czwartek, 24 stycznia 2019

ULUBIEŃCY GRUDNIA.


Grudzień to święta fakt ale dla mnie to miesiąc podwójnego nawilżania-tak samo jak styczeń i luty. Staram się nie podchodzić do mojej skóry nazbyt agresywnie, nakładać na nią niezliczone ilości kwasów, produktów złuszczających mechanicznie czy chemicznie ale również wszelkiego rodzaju peelingów. Zima to dla mnie okres głównie rozświetlania-jak i w całym roku ale i regeneracji i nawilżenia ze zdwojoną siłą.

Jestem posiadaczką skóry suchej, ale również delikatnej i bardzo wrażliwej. Łatwo się rumienie i pękają mi naczynka...a jako że nie noszę podkładów-a jedynie krem FF od Fridge to moja pielęgnacja musi chronić moją skórę podczas minusowych temperatur. Zimą 2017/2018 miałam wielki problem z czerwienieniem się skóry, non stop wyglądałam niczym rudolf czerwononosy wtedy sięgałam po serum liquid shield SOS od Alkemie i stosowałabym go i w tym roku ale nie potrzebuje go-poza tym tworzył u mnie podskórne grudki(czyli zapychał mnie) ale uwielbiałam go.
Stwierdziłam jednak, że czerwienie się bo skóra nie jest wystarczająco zregenerowana i nawilżona, po prostu. Sam olej jak latem da radę tak zimą niestety nie. Tak więc podczas wieczornej pielęgnacji nakładam aż trzy warstwy kosmetyków a o poranku starcza mi jedynie olej. No i pokochałam maseczki nawilżające-co było widać chociażby po ulubieńcach listopada ale i teraz mam do przedstawienia Wam jedną.


Summer Fridays jak wspominałam już Wam na Instagramie jest dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Oczywiście pozytywnym, jakoś nie przekonują mnie kosmetyki tworzone przez youtuberki czy influencerki. Abym kupiła kosmetyk on wcale nie musi być drogi, ale uwielbiam poznawać filozofie marki, to dlaczego osoba stojąca za marką tworzy kosmetyki, czy wkłada w to serce czy zależy jej po prostu tylko na zysku. Oczywiście skład i nietestowanie na zwierzętach jest kluczowe ale naturalne kosmetyki to moja pasja, moje zainteresowanie toteż lubię ludzi którzy tworzą kosmetyki z pasji, z uczuciem. Jedna z założycielek marki Summer Fridays Marianna Hewitt jest youtuberką-niegdyś ją oglądałam ale zmieniło mi się grono youtuberek które oglądam-przepiękną kobietą która postanowiła tworzyć kosmetyki w 100% naturalne a do tego nietestowane na zwierzętach i wegańskie. WOW!! A dodatkowo w jej linii kosmetycznej znajdują się jedynie dwa kosmetyki- a więc jakość a nie ilość. Ta maseczka została przeze mnie kupiona po  prostu z ciekawości, wszyscy tak polecali, polecali to pomyślałam, że musi być genialna. No i jest bo używam jej aktualnie prawie każdego dnia. The jet lag mask jak nazwa wskazuje została stworzona przez Marianne jak i Lauren Gores- która jest jej przyjaciółką- jako typowo maseczka samolotowa. Te które latają samolotami dokładnie wiedzą co dzieje się ze skórą podczas lotu, jest ona niezwykle wysuszona przez powietrze. Dlatego nawilżenie jest tak bardzo ważne podczas lotu. Ja nie latam samolotami, nie jeżdżę na wycieczki ale nie trzeba tej cudownej maseczki używać jedynie do lotów ale podczas codziennej pielęgnacji. Maseczka w konsystencji jest kremowa-jak większość masek nawilżających-pachnie miętowo, bardzo orzeźwiająco i maseczka pomimo właściwości nawilżających delikatnie chłodzi skórę, toteż jest idealną maseczką po peelingach czy kwasach. Maseczka opakowana jest w aluminiową tubkę do wyciskania-dzięki czemu zużyjemy produkt do końca, końca ani kropelka się nie zmarnuje-coś czuje, że pokuszę się nawet o jej rozcięcie a nie często mi się to zdarza. Maseczka to istny bohater szczególnie teraz gdy za oknem ziąb. Idealna dla skóry zestresowanej, pełna jest ceramidów, przeciwutleniaczy, delikatnych wyciągów które działają kojąco i nawilżająco. Skóra już po nałożeniu maseczki jest ukojona, taka zabezpieczona...lubię ją również aplikować z rana gdy jestem mocno opuchnięta-genialnie działa w tej kwestii szczególnie gdy na wieczór włożycie ją jeszcze dodatkowo do lodówki. Maseczka ta wygładza skórę, zmniejsza widoczność porów oraz niedoskonałości...dodaje blasku skórze. No co tu dużo mówić skóra po jej użyciu wygląda jak z photoshopa. Dodatkowo ta maseczka jest multifunkcyjna bo może być twoim nawilżającym kremem, maseczką całonocną ale i szybką maseczką dosłownie kilkuminutową, okładem ratunkowym, kremem do rąk czy stóp ale i maseczką przed wielkim wyjściem. Ja jestem totalnie zakochana i zapewne powrócę do niej na 100%-mimo iż mamy początek dopiero roku zapewniam pojawi się w ulubieńcach 2019. Cena to ok. 200 złotych za uwaga aż 64 g produktu.


Kolejny kosmetyk nie jest zaskoczeniem, mam słabość do tej marki, do tych kosmetyków bo są genialne, Po prostu. To niewątpliwie kosmetyk za którym będę tęskniła-toteż bardzo oszczędnie go używam, jeśli chodzi o ilość a nie częstotliwość. Uwaga-używam go aż dwa razy dziennie. Kolejny produkt który pokochałam tak bardzo, że pojawi się w ulubieńcach 2019-zapewniam. Mowa o The vital balm od oczywiście Josh'a Rosebrook'a-marka na której punkcie totalnie ześwirowałam. O marce więcej mówię w poświęconym jej poście *ZOOM NA MARKĘ* który pojawił się parę postów wstecz.
Vital Balm ma bardzo zaskakującą konsystencję-jest czymś pomiędzy kremem a produktem typu balm-to nie jest balsam, nie potrafię w jednym słowie przetłumaczyć to słowo na polski. W słoiczku jest kremem, o standardowej formie pod palcami jednak staje się wodnisty a aplikując go na twarz jest otulającym olejkiem który jak na oleistą konsystencję wchłania się dosyć szybko. Produkt ten ma za zadanie nawilżyć skórę i owe nawilżenie zatrzymać-produkt idealny na zimę. To idealna hybryda dla skóry normalnej, suchej, odwodnionej i wrażliwej. Aloes, organiczne substancje czynne, bogate oleje roślinne dostarczają składników odżywczych oraz regenerujących skórę, podczas gdy indyjskie nasiona senny-nazywane inaczej "botanicznym kwasem hialuronowym" zwiększają naturalną zdolność komórek skóry do zatrzymywania wilgoci, która jest nam niezbędna do naprawy naszej skóry. Wszystkie te składniki razem zmiękczają, chronią naszą skórę dzięki czemu jest ona po prostu piękna.
Muszę Wam przedstawić pełen skład bo jest genialny:

*Aloe Vera Leaf Juice, *Mango Seed Butter, *Honey, *Indian Senna Seed Extract (Botanical Hyaluronic Acid), *Shea Butter, *Olive Oil, *Avocado Oil, *Jojoba Seed Oil, *Borage Seed Oil, *Evening Primrose Oil, *Sea Buckthorn Oil, *Vitamin E, †Broccoli Seed Oil, *Witch Hazel, *Ashwagandha, *Turmeric, *Rose Hips, *Goji Berry, *Calendula, *Black Cohosh, *Elderberry, *Bladderwrack, *Marshmallow Root, *Ginger, *Fenugreek, *Chickweed, *Licorice, *Raspberry Leaf, *Dandelion, *Sage, *Eyebright, *Milk Thistle, *Rose Petal, *St. John’s Wort, *Cat’s Claw, *Cinnamon, *Lavender, *Ginkgo Biloba, *Gum Arabic, §Xanthan Gum, §Potassium Sorbate, †Blue Tansy Essential Oil, †Ylang Ylang Essential Oil, †Lavender Essential Oil, *Vanilla Extract.

*CERTIFIED ORGANIC, †ORGANIC, ‡WILDCRAFTED, §NON-GMO PLANT SOURCED

Jestem totalnie zakochana w tym kosmetyku i coś czuje, że będzie mi go tak brakować, że zakupie kolejne opakowanie mimo iż jego cena to aż 410 złotych za 45 ml. Cudo nad cudami-tyle.


Ostatni produkt nie jest już tak ekscytujący, bo kto ekscytuje się myciem zębów? Ja...dla mnie to ważna kwestia podwójnie. Od czterech lat noszę aparat na zębach, mycie zębów to moja obsesja i pragnę, pragnę mieć śnieżnobiałe zęby. Stosuje pasty naturalne dodatkowo bez fluoru, czyściłam zęby już sodą, olejem kokosowym ale najczęściej wracałam do tradycyjnych past. Nie sięgam po czarne proszki do mycia zębów bo boje się zafarbowania moich zamków od aparatu-gumek które zmienia się co miesiąc-a z reguły chodzę w bezbarwnych i już wystarczy, że curry często je farbuje i moje zęby wydają się podwójnie żółte :D
Lubię efekt tak czystych zębów, że gdy przejadę językiem po nich to są gładkie no i wybielone oczywiście.
Całkiem przypadkiem wpadłam na markę Georganics podczas jednych z zakupów...co mnie urzekło? Po pierwsze szklane opakowanie oraz metalowa zakrętka a do tego kartonik jest wykonany z papieru rzemieślniczego oraz tuszu warzywnego-ekologia górą!! Po drugie pasta do zębów w formie proszku, niegdyś używałam-ale to były lata temu-pasty w tabletkach od Lush ale tam był SLS i ogólnie nieciekawy skład ale byłam z nich zadowolona. Fajna alternatywna jeśli chodzi o pasty to te w proszku...czy działają jednak? TAK!!! Tylko przypominam jeszcze raz od czterech lat nie stosuje past z fluorem, SLS-ami tylko takie z naturalnym składem, jeśli przejdziecie nagle z pasty silnej z fluorem na tą mówię Wam od razu nie będziecie zadowoleni, bo to nie jest zdzierak :D
Pasta ta zawiera w sobie olej z drzewa herbacianego który jest destylowany parą i certyfikowany ekologicznie- w ofercie jednak znajdziecie także z aktywnym węglem, miętą pieprzową, kokosem oraz mandarynką. Ja wybrałam z olejkiem z drzewa herbacianego ponieważ uwielbiam jego działanie. Leczy on rany, oparzenia, jest idealny do miejscowego stosowania w przypadku infekcji. A ja często przy noszeniu aparatu mam różnego rodzaju otarcia, przetarcia czy afty. Ta pasta nie posiada fluoru, SLS-ÓW  i jest idealnym zamiennikiem past wybielających-bo naprawdę wybiela.
Pasta działa w prosty sposób, musimy nabrać niewielką ilość pasty na szczoteczkę i myć zęby przez 2 minuty. Ja zostawiam powstają "pianę" na chwilę dla dodatkowej remineralizacji. Produkt jest niezwykle wydajny a stosuje go niekiedy aż trzy razy dziennie.
Skład pasty:
Calcium Carbonate^, Caprylic & Capric Triglyceride^, Kaolin^, Cocos Nucifera Oil*^, Butyrospermum Parkii Butter*^, Diatomaceous Earth*^, Sodium Bicarbonate^, Melaleuca Alternifolia Leaf Oil*^, Citrus Limon Peel Oil*^, Cinnamomum Zeylanicum Bark Oil*^, Tocopherol^, Commiphora Myrrha Oil^.
*Organic Certified, ^Food Grade.

Cena to od 50 złotych za 120 ml w sklepach internetowych. Ja zapłaciłam dużo bo aż 52 zł za 60 ml aczkolwiek nie miałam rozeznania i kupiłam ją stacjonarnie. Zapewniam, że wrócę do tego kosmetyku ale może następnym razem z węglem aktywnym-kto wie, kto wie.