wtorek, 13 listopada 2018

MAHALO THE BEAN


 Wiecie doskonale jak uwielbiam maseczki. To krok pomijany przez wiele osób w pielęgnacji, no bo co może zrobić produkt który nakładamy na parę-paręnaście minut? Otóż wiele bo zarówno może oczyścić, nawilżyć, rozjaśnić, wygładzić czy dodać blasku naszej skórze i to o wiele szybciej aniżeli krem czy olejek.



Maseczki powinnyśmy nakładać nie tylko przed ważnym wyjściem ale przynajmniej, podkreślam przynajmniej raz w tygodniu. Ja robię to od 2-3 razy w tygodniu. Jestem uzależniona od tego kroku w pielęgnacji i go uwielbiam. Moja skóra mimo iż jest sucha i wrażliwa to raz potrzebuje oczyszczenia, raz nawilżenia a jeszcze innego dnia blasku-toteż tak "biegam" między różnymi maseczkami tak więc z reguły w moim asortymencie muszą być przynajmniej 4 maski. I to nie w płachcie bo to dla mnie nie jest dobra maseczka i dodatkowo wychodzi naprawdę drogo. Bo gdybym chciała kupować maseczki w płachcie z dobrym składem to koszt ok. 20 złotych za sztukę średnio 3 razy w tygodniu x 4 tygodnie to miesięcznie wychodzi mnie ten interes 240 złotych a za te pieniądze macie dobrą maseczkę która starczy na pół roku. Mimo iż często nakładam maseczki z reguły opakowanie 30 ml starcza mi na pół roku.

Mówię o maseczkach bo dziś recenzja maseczki szczególnej dla mnie marki bo Mahalo. Na początku tamtego roku królowały w mojej pielęgnacji kosmetyki właśnie tej marki, to było niezwykłe przeżycie móc je "testować" na własnej skórze. Te cudowne zapachy, cudowne konsystencje i cudowne działania. Na maseczkę The Bean bo o niej mowa w dzisiejszej recenzji, czaiłam się już dawno. Miała w ogóle nie zostać wprowadzona do standardowej sprzedaży bo z reguły była w sprzedaży w specjalnych edycjach które marka wypuszcza co jakiś czas. Ceny są ich zawrotne poza tym ja kosmetyków tej marki nie kupowałam bezpośrednio ze strony producenta przez  cło, które niekiedy jest takie do opłacenia, że głowa boli. Gdyby nie cło zawsze byłabym do przodu i to nie o małe kwoty.


Maseczka zaciekawiła mnie już półtorej roku temu przez fakt, że pachnie kakao. Kto nie lubi tego zapachu? Zapachu czekolady ale takiej naturalnej, ciepłej, gorzkiej? Jeśli chodzi o zapachy to marka Mahalo bezkonkurencyjnie wygrywa, ja ogólnie nie zwracam uwagi na zapachy, dla mnie ważne jest działanie a nie zapach ale aromaty tych kosmetyków uwielbiam. Tak stosuje nawet kosmetyki które brzydko pachną(ale naturalnie) bo wiem, że ratują moją skórę.

Zacznę od takich podstawowych informacji. Za 50 ml kosmetyku opakowanego w standardowe dla Mahalo bambusowe opakowanie musimy zapłacić +/- 350 złotych(nie podaje cen ze strony producenta bo tam doliczyć trzeba cło i cena wychodzi podobna). Ja kupuje kosmetyki tej marki na stronie Alyaka-tak, tak to pewna strona z bardzo dużym asortymentem jeśli chodzi o marki naturalne. Oczywiście kosmetyki nie są te pakowane w dodatkowe kartonowe opakowanie ze względów oczywiście ekologicznych-ten karton i tak wyrzuciłybyśmy do śmieci.



Maseczka jest koloru czarnego w konsystencji niezwykle gęsta niczym pasta, ja ze względu na swoją pracę porównałabym ją do smoły, bardzo gęsta, zbita i ciężka do rozprowadzenia na suchej skórze, posiada w sobie malutkie granulki które pochodzą z marokańskiej glinki. Aplikowałam i aplikuje ją zawsze na lekko wilgotną, nie mokrą skórę i wtedy ma lepszy poślizg. Maseczka jest mokra w swej konsystencji co znaczy, że na skórze nie zastyga na wiór. Trzeba więc uważać by niczego nie dotknąć nawet po 20 minut od jej aplikacji. Co za tym idzie jest nawet dobra dla skór wrażliwych i delikatnych.
Zapach to połączenie kawy i czekolady(duet idealny) które osłodzone są miodem, kardamonem, paczulą, drzewem sandałowym, yalng yalng i bergamotką. Zapach jest niezwykle ciepły, otulający i bardzo mnie osobiście uspokajający ale i poprzez zawartość kakao i miodu uszczęśliwiający.

Producentka nie nazywa tego maseczką a wyjątkowo skoncentrowanym zabiegiem na twarz. Bo maseczka ma za zadanie nie tylko obudzić i ożywić naszą skórę ale i ducha własnie jak poranna kawa po długim tygodniu. Ziarno kakaowca, wanilia i kawa "zapakowana" z surowym hawajskim miodem z dodatkiem botanicznych roślin i ekstraktów szlachetnych jest pełna antyoksydantów. I takie zadanie właśnie ma ta maseczka, naturalną obronę skóry, detoksykacja, rozjaśnienie, złagodzenie, zmiękczenie i delikatne złuszczenie skóry.



Ale czy ona to wszystko robi? Otóż tak.
Z reguły tą maseczkę stosuje przed miesiączką/w czasie miesiączki/od razu po miesiączce lub też po nocnej imprezie. Wtedy moja skóra jest bez życia, matowa, z pojedynczymi wypryskami, taka po prostu brzydka. Ta maseczka jeszcze nigdy mnie nie zawiodła. Świetnie oczyszcza z brudu, sebum, toksyn które nagromadziły się na skórze. Po zmyciu skóra staje się pełna blasku, i życia taka po prostu pełniejsza i stonizowana. Oczyszcza pory(ale wiecie zapewne, że wiele kosmetyków oczyszcza pory tylko trzeba wiedzieć jak je stosować, że pory przed oczyszczaniem trzeba otworzyć a potem zamknąć). Uwierzcie lub nie ale po zmyciu tej maseczki nie mogę napatrzeć się na swoją skórę bo jak mam 24 lata, wyglądam na 18(skromna ja) to po tej maseczce skóra jest niczym niemowlaka. Wierze również, że stosując tą maseczkę poniekąd chroni moją skórę przed zanieczyszczeniami, warunkami atmosferycznymi, smogiem, kurzem, brudem które mają bardzo szkodliwy wpływ na naszą skórę. Zauważyłyście może, że po całym dniu w mieście wasza skóra jest taka "brudna" i matowa? To właśnie zanieczyszczenia robi swoje. Formuła maseczki ma za zadanie działać antyoksydacyjnie-opóźniać starzenie się skóry-detoksykować ją i wspomagać jej naturalne zdolności uzdrawiające skórę. Ja wiem, że większość kobiet jeśli nie widzi rezultatów od razu po aplikacji to uważa, że to bez sensu cokolwiek stosować ale ja należę do osób które lubią zapobiegać aniżeli potem leczyć, tak więc wierze podwójnie  w moc tej maseczki.


Najgorszą rzeczą jest jej zmywanie. Maseczka ze względu na to iż jest niezwykle gęsta a na twarzy gęstnieje jeszcze bardziej jej zmycie to istna katogra. Przez ciemny kolor brudzi wszystko dookoła, toteż jedynym wyjściem jest zmywanie jej przy pomocy gąbeczki ja używam konjac. To jest jedyny problem.

To niewątpliwie moja ulubiona maseczka marki Mahalo-a miałam przyjemność testować wszystkie. Moim zdaniem robi świetną robotę i po stosowaniu jej od ośmiu miesięcy jak najbardziej ją Wam polecam. U mnie przy skórze suchej i delikatnej sprawdza się świetnie, nie podrażnia, nie robi nic złego. Nigdy po zmyciu skóra nie była podrażniona, zaczerwieniona.