intensywny i mocny i jest w 100% wykonywany naturalnymi kosmetykami.



Zacznę więc od olejku który jest chyba najlepszym tego typu produktem z jakim miałam do czynienia. Tłusty ale nie za bardzo tłusty, świetnie się zmywa bez użycia ściereczki, zmywam nim również makijaż oczu i po jego użyciu nie mam poczucia zamglenia, nie podrażnia również oczu, jest w miarę wydajny i świetnie oczyszcza. Mowa o olejku oczyszczającym marki Kahina Giving Beauty-naprawdę nie musicie wydawać 243 złotych za 100 ml produktu bo to tylko olejek do oczyszczania i równie dobrze do tego nada się każdy inny olej, ale wiecie jak ja lubię dla Was testować nowe kosmetyki. Świetny tani olejek chociażby nasze rodzime Resibo-zużyłam chyba z pięć opakowań i lubię do niego wracać za tą cenę.
Po użyciu tego olejku skóra jest super oczyszczona ale i bardzo miękka i uspokojona nawet po użyciu żelu do mycia twarzy. Pachnie bardzo delikatnie geranium i neroli więc koi również zmysły podczas demakijażu. Ma przepiękną buteleczkę więc cieszy  oko a w składzie między innymi: nagietek, kurkuma, wrotyczyn marokański oraz ziele dziurawca jak i oczywiście olejek arganowy który znajduje się w każdym kosmetyku marki Kahina. Czy musicie go kupować-oczywiście, że nie ale jeśli Wasz budżet na to pozwala to jak najbardziej jest wart wypróbowania.



Natomiast żel do mycia twarzy no to już musicie przetestować bo to bardzo, ale to bardzo przyjemny kosmetyk. Uwielbiam w nim wszystko...no ale o czym mowa o żelu do mycia twarzy Super Citrus Cleanser  marki Eco by Sonya. Nie było chyba jeszcze kosmetyku tej marki który by mi się nie sprawdził-uwielbiam samoopalacze, balsam do ciała, peeling do ciała a ta ostatnia maseczka do twarzy...przecież wiecie, że to mój ogromny ulubieniec. Takie niby nic a działa cuda. Z tym żelem jest podobnie, jest bardzo podstawowy i niby ma tylko myć ale jest zbawieniem dla mojej suchej skóry. Moja metoda demakijażowa jest prosta, najpierw olejek do zmycia pierwszej warstwy a potem ten olejek zmywam bezpośrednio żelem. Idę na łatwiznę po prostu. Żel świetnie radzi sobie z zmyciem zarówno tłustego olejku jak i makijażu pozostawiając przy tym skórę przyjemnie miękką i nawilżoną. Po jego użyciu wcale nie czuje od razu potrzeby po sięganie toniku czy olejku/kremu by skórę nawilżyć. A to nie dzieje się u mnie przy każdym produkcie do demakijażu. Żel w konsystencji przypomina aloesowy glutek, przepięknie pachnie cytrusami-ale nie jest to nachalny zapach i nie dusi mnie, a ja jestem wrażliwa na zapachy uwierzcie. Nie pieni się nazbyt wybitnie w tej kwestii przypomina żel do mycia twarzy od Fridge-zapewne każda już go z Was miała. Produkt bardzo przyjemny, ale jakoś szybko umyka mi z tej butelki, nie wiem jak to możliwe. Głównymi składnikami tego kosmetyku są aloes-koi,reguluje, łagodzi; trawa cytrynowa która posiada właściwości antybakteryjne i przeciwzapalne oraz kawior z limonki który jest pełen naturalnych kwasów AHA.
cena to 116 zł za 175 ml i uważam, że to naprawdę godny polecenia produkt dlatego pojawił się w ulubieńcach.