poniedziałek, 28 stycznia 2019

ZDENKOWANI CZĘŚĆ I



Informowałam Was na początku stycznia, że zamierzam przez cały ten miesiąc nie kupować kosmetyków. Nic, zero-nawet nie otwierać nic nowego, nawet jeśli było to w moich zapasach. Udało się :)
Dzięki temu udało mi się zdenkować multum kosmetyków-tak dużo, że musiałam podzielić to denko na dwie części. Niektóre były już długo otwarte i to było mi ich szkoda używać, a to jakoś było mi nie po drodze z nimi, a to o nich zapomniałam. Ale powiedziałam sobie, że czystki i detoksy będą się u mnie pojawiały często. Tak, tak miesiąc niekupowania kosmetyków przyda się każdej z nas, ja będę takie detoksy przeprowadzała co dwa miesiące. By bardziej poznać produkty które już mam, polubić je czy też znienawidzić. Poza tym mimo iż kieszeń bardziej boli, lepiej jest robić duże jednorazowe zakupy-cieszą one bardziej. Już niedługo przedstawię Wam swoje zakupy kosmetyczne, jednak niektóre kosmetyki jeszcze nie zostaną przeze mnie otarte bo muszę zdenkować jeszcze parę kosmetyków- których mam już pozostałości wręcz w opakowaniach. Dziś będzie szybko i na temat, bez zbędnego rozwodzenia się.




CIAŁO:

Galeniczny regeneracyjny krem do stóp Alba 1913- początkowo byłam z niego zadowolona ale im bliżej do zdenkowania tym coraz mniej go lubiłam. Pod koniec użytkowania nie widziałam już nawilżenia a wręcz wysuszenie, bardzo dziwna konsystencja ani to olejek ani krem. Uwielbiałam jednak mentolowo-ziołowy zapach. Zapewniam nie wrócę do niego, idealnie do nawilżania stóp oraz ich regeneracji sprawdzają się u mnie olejki czy balsamy do ciała. Szkoda pieniędzy na produkt przeznaczony typowo do stóp. Poza tym ja ze stopami nie mam problemów-żadnych zrogowaceń itp. 45 zł/ 50g. Ocena 7/10

Galeniczny płyn do ciała i higieny intymnej Alba 1913- kolejny przeciętniak z tej marki. Bardzo nie wydajny, by umyć całe ciało  potrzebowałam go mnóstwo. Uciekał gdy nalałam go sobie na rękę-nie używam gąbek podczas kąpieli bo to tylko siedlisko bakterii- toteż połowa tego żelu umknęła mi bez namydlania mojego ciała. Ani nie nawilżał, ani nie przesuszał, pachniał przeciętnie..kosmetyk moim zdaniem wart max. 10 złotych a kosztował 45 zł/200 ml. Ocena 2/10 gdyż przyjemnie pachniał.

Balsam odżywczy Resibo- co do marki Resibo zawsze Wam powtarzam, że mam mieszane uczucia. Raz produkt genialny, innym razem totalna klapa...ale o balsamach do ciała nie mogę powiedzieć złego słowa. Mimo iż te zapachy w balsamach są perfumowane, to nie są duszące i przeszkadzające jakoś znacznie. Balsam wyszczuplający jest moim hitem-i nie, nie wyszczupla ale przepięknie ujędrnia skórę i nawilża. Jest taka pulchna i odbita-zapewne wiecie o co mi chodzi. Ten odżywczy jest równie genialny, podwójnie nawilża, bardzo szybko się wchłania, nie jest lepiący..dodatkowo jest bardzo, ale to bardzo wydajny gdzie ja go sobie nie oszczędzam. Skóra jest jedwabiście gładka i elastyczna. Produkt do którego będę chętnie wracała. Cena 59zł/200ml a ocena 10/10 bo nie mam się do czego przyczepić-uwielbiam!!!


Głęboko odżywcza i regenerująca maska do skóry dłoni EO Laboratorie- to kosmetyk po którym nie spodziewałam się za wiele dobrego. Wiecie bo wspominałam już o tym nie raz jak cięzko jest mi znaleźć dobry krem w dobrej cenie-u mnie krem do rąk schodzi bardzo szybko ponieważ myjąc ręce po paręnaście razy dziennie przynajmniej co dwa-trzy raz kremuje je, ponieważ miałabym skórę niczym papier ścierny. Tak więc raz na miesiąc kupuje nowy krem-aktualnie stosuje świetny krem do rąk do którego raczej będę wracała...już niedługo pojawi się w denku :D
Ten krem kosztuje ok 10-15 złotych, jest niezwykle wydajny i bardzo dobrze działa. Mimo iż kosztuje niewiele nie posiada w składzie parafiny, silikonów, syntetycznych barwników oraz konserwantów i w 98% jest naturalny. Nie zrobił mi krzywdy a wręcz odratował moją skórę dłoni. Ten krem natychmiastowo koi skórę, głęboko odżywia, regeneruje i nawilża. W konsystencji bardzo skoncentrowany ale szybko się wchłania. Olej z awokado w tym kosmetyku robi całą robotę. Dłonie wyglądają na zadbane i ładne, skóra jest miękka, gładka i przyjemna w dotyku. Na lato będzie za silny ale na okres jesienno-zimowy to ideał!!
Ocena 10/10!!!!



WŁOSY:

Alterra maska do włosów z granatem oraz szampon dodający objętości-na temat tych produktów wypowiadałam się już nie raz. To fajne podstawowe szampony i odżywki/maski za naprawdę fajne pieniądze. Jednak ja te szampony zaliczam już do "zdzieraków" i swędzi mnie po nich skóra głowy. Wracam do nich jednak co jakiś czas, na ich podstawie robie peeligi do skóry głowy dodając chociażby sody, na maski czy odżwyki olejuje włosy. Ceny wahają się między 6 zł(na promocji) a 10 bodajże, ja zakupuje pare opakowań i zawsze mam w rezerwie. Bo musicie wiedzieć, że ja niekiedy podczas jednego mycia używam aż 2-3 szamponów :D Pierwszy do oczyszczenia zaś drugi do nawilżenia czy też dodania objętości-to jest zależne od problemu moich włosów. Ocena 10/10 bo nie mam się do czego przyczepić.

Szampon intensywnie regenerujący Biovax- ten szampon wpadł w moje ręce całkiem przypadkiem, gdy był już na wykończeniu. Moja mama go nie używała a ja miałam dosyć Rahua i mówię raz kozi śmierć najwyżej wypadną mi wszystkie włosy :D Po pierwszym umyciu włosy mi nie odpadły, po kolejnym również a stały się po prostu piękne. Sypkie, odbite od nasady i gładziutkie a do tego wydawało się, że jest ich więcej. To szampon którego obietnice producenta są prawdziwe. Robi dokładnie to co jest napisane na opakowaniu-pogrubienie i zagęszczenie. Jednak dla mnie jest to szampon mocny i do stosowania tylko raz w tygodniu i to tylko do pierwszego mycia-drugie mycie odbywa się już szamponem nawilżającym. Genialna jest ta linia, miałam jeszcze maskę z tej serii i również jest WOW. Mam drugie opakowanie tego szamponu i używam. Konsystencja niezwykle kremowa, niewiele trzeba aby dobrze oczyścić włosy-pamiętajcie o spienianiu szamponu i jego rozwadnianiu- nie robi mi krzywdy, nie swędzi mnie po nim skóra głowy, czego chcieć więcej? 10/10 cena to ok. 25-30 złotych za 200 ml w sklepach stacjonarnych, wiem, że można go dostać taniej online.


Szampon klasyczny Rahua- Najgorszy szampon z rodziny Rahua. Nie mył, nie mył i nie mył. Był ciężki do spłukania, nie regenerował włosów, włosy po umyciu były jeszcze gorsze aniżeli przed..posklejane, ciężkie do rozczesania, toporne i tłuste. Wspomniałam Wam ostatnio, że nie będę już wracała do tych kosmetyków bo z biegiem lat stwierdzam, że nie są warte tych jakże wysokich cen. Odżywki to totalne klapy, nie robią nic z włosami prócz ich obciążenia. Moim ulubieńcem był niewątpliwie szampon dodający objętości ale zauważyłam, że z każdym użyciem zaczął przesuszać moje włosy oraz robić ptasie gniazdo na włosach. Oceniam ten produkt a nie całą markę i daje mu niestety 0/10-totalna klapa. Cena to ok. 162 zł/ 275 ml-trzeba jednak przyznać tym szamponom, że są bardzo wydajne przez swoją jakże skoncentrowaną, żelową formułę. Jeśli chcecie jednak wypróbować te szampony radzę zakupić na początek małą pojemność.



TWARZ:

4.4 face the green Fridge- o tym kremie powiedziałam tak dużo dobrego w recenzji(tutaj),żę nie wiem co jeszcze mogłabym dopowiedzieć. Jedyny krem do twarzy jaki stosuje w okresie jesienno-zimowym bo tylko wtedy mi go potrzeba. Silnie nawilżający, regenerujący...cudowny!!! Ocena oczywiście 11/10. Polecam go każdemu kto boryka się z przesuszeniami, podrażnieniami podczas minusowych temperatur i wietrznych dni-to jest cudo!!!

Olej z opuncji figowej Ministerstwo Dobrego Mydła- pielęgnacja "oczu", krok niezwykle pomijany podczas naszej pielęgnacji. Ja kremów/olejków przeznaczoną do tej strefy używam już od czterech lat, ponieważ skóra tam jest niezwykle delikatna, sama się nie regeneruje i nie nawilża gdyż nie posiada gruczołów łojowych i bardzo szybko się starzeje. Zapobiegam teraz aniżeli mam leczyć za parę lat, poza tym dobrze wypielęgnowane "oko" otwiera spojrzenie, odejmuje nam lat...ale czy trzeba naprawdę trzeba wydawać majątek na specjalne kremy, sera...otóż nie bo wystarczy Wam olej z opuncji figowej-mistrz. Na tą chwilę jest to najdroższy olej na świecie, do wyprodukowania litra tego oleju potrzeba około miliona pestek z prawie 500 kg owoców. WOW!!! W jego składzie znajdziemy aż 90% nienasyconych kwasów tłuszczowych z czego 60% to kwas linolowy a także aktywna witamina E, A, F, K ale również takie minerały jak wapn, potas, fosfor, magnez, żelazo oraz cynk. To jest olej mistrz, drogi bo 10 ml tego oleju potrafi kosztować od 65 zł do nawet 200 zł-ale już wiecie skąd bierze się jakże wysoka cena.  Bardzo wydajny olej bo stosowałam go przez 6 miesięcy-również aplikowałam go na całą twarz. Olej jest płynny w konsystencji, w delikatnym żółtawym kolorze, zapach ma delikatny nie drażniący. Skóra pod oczami podczas używania tego oleju była przepiękna...wygładzona, nawilżona, zregenerowana a spojrzenie było zawsze wypoczęte. Olej z opuncji figowej to kolejny olej po tym z dzikiej róży który powinien pojawić się u każdej kobiety która ceni sobie naturalną pielęgnację. Wrócę do niego na 100%. Ocena 11/10.

The bean Mahalo- Już na wstępie zaznaczam fajna maska ale szału nie było. O storoć bardziej fascynuje mnie "kakaowa" maseczka od Josh'a Rosebrook'a. Tamta to dopiero działa jak szalona. Czuć wręcz działanie a The Bean....była po prostu ale nie widziałam nader dużych zmian po jej użyciu. Była przyjemna gdyż przepięknie pachniała kakao, uwielbiam kosmetyki Mahalo przez przepiękne opakowania ale czy warto po raz kolejny wydać 300 złotych za 50 ml maski? Nie, nie...o stokroć razy ponownie kupiłabym The honey Mud od May aniżeli to. Musiałam dodawać do niej zawsze odrobinę wody czy olejku bo była bardzo gęstą, ciężką do rozsmarowania czarną pastą, którą równie ciężko zmywało się z twarzy gdy zastygła-więc z reguły zmywałam ją o wiele wcześniej. Robiła ogromny bałagan podczas zmywania...i to nie jest bubel oj nie bo skóra po zmyciu była wyraźnie dotleniona, rozjaśniona i rozświetlona ale wiele maseczek to robi. Ocena 5/10 ale nie kupiłabym jej ponownie, o wiele bardziej lubiłam Pele Mask- tutaj widziałam świetne działanie.

1.4 eye Fridge- marka Fridge to jedna z moich ulubionych. Powodów jest kilka, po pierwsze polska marka, po drugie nietestowana na zwierzętach, w 100% naturalna, tak świeża, że kosmetyki te trzeba trzymać w lodówce, szklane opakowania które nadają się do recyklingu(można odsyłać je do nich w zamian otrzymując kwiatki które w przyszłości można wymienić na pełnowymiarowy produkt). Dodatkowo te kosmetyki naprawdę działają i ceny te nie są wielce wysokie jak na naturalne kosmetyki luksusowe. Dostaje od Was wiadomości, że kupujecie te kosmetyki z mojego polecenia i się sprawdzają, a już w ogóle FF który jest moim ultra-ulubieńcem. Kosmetykiem życia wręcz mogłabym powiedzieć. Kosmetykiem który nigdy mnie nie zawiódł. Tak samo jest z tym kremem, zużyłam chyba z 5 opakowań jego, wracam co jakiś czas i wiem, że 1.4 eye nie ma tyle zwolenników co krem kawowy..a ja kawowego nie lubię. Dla mnie jest on za gęsty i za odżywczy-a ta różana wersja jest idealna. Skóra pod oczami jest rozjaśniona, odżywiona, zregenerowana i nawilżona....stosowałam go zarówno rano i wieczorem, również pod korektor-a musicie wiedzieć, że ja nie czekam aż pielęgnacja stuprocentowo wchłonie się tylko od razu przechodzę do makijażu-i korektor się nie ważył. Krem pod oczy pewniak, zapewne kupie jeszcze nie jedno opakowanie. Ocena 11/10!!!

Deep hydration sheet mask 100% pure- w opisaniu tego kosmetyku będę poniekąd niesprawiedliwa. Nienawidzę maseczek w płachcie, nie widzę po nich spektakularnego efektu, dla mnie to totalne buble i tak samo było w tym przypadku. Pachniała niemiłosiernie zle, tak mocno, że nie mogłam jej trzymać nader długo na swej twarzy, źle wycięta maseczka, miałam problem z aplikacją jej na twarz...zdenerwowałam się i po 4 minutach leżenia plackiem na łóżku zrezygnowałam, wycisnęłam z niej esencję i zaaplikowałam na twarz i szyję. No i nic, nic i nic.Żadnych efektów, cieszę się również, że nie zrobiła mi niczego złego z twarzą. Poza tym wydawanie 20-30 złotych na maseczkę na raz, opakowaną w plastikowe folie...no nie, ani to dobre dla naszej planety ani nie robi nic dobrego z naszą skórą. Ocena 0/10

czwartek, 24 stycznia 2019

ULUBIEŃCY GRUDNIA.


Grudzień to święta fakt ale dla mnie to miesiąc podwójnego nawilżania-tak samo jak styczeń i luty. Staram się nie podchodzić do mojej skóry nazbyt agresywnie, nakładać na nią niezliczone ilości kwasów, produktów złuszczających mechanicznie czy chemicznie ale również wszelkiego rodzaju peelingów. Zima to dla mnie okres głównie rozświetlania-jak i w całym roku ale i regeneracji i nawilżenia ze zdwojoną siłą.

Jestem posiadaczką skóry suchej, ale również delikatnej i bardzo wrażliwej. Łatwo się rumienie i pękają mi naczynka...a jako że nie noszę podkładów-a jedynie krem FF od Fridge to moja pielęgnacja musi chronić moją skórę podczas minusowych temperatur. Zimą 2017/2018 miałam wielki problem z czerwienieniem się skóry, non stop wyglądałam niczym rudolf czerwononosy wtedy sięgałam po serum liquid shield SOS od Alkemie i stosowałabym go i w tym roku ale nie potrzebuje go-poza tym tworzył u mnie podskórne grudki(czyli zapychał mnie) ale uwielbiałam go.
Stwierdziłam jednak, że czerwienie się bo skóra nie jest wystarczająco zregenerowana i nawilżona, po prostu. Sam olej jak latem da radę tak zimą niestety nie. Tak więc podczas wieczornej pielęgnacji nakładam aż trzy warstwy kosmetyków a o poranku starcza mi jedynie olej. No i pokochałam maseczki nawilżające-co było widać chociażby po ulubieńcach listopada ale i teraz mam do przedstawienia Wam jedną.


Summer Fridays jak wspominałam już Wam na Instagramie jest dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Oczywiście pozytywnym, jakoś nie przekonują mnie kosmetyki tworzone przez youtuberki czy influencerki. Abym kupiła kosmetyk on wcale nie musi być drogi, ale uwielbiam poznawać filozofie marki, to dlaczego osoba stojąca za marką tworzy kosmetyki, czy wkłada w to serce czy zależy jej po prostu tylko na zysku. Oczywiście skład i nietestowanie na zwierzętach jest kluczowe ale naturalne kosmetyki to moja pasja, moje zainteresowanie toteż lubię ludzi którzy tworzą kosmetyki z pasji, z uczuciem. Jedna z założycielek marki Summer Fridays Marianna Hewitt jest youtuberką-niegdyś ją oglądałam ale zmieniło mi się grono youtuberek które oglądam-przepiękną kobietą która postanowiła tworzyć kosmetyki w 100% naturalne a do tego nietestowane na zwierzętach i wegańskie. WOW!! A dodatkowo w jej linii kosmetycznej znajdują się jedynie dwa kosmetyki- a więc jakość a nie ilość. Ta maseczka została przeze mnie kupiona po  prostu z ciekawości, wszyscy tak polecali, polecali to pomyślałam, że musi być genialna. No i jest bo używam jej aktualnie prawie każdego dnia. The jet lag mask jak nazwa wskazuje została stworzona przez Marianne jak i Lauren Gores- która jest jej przyjaciółką- jako typowo maseczka samolotowa. Te które latają samolotami dokładnie wiedzą co dzieje się ze skórą podczas lotu, jest ona niezwykle wysuszona przez powietrze. Dlatego nawilżenie jest tak bardzo ważne podczas lotu. Ja nie latam samolotami, nie jeżdżę na wycieczki ale nie trzeba tej cudownej maseczki używać jedynie do lotów ale podczas codziennej pielęgnacji. Maseczka w konsystencji jest kremowa-jak większość masek nawilżających-pachnie miętowo, bardzo orzeźwiająco i maseczka pomimo właściwości nawilżających delikatnie chłodzi skórę, toteż jest idealną maseczką po peelingach czy kwasach. Maseczka opakowana jest w aluminiową tubkę do wyciskania-dzięki czemu zużyjemy produkt do końca, końca ani kropelka się nie zmarnuje-coś czuje, że pokuszę się nawet o jej rozcięcie a nie często mi się to zdarza. Maseczka to istny bohater szczególnie teraz gdy za oknem ziąb. Idealna dla skóry zestresowanej, pełna jest ceramidów, przeciwutleniaczy, delikatnych wyciągów które działają kojąco i nawilżająco. Skóra już po nałożeniu maseczki jest ukojona, taka zabezpieczona...lubię ją również aplikować z rana gdy jestem mocno opuchnięta-genialnie działa w tej kwestii szczególnie gdy na wieczór włożycie ją jeszcze dodatkowo do lodówki. Maseczka ta wygładza skórę, zmniejsza widoczność porów oraz niedoskonałości...dodaje blasku skórze. No co tu dużo mówić skóra po jej użyciu wygląda jak z photoshopa. Dodatkowo ta maseczka jest multifunkcyjna bo może być twoim nawilżającym kremem, maseczką całonocną ale i szybką maseczką dosłownie kilkuminutową, okładem ratunkowym, kremem do rąk czy stóp ale i maseczką przed wielkim wyjściem. Ja jestem totalnie zakochana i zapewne powrócę do niej na 100%-mimo iż mamy początek dopiero roku zapewniam pojawi się w ulubieńcach 2019. Cena to ok. 200 złotych za uwaga aż 64 g produktu.


Kolejny kosmetyk nie jest zaskoczeniem, mam słabość do tej marki, do tych kosmetyków bo są genialne, Po prostu. To niewątpliwie kosmetyk za którym będę tęskniła-toteż bardzo oszczędnie go używam, jeśli chodzi o ilość a nie częstotliwość. Uwaga-używam go aż dwa razy dziennie. Kolejny produkt który pokochałam tak bardzo, że pojawi się w ulubieńcach 2019-zapewniam. Mowa o The vital balm od oczywiście Josh'a Rosebrook'a-marka na której punkcie totalnie ześwirowałam. O marce więcej mówię w poświęconym jej poście *ZOOM NA MARKĘ* który pojawił się parę postów wstecz.
Vital Balm ma bardzo zaskakującą konsystencję-jest czymś pomiędzy kremem a produktem typu balm-to nie jest balsam, nie potrafię w jednym słowie przetłumaczyć to słowo na polski. W słoiczku jest kremem, o standardowej formie pod palcami jednak staje się wodnisty a aplikując go na twarz jest otulającym olejkiem który jak na oleistą konsystencję wchłania się dosyć szybko. Produkt ten ma za zadanie nawilżyć skórę i owe nawilżenie zatrzymać-produkt idealny na zimę. To idealna hybryda dla skóry normalnej, suchej, odwodnionej i wrażliwej. Aloes, organiczne substancje czynne, bogate oleje roślinne dostarczają składników odżywczych oraz regenerujących skórę, podczas gdy indyjskie nasiona senny-nazywane inaczej "botanicznym kwasem hialuronowym" zwiększają naturalną zdolność komórek skóry do zatrzymywania wilgoci, która jest nam niezbędna do naprawy naszej skóry. Wszystkie te składniki razem zmiękczają, chronią naszą skórę dzięki czemu jest ona po prostu piękna.
Muszę Wam przedstawić pełen skład bo jest genialny:

*Aloe Vera Leaf Juice, *Mango Seed Butter, *Honey, *Indian Senna Seed Extract (Botanical Hyaluronic Acid), *Shea Butter, *Olive Oil, *Avocado Oil, *Jojoba Seed Oil, *Borage Seed Oil, *Evening Primrose Oil, *Sea Buckthorn Oil, *Vitamin E, †Broccoli Seed Oil, *Witch Hazel, *Ashwagandha, *Turmeric, *Rose Hips, *Goji Berry, *Calendula, *Black Cohosh, *Elderberry, *Bladderwrack, *Marshmallow Root, *Ginger, *Fenugreek, *Chickweed, *Licorice, *Raspberry Leaf, *Dandelion, *Sage, *Eyebright, *Milk Thistle, *Rose Petal, *St. John’s Wort, *Cat’s Claw, *Cinnamon, *Lavender, *Ginkgo Biloba, *Gum Arabic, §Xanthan Gum, §Potassium Sorbate, †Blue Tansy Essential Oil, †Ylang Ylang Essential Oil, †Lavender Essential Oil, *Vanilla Extract.

*CERTIFIED ORGANIC, †ORGANIC, ‡WILDCRAFTED, §NON-GMO PLANT SOURCED

Jestem totalnie zakochana w tym kosmetyku i coś czuje, że będzie mi go tak brakować, że zakupie kolejne opakowanie mimo iż jego cena to aż 410 złotych za 45 ml. Cudo nad cudami-tyle.


Ostatni produkt nie jest już tak ekscytujący, bo kto ekscytuje się myciem zębów? Ja...dla mnie to ważna kwestia podwójnie. Od czterech lat noszę aparat na zębach, mycie zębów to moja obsesja i pragnę, pragnę mieć śnieżnobiałe zęby. Stosuje pasty naturalne dodatkowo bez fluoru, czyściłam zęby już sodą, olejem kokosowym ale najczęściej wracałam do tradycyjnych past. Nie sięgam po czarne proszki do mycia zębów bo boje się zafarbowania moich zamków od aparatu-gumek które zmienia się co miesiąc-a z reguły chodzę w bezbarwnych i już wystarczy, że curry często je farbuje i moje zęby wydają się podwójnie żółte :D
Lubię efekt tak czystych zębów, że gdy przejadę językiem po nich to są gładkie no i wybielone oczywiście.
Całkiem przypadkiem wpadłam na markę Georganics podczas jednych z zakupów...co mnie urzekło? Po pierwsze szklane opakowanie oraz metalowa zakrętka a do tego kartonik jest wykonany z papieru rzemieślniczego oraz tuszu warzywnego-ekologia górą!! Po drugie pasta do zębów w formie proszku, niegdyś używałam-ale to były lata temu-pasty w tabletkach od Lush ale tam był SLS i ogólnie nieciekawy skład ale byłam z nich zadowolona. Fajna alternatywna jeśli chodzi o pasty to te w proszku...czy działają jednak? TAK!!! Tylko przypominam jeszcze raz od czterech lat nie stosuje past z fluorem, SLS-ami tylko takie z naturalnym składem, jeśli przejdziecie nagle z pasty silnej z fluorem na tą mówię Wam od razu nie będziecie zadowoleni, bo to nie jest zdzierak :D
Pasta ta zawiera w sobie olej z drzewa herbacianego który jest destylowany parą i certyfikowany ekologicznie- w ofercie jednak znajdziecie także z aktywnym węglem, miętą pieprzową, kokosem oraz mandarynką. Ja wybrałam z olejkiem z drzewa herbacianego ponieważ uwielbiam jego działanie. Leczy on rany, oparzenia, jest idealny do miejscowego stosowania w przypadku infekcji. A ja często przy noszeniu aparatu mam różnego rodzaju otarcia, przetarcia czy afty. Ta pasta nie posiada fluoru, SLS-ÓW  i jest idealnym zamiennikiem past wybielających-bo naprawdę wybiela.
Pasta działa w prosty sposób, musimy nabrać niewielką ilość pasty na szczoteczkę i myć zęby przez 2 minuty. Ja zostawiam powstają "pianę" na chwilę dla dodatkowej remineralizacji. Produkt jest niezwykle wydajny a stosuje go niekiedy aż trzy razy dziennie.
Skład pasty:
Calcium Carbonate^, Caprylic & Capric Triglyceride^, Kaolin^, Cocos Nucifera Oil*^, Butyrospermum Parkii Butter*^, Diatomaceous Earth*^, Sodium Bicarbonate^, Melaleuca Alternifolia Leaf Oil*^, Citrus Limon Peel Oil*^, Cinnamomum Zeylanicum Bark Oil*^, Tocopherol^, Commiphora Myrrha Oil^.
*Organic Certified, ^Food Grade.

Cena to od 50 złotych za 120 ml w sklepach internetowych. Ja zapłaciłam dużo bo aż 52 zł za 60 ml aczkolwiek nie miałam rozeznania i kupiłam ją stacjonarnie. Zapewniam, że wrócę do tego kosmetyku ale może następnym razem z węglem aktywnym-kto wie, kto wie.

wtorek, 22 stycznia 2019

*ULUBIEŃCY PIELĘGNACYJNI 2018*


 Rok 2018 był pełny pięknych kosmetyków. Oczywiście górowała u mnie pielęgnacja-w kwestii kolorówki jestem raczej wierna starym odkryciom-odkryłam multum naprawdę świetnych marek jak i kosmetyków. Tak, przeważały te drogie i niedostępne w Polsce, ale wierze, że niegdyś pojawia się i u nas. Perfumerie takie jak Douglas czy Sephora przejrzą na oczy i zobaczą, że kobiety nie żyją  tylko Chanel i Estee Lauder,  że jesteśmy coraz bardziej świadome tego co nakładamy na swoje ciała, że chcemy żyć w zgodzie z natura. Drogerie w Polsce idą do przodu ale i tak są daleko w tyle, bo gdy przejrzy się amerykańską Sephorę cóż widać różnicę. Ale świetnie, że coraz więcej pojawia się sklepów online gdzie te "naturalne dobra" możemy otrzymać od ręki nie musieć przy tym czekać 10-20 dni na dostawę.
Jak będzie w roku 2019? Równie intensywnie ale jeszcze bardziej rozważnie, tak w roku 2018 pojawiały się buble i chciałabym ich w ogóle nie kupować. Buble to znaczy produkty które się u mnie nie sprawdziły, nie oczarowały mnie, nie zdołały moim wymaganiom, takimi kosmetykami dzieliłam się z Wami nie chcąc ich wyrzucać a przy tym mając nadzieje, że kogoś uszczęśliwią.

Przychodzę do Was dzisiaj z ulubieńcami pielęgnacyjnymi roku 2018. Nie będzie tego nazbyt dużo-jak to u mnie zawsze z ulubieńcami. Bardzo rozważnie ich wybieram, jestem niezwykle krytyczna i muszę jednak po testować dany produkt by wyrazić o nim opinie. Będą tylko dwie kategorię twarz oraz ciało. W roku 2018 nie pojawił się ulubieniec roku w kategorii włosy mimo iż trochę tych kosmetyków przetestowałam. Całkowicie mnie rozczarowała marka Rahua której przetestowałam prawie wszystkie kosmetyki, niestety w roku 2019 kończę przygodę z tą marką-również z moim ulubieńcem od dwóch lat czyli szamponem dodającym objętości. Jaka marka jeszcze mnie rozczarowała? Niewątpliwie Leahlani którą testowałam na początku poprzedniego roku-przetestowałam cztery produkty i cztery były dla mnie totalnymi bublami-i te okropnie duszące zapachy. Pokochałam natomiast na nowo markę Eco by Sonya których produkty samoopalające są genialne-ich kosmetyki do pielęgnacji twarzy które weszły w roku 2018 to rewelacja, istne cuda, powtarzam to cały czas ale gdybym żyła w Australii były by to jedyne kosmetyki jakie bym stosowała, cały asortyment tej marki uwielbiam toteż w roku 2019 będę do nich powracała. I czekam oczywiście na kolejne nowości tej marki. Moje uzależnienie czyli marka May Lindstrom z linii nie przetestowałam jeszcze tylko dwóch kosmetyków które zapewniam pojawią się w tym roku. Ostatnią miłością jest Josh Rosebrook-GENIALNE!!! Tyle mogę powiedzieć no i zapewniam, że w 2019 będzie tych kosmetyków również sporo. Lista na rok 2019 spisana, w lutym zaczynam zakupy i testowania nowych kosmetyków dla Was. Czuje, że to będzie dobry rok ale jeszcze trzeba zamknąć poprzedni kosmetycznie.



TWARZ:

 ECO BY SONYA SUPER CITRUS CLEANSER



Ten kosmetyk otrzymał ode mnie miano najlepszego żelu do mycia twarzy. Jednogłośnie jest największym ulubieńcem poprzedniego roku. Stosuje go od sierpnia, każdego dnia, raz dziennie(myje twarz żelem tylko podczas demakijażu)jest niezwykle wydajny bo wciąż mam dosyć sporo tego kosmetyku i sadzę, że kolejną butelkę zakupię dopiero w marcu. Tak dobrze słyszycie, zakupię kolejną butelkę gdy tylko wykończę tą. A wiecie dlaczego? Bo nie przesusza mojej delikatnej skóry, nie ściąga jej a wręcz nawilża i koi...skóra po jego zastosowania jest niezwykle miękka i gładka, super oczyszczona nie potrzeba do niego żadnych szczoteczek czy innego rodzaju urządzeń. Opuszki palców genialnie się sprawdzają. W składzie na pierwszym miejscu jest żel aloesowy-składnik który moja skóra kocha-przez to, że woda nie jest na pierwszym miejscu a dopiero na czwartym ten produkt nie wysusza. Dodatkowo delikatnie złuszcza naszą skórę dzięki nasionom które znajdują się wewnątrz limonki które zawierają duże ilości kwasu cytrynowego, jabłkowego, mlekowego i glikolowego. Nie obawiajcie się jednak, ten produkt jest ultra delikatny i idealny do codziennego stosowania. Kosmetyki marki Eco by Sonya są tak czyste, że bardziej nie mogą i co najważniejsze działają i pomagają skórze mimo bardzo prostych i krótkich składów. Jest odpowiedni do każdej skóry, bardzo wydajny i nie należy do najdroższych kosmetyków bo za 175ml produktów musimy zapłacić 116 zł-ale ten produkt jest tego wart. ULUBIENIEC NUMER JEDEN ROKU 2018!!!


FRIDGE  4.5 ORANGE LIPS



Zapewne wiecie jak problematyczne jest znalezienie balsamu do ust idealnego. Takiego co głęboko nawilża, wygładza, sprawia, że na naszych ustach nie ma suchych skórek, że można je tylko całować a dodatkowo je upiększa. Ja miałam ogromny problem ze znalezieniem balsamu idealnego i to nie takiego do torebki ale do stosowania rano i wieczorem-tak by tylko używać go dwa razy dziennie i mieć usta idealne. Udało się, znalazłam i to nie musiałam daleko szukać....
Uprzednio stosowałam 1.5 lips cream od Fridge i ten produkt totalnie nic nie robił z moimi ustami i bałam się trochę kupić drugi balsam marki, ale dobrze, że zaryzykowałam. Bo w ciągu roku zużyłam trzy opakowania. Pierwszy raz balsam kupiłam w lutym i po pierwszym użyciu się zakochałam, usta stały się nawilżone w mgnieniu oka i takie pełne, po prostu całuśne. Muszę nadmienić, że nie używam peelingów do ust ale również nie używam szminek, kredek czy błyszczyków. Balsam jest zamknięty w malutkim słoiczku co jest plusem ale i minusem bo jak wspominałam tego balsamu używam jedynie podczas porannej i wieczornej pielęgnacji i usta przez cały dzień są nawilżone. Stosuje go również do suchych skórek przy paznokciach ale i przy skrzydełkach nosa gdy dopadało mnie przeziębienie i dużo dmuchałam nos. W składzie znajdziemy miód, olej makadamia, olej pomarańczowy ale i również wosk pszczeli, masło shea. Bardzo dobry balsam jego jedynym minusem jest fakt, że jest ważny 3 miesiące i tak nie warto go przetrzymywać dłużej bo nie działa a wręcz wyrządza szkody na ustach-u mnie pojawia się pewnego rodzaju zgrubienie na ustach którego nie widać ale ja czuję gdy przejeżdżam językiem. Będę do niego wracała mimo wszystko cały czas bo warto poza tym to mój jedyny produkt do ust-zarówno do pielęgnacji jak i kolorówki-toteż mogę wydać na niego troszkę więcej. Cena to 59 zł za 6 g-za bardzo wydajny, gdybym nie stosowała go na inne partię ciała to nie zużyłabym go w terminie.

PAI SKINCARE BIOREGENERATE  OIL



O cudownym działaniu oleju różanego na naszą skórę nie muszę Wam przypominać. Wiedziałyście, że Kate Middleton używa tego olejku każdego dnia i jest to jej główny kosmetyk pielęgnacyjny(księżna jednak stosuje olejku marki Trilogy który jest równie kultowy co ten który chce Wam przedstawić).
Olej cudo-tak można byłoby opisać ten produkt.  Zakupiłam go w marcu i dopiero dwa dni temu go wykończyłam a muszę nadmienić, że stosowałam go każdego dnia. Czy to dodając do kremu Fridge, mieszając z innym olejkiem, stosując samodzielnie...często na Instagramie pytałyście się mnie skąd ten blask na twarzy? To była zasługa tego olejku, on w niezwykły sposób budzi skórę, dodaje jej blasku i takiego młodzieńczego wyglądu. Często gdy wstawiałam zdjęcie na instastory pytałyście się co to za rozświetlacz który daje mi takiego blasku-to była zasługa tego olejku. Niezwykle uniwersalny produkt-może być stosowany do pielęgnacji twarzy ale i ciała jak i włosów. Uważam, że to świetny olej podstawowy który sprawdzi się przy każdej skórze, każdym problemie skórnym...to taki "must have". Bardzo, bardzo wydajny kupiłam go w marcu a zużyłam dosłownie dwa dni temu- za 30 ml musimy zapłacić ok. 100 złotych ale warto, warto. Muszę jednak wspomnieć, że jest w kolorze pomarańczowym ale ten kolor się ulatnia z czasem z buteleczki a co za tym idzie i działanie tego olejku, nie farbuje jednak skóry jak w przypadku olejku z rokitnika, nie pachnie rewelacyjnie bo nie posiada w sobie żadnych olejków eterycznych ani sztucznych zapachów. Wrócę do niego w roku 2019-zapewniam.

Stosowałam wiele olejków, serum ale nic tak mnie nie zaskoczyło pozytywnie jak właśnie zwykły, podstawowy olej różany-uwielbiam róże w pielęgnacji.
Za to pokochałam aż dwie maseczki. Czuje, że to wciąż krok pomijany przez wiele z Was w pielęgnacji a jest niezwykle ważny a efekty widać od razu po zmyciu.

ECO BY SONYA COMPOST MASK



Produktem lata 2018 niewątpliwie była ta maseczka. Ogólnie uwielbiam sięgać po markę Eco by Sonya właśnie w okresie letnim, bo ona kojarzy mi się przez zapachy z latem, z ciepłem, z morzem, z piaskiem...wszystkim co przyjemne. Poza tym przecudowne samoopalacze po które sięgam latem-bo nie opalam się już od paru lat. Do tej maseczki wrócę latem, to pewne. I to niby nic wielkiego, ja nazywam ją "maseczka z obierków" bo z czym kojarzy nam się kompost. Nazwa maseczki jest trafna w 100%-w składzie znajdziemy oczywiście na pierwszy  miejscu sok aloesowy a ponadto szpinak, chloerellę oraz nasiona chia. Ma w sobie olej kokosowy który kompletnie nie robi mi krzywdy, masło shea i białą glinkę. Tą maseczkę stosowałam każdego dnia, zapewniam każdego dnia. Przez całe wakację...to bardzo szybka bo 7-minutowa maseczka która przepięknie odżywia skórę. Rozjaśnia ją, oczyszcza, pozostawia gładką i przepięknie nawilżoną i odżywioną a do tego świetnie koiła podczas gorących dni. Czego chcieć więcej latem? Pachnie jarmużem, bardzo zielono i zdrowo a dodatkowo wygląda się w niej niczym Shrek. Kosztuje 145 złotych ale aż za 100 ml-jeśli szukacie maseczki na lato ta jest genialna.


MAY LINDSTROM THE PROBLEM SOLVER



Druga maseczka to istne zaskoczenie bo to już maska typowo oczyszczająca. To maseczka do której zakupu bardzo długo się przygotowałam, bo jest bardzo, bardzo droga a dodatkowo z początku mówiłam sobie po co mi przy skórze suchej, delikatnej maseczka oczyszczająca? Ona zmieniła moje życie, życie mojej skóry. To maseczka ratująca skórę. Za cenę 430 złotych otrzymujemy aż 250 ml proszku który mieszamy z wodą, tonikiem...ja mieszam ją ze wszystkim bo i z miodem, ulubionym olejkiem, żelem aloesowym. Poprzez dodatek czegoś innego aniżeli woda możemy wzbogacać owa maseczkę o dodatkowe właściwości. Jak nazwa wskazuje maseczka ma rozwiązywać problemy skóry, wiele osób nakłada ją jedynie punktowo na niedoskonałości-świetnie je wysusza, goi i nie powstają po tym przebarwienia czy blizny. Maseczka bardzo skutecznie oczyszcza skórę-wyciąga nawet na wierz podskórne grudki z którymi mam problem szczególnie gdy zjem nabiał czy też słodycze-gasi stany zapalne, przyśpiesza krążenie krwi i delikatnie rozgrzewa skórę-jestem wrażliwcem i nie kończę z popękanymi naczynkami. Poza tym sama May ma bardzo delikatną skórę a tworząc kosmetyki patrzyła na swoje potrzeby, toteż maseczka jest odpowiednia nawet dla skór delikatnych, naczynkowych. Ja już nie raz wspominałam, że używanie tych kosmetyków to czysta magia i tak jest w tym przypadku. Gdy do proszku dodamy odrobinę wody tworzy się piana, wszystko musuje i strzela...przepięknie pachnie naturą-ziemią taką brudną, mokrą. Bardzo, bardzo wydajny produkt nawet gdy jest stosowany na całą twarz, maseczka z którą nigdy się nie rozstanę. W składzie znajdziemy antyoksydacyjne surowe kakao oraz oczyszczający węgiel bambusowy i glinkę rhassoul które oczyszczają, pomagają usunąć zaskórniki oraz wchłaniają nadmiar sebum. Mieszanka cynamonu, gałki muszkatołowej i goździka pomaga dodać skórze blasku, zwiększyć krążenie krwi. Kurkuma oraz korzeń prawoślazu natomiast łagodzą stany zapalne oraz wyrównują koloryt naszej skóry. Genialny produkt chyba najlepszy z całej serii kosmetyków May jakie miałam przyjemność testować.


ARGENTUM200 SREBRO KOLOIDALNE



Dziwie się sama sobie, że właśnie ten produkt jest w ulubieńcach roku 2018. I to nie ze względu na niską cenę czy nieatrakcyjne opakowanie a właściwości tego kosmetyku. To prawdziwe srebro w mgiełce jest odpowiednie dla każdego typu cery. Tonik ten sporządzony jest na bazie najczystszej wody demineralizowanej, mgiełka jest odpowiednia również dla skóry wrażliwej. Srebro wykazuje działanie przeciwzapalne oraz bakteriobójcze, jony tego metalu tworzą na powierzchni skóry powłokę która jest nieprzenikalna dla wirusów i bakterii. Srebro dodatkowo pomaga odbudową tkanek miękkich i poprawia odporność, regeneruje i nawilża ale również ma działanie ściągające i normalizujące. Właśnie ze względu na właściwości dziwie się, że tutaj jest ale tak bardzo pokochałam ten kosmetyk, że nie wyobrażam sobie bez niego swojej pielęgnacji. Stosuje go nie tylko na twarz ale i na ramiona i plecy-gdzie mam problem z wypryskami oraz zapchanymi porami. To idealny zamiennik alkoholowego toniku który ma wysuszyć pryszcza po prostu. Stosuje go każdego dnia po demakijażu i zauważyłam ogromną różnicę od kiedy go stosuje...przyśpiesza gojenie się wyprysków ale również dzięki niemu tak bardzo nie wychodzą na wierzch jakby je zatrzymywał na etapie małej kropki. Uwaga na początku może Was wysypać na twarzy podczas jego stosowania ale to normalna rzecz-w ten sposób oczyszcza się nasza skóra.
Jednak nie mogą go stosować osoby uczulone na srebro. Również warto co jakiś czas go odstawić aby nie nabawić się srebrzycy-przed stosowaniem tej niepozornej wody warto poczytać o niej dogłębnie i po prostu być ostrożnym. Ja w ubiegłym roku zużyłam dwa opakowania i zapewne będzie ich więcej.

JOSH ROSEBROOK HYDARTING ACCELERATOR



Jestem wielką fanką toników, mgiełek, wód i wierzę w ich działanie. Pryskam twarz takim specyfikiem aż trzy razy dziennie, najdłużej stosowałam (nie)zwykłą wodę różaną, ale jestem typem odkrywcy i lubię testować wszystko co nowe. Mgiełkę od Josh'a zakupiłam rok temu i pokochałam ją dopiero gdy jej u mnie zabrakło. Gdy ją stosowałam to tylko rozpływałam się nad jej zapachem..iście ziołowym, trochę amolowym-od zawsze powtarzam, że mój nos jak i mózg lubują się w bardzo dziwnych zapachach od zapachu ropy po błota. Wszyscy kochają tą mgiełkę i to nie bez powodu...jest genialna i to coś więcej aniżeli zwykły tonik. To jest o poziom wyżej...poza tym Wy wiecie jak kocham kosmetyki od Josh Rosebrook.
Drogi, drogi bo aż ok 170 złotych musimy dać za 120 ml produktu ale jest on bardzo wydajny. Używałam go dwa razy dziennie i wystarczył mi na 5 miesięcy. Powrócę do niego i to już niedługo.
Ale dlaczego tak za nim tęsknie? To coś więcej aniżeli tonik, to nawilżacz i lekki krem nawilżający w jednym. Witaminowa woda z aloesem zwiększa nawilżenie i dostarcza aktywnych składników odżywczych w skórze. Przebogata w łagodzące i nawilżające składniki które ujędrniają i zmiękczają skórę. To bardziej pracowita wersja mgiełki. Oprócz soku z aloesu w skłądzie znajdziemy olej marula, rokitnik, ogórecznik, nagietek i kurkume, owoc róży, jagody goji, burak, lukrecji i co najważniejsze detoksykujący mniszek lekarski. Produkt jest wykonany w 100% z naturalnych, organicznych i dzikich składników. Gdy przeczytamy cały skład to zrozumiemy, że to nie jest zwykły tonik...to jakie nawilżenie on dawał...WOW. Lepsze aniżeli niejeden krem do twarzy czy nawet olejek. Tych efektów może nie zauważamy gdy stosujemy ten tonik każdego dnia ale gdy go zabraknie-widać różnicę. To jest jednogłośnie najlepszy tonik/mgiełka jakie dane mi było stosować. Produkt już niewątpliwie kultowy jeśli chodzi o środowisko BIO stosowany przez wszystkich i uwielbiany.

JOSH ROSEBROOK NUTRIENT DAY CREAM TINTED SPF 30



Tego kosmetyku nie mogło tu zabraknąć. Moja idealna "baza" jeśli chodzi o makijaż latem...delikatny krem z kolorem z SPF. Możecie mnie zbluźnić ale nie stosuje kremu z filtrem przez cały rok a jedynie w okresie letnim. Bardzo mało czasu spędzam na zewnątrz a poza tym nie opalam się...bezsensowne to dla mnie choć wiem o szkodliwości promieni słonecznych na nasze zdrowie i skórę.  Ale wracając do kosmetyku...uwielbiam pomimo iż jest strasznie drogi. Za 60 ml musimy zapłacić ok. 460 złotych-majątek-ceny podaje ze sklepów dostępnych w Europie. Ale to coś więcej aniżeli krem z filtrem. Ma delikatny kolor a więc zastępuje mi podkład/krem CC czy BB jednak nadmieniam on nie kryje nader mocno. Latem jednak mój makijaż mógłby już w ogóle nie istnieć-ochrona jest najważniejsza. Poza tym wiecie jak ja bardzo toleruje swoją nagą skórę i nawołuje do tego aby chętniej ją odsłaniać spod tego całego makijażu. Dla mnie ważniejsze jest zdrowie aniżeli jeszcze piękniejszy wygląd.
Czy chroni skórę ciężko mi określić-jak wspominałam nie opalam się ale mi nie potrzeba długo siedzieć na dworze ażeby słończe mnie chwyciło, nigdy nie kończę z poparzeniami słonecznymi czy przebarwieniami a więc w tej kwestii ciężko jest się mi wypowiedzieć. Krem chroni nie tylko przed promieniami UVA ale i UVB, daje matowe wykończenie i nie pozostawia białych smug. Przepięknie pachnie w moim odczuciu czekoladowo. Ale to nie tylko krem z filtrem ale super bogaty krem nawilżający, pełny przeciwutleniaczy oraz właściwościami przeciwzapalnymi. W składzie między innymi kojący rumianek, regenerująca róża, detoksykujący mniszek lekarski, nawilżająca konopia, ogórecznik i rokitnik. Minerały zawarte w kremie i dodające mu koloru idealnie wtapiają się w nasz naturalny kolor skóry, poprawia ją i rozjaśnia tworząc delikatny udoskonalony efekt.  SPF30  dostarczany jest dzięki wysokiej jakości, niepowlekanemu mikronizowanego tlenku cynku. Kolejny kosmetyk tej marki wart zainteresowania, niewątpliwie mimo wysokiej ceny latem powrócę do niego i to na 100%.

CIAŁO:


BIOAKTYWNA ODŻYWKA DO PAZNOKCI ALBA 1913



Ostatni kosmetyk to już ciało..a raczej paznokcie. Totalne zaskoczenie. Coś bez czego nie wyobrażam już sobie pielęgnacji swoich paznokci...tak, tak ich również nie maluje. Mam jakieś dwa lakiery od NCLA na większe wyjścia ale jakoś nie kręci mnie malowanie paznokci poza tym bardziej podobają mi się zadbane, naturalne paznokcie. Takie odżywki jednak kupowane za parę złotych konwencjonalnych marek działały jedynie gdy się je używało non stop. Przy dłuższych przerwach paznokcie wciąż były w tragicznej kondycji. Ten olejek/serum/odżywka działa. Tak już zdradziłam wam konsystencja w formie olejku, 10 ml z początku może okazać się małym opakowaniem ale ja stosuje tą odżywkę od sierpnia zarówno na paznokcie u rąk jak i stóp i powiem Wam, że nie zużyłam jeszcze nawet połowy opakowania. Dodatkowo pędzelek jest genialny po jedno pociągnięcie pokrywa cały paznokieć. Ale co ta odżywka robi-najważniejsze. Znacznie rozjaśnia płytkę paznokcia ale i ją wygładza a paznokcie stają się mocniejsze. Paznokcie połyskują, wyglądają na zadbane i zdrowe. A dodatkowo przepięknie pachnie-bardzo, bardzo ziołowo. Ja nakładam ją na 3 minuty po czym wcieram pozostałości w paznokcie oraz skórki.  Kluczowymi składnikami w odżywce są kolagen. gliceryna, olejek z drzewa herbacianego, olej oregano oraz olejek pomarańczy słodkiej. Mój kolejny must-have w roku 2018.



sobota, 5 stycznia 2019

ULUBIEŃCY LISTOPADA.


 Mamy styczeń a ja przychodzę z ulubieńcami....listopada :D Nie, nie nic mi się nie pomyliło, nie lubię łączyć miesięcy jeśli chodzi o ulubieńców bo moje posty są długie a gdybym miała mówić o ulubieńcach listopada i grudnia..nikt by tego nie czytał. W dzisiejszym poście będzie lekkie zdziwienie bo tylko jeden kosmetyk do pielęgnacji twarzy a aż dwa do włosów. Moje włosy wciąż przeżywają kryzys ale jest coraz lepiej, już nie wypadają, teraz rosną i mam mnóstwo baby hair których nie mogę ujarzmić, ze stanu skóry jestem bardzo zadowolona. Ale zapobiegam i nawilżam bo to zimą najważniejsze przy skórze suchej z nadwrażliwością i tendencją do pękających naczynek.



Ale zacznę od twarz.

To jest miłość. Tak ja kocham kosmetyki, to jest miłość bo gdy widzę jak wiele dobrego robią dla mojej skóry to jak tu ich nie kochać? Markę Josh Rosebrook po raz pierwszy odkryłam rok temu kupując wtedy Hydrating Accelerator, nie mogłam zupełnie zrozumieć fenomenu tej marki? Dlaczego rynkiem naturalnych kosmetyków tak zawrzało gdy pojawił się Josh? Hydrating w mojej opinii gdy go używałam był ok-zapach był genialny, ale gdy przestałam go używać zrozumiałam jak świetnym jest kosmetykiem oraz, że bardzo mi go brakuje. To najlepszy tonik jaki przyszło mi używać-oczywiście woda różana zawsze będzie w moim sercu. A dziś o kolejnym cudzie-i nie będzie to ostatni produkt w ulubieńcach tej marki, bo za tydzień/dwa pojawią się ulubieńcy grudnia a tam aż dwa kosmetyki Josh'a. Mowa o Advanced Hydration Mask która jest genialna. Zacznę od konsystencji która jest zaskakująca. Produkt w słoiczku-oczywiście, eleganckie, cięzkie, szklane-jest w formie stałej, trochę przypomina konsystencją "balm"-produkt nafaszerowany olejkami i masłami, mój ulubiony rodzaj kosmetyku jeśli chodzi o zimę-i taki jest bo gdy zaaplikujemy go na twarz, zamienia się w gęsty olej który otula naszą skórę. Gęsty olej jest tutaj nie użyty bez powodu, bo to olej ale który po aplikacji nie znika, tylko osiada na naszej skórze tworząc warstewkę która chroni, nawilża naszą skórę. To "zbiór" olei i maseł które zachowują się jak maseczka. Uwielbiam aplikować ją od razu po mocnym peelingu gdyż wtedy czuje, naprawdę czuje jak porami maseczka wchodzi głębiej i głębiej.





Jak dochodzi do drenażu skóry, głębokiego nawilżenia, to coś niesamowitego ciężkiego do opisania. Jeśli miałyście tonik tej marki i zapach Wam nie przypadł do gustu nie kupujcie tej maseczki, bo zapach jest na tej samej linii-mocno ziołowy ale magiczny.  Po mocnym, mechanicznym peelingu również stosuję ją dlatego,że świetnie koi dzięki aloesowi w składzie oraz wygładza strukturę skóry(ja porównałabym skórę bo jej użyciu do pupci niemowlaczka)-wiem, wiem mam skórę delikatną i suchą a używam mechanicznych zdzieraków a to dlatego, że moja skóra to lubi a peelingi robię z rozwagą. W składzie między innymi znajdziemy kwas hialuronowy, olej jojoba,  ashwagandhe(indyjski żeń szeń), jagody goji, rumianek oraz lukrecję. Czy warto wydać na nią 200 zł za 22ml? Jak najbardziej, szczególnie jeśli macie skórę suchą-nie, nie ukryje Wam suchych skórek bo od tego jest peeling-ale świetnie nawilży, głęboko nawilży i wygładzi oraz ukoi skórę. Szczególnie polecam po mocnym peelingu. Sądzę, że będę do niej wracała w okresie jesienno-zimowym gdyż latem nie potrzebuje aż takiego nawilżenia. Maseczka ta występuje w dwóch pojemnościach 22ml oraz 45 ml i bez zastanowienia kupujcie mniejszą pojemność bo maska jest bardzo wydajna przez swoją konsystencję.

A teraz czas na włosy. Temat zupełnie mi obcy, nie jestem w tej kwestii specjalistką, ja nawet włosów nie potrafię zakręcić :D Moje włosy żyją własnym życiem, uwielbiam myć je jedynie dwa razy w tygodniu-i jedni powiedzą, że to źle ale ja najlepiej znam swoje włosy i wiem co dla nich dobre. Lubię również gdy włosów jest dużo, gdy są odbite od nasady i gdy wyglądają jakbym przed chwilą wstała z łóżka, bo rozczesuje je niekiedy jedynie po myciu. Ja nawet do pewnego czasu nie używałam masek czy odżywek do włosów bo nie wiem czy nie potrafię ich wypłukać z włosów ale ja je czuje na włosach-chyba, że użyje mojej ulubionej maseczki od John Masters z awokado i lawendą-moje ukochane składniki <3
Ale dziś przychodzę z kosmetykami które są przyziemne cenowo i naprawdę dobre.



Moja Farma Urody to marka z której obkupiłam się strasznie a jedynie sprawdził mi się Olej Pokrzywowy. Ludzie tak zachwalali chociażby maseczki sokowe a one u mnie kompletnie nic nie robiły-mimo iż miały w składzie miód, to mój miód więcej dobrego robił. Ale olej jest genialny i mimo iż on nadaje się do ciała i włosów ja pochłaniam jego do mojej "grzywy".Ja jestem ogromną fanką pokrzywy i wierze, że to ratunek dla włosów. Pije codziennie napar z pokrzywy, od czasu do czasu oblewam nim włosy, ale o oleju pokrzywowym nigdy nie słyszałam. Olejuje nim głównie skalp ale również przejeżdżam nim całe włosy i robię to przed każdym myciem włosów czyli dwa razy w tygodniu. Mówię od razu jest ciężki do zmycia i naturalne szampony nie do końca dają sobie radę a więc dodaje do nich odrobinę sody i wtedy jest ok. Ale ile mi baby hair urosło po zaczęciu kuracji tym olejem, jak skalp się unormował, nic mnie już nie swędzi, nie drapie a jakie włosy stały się miękkie w dotyku. Olej z reguły aplikuje na żel aloesowy który wcześniej nakładam na skalp oraz włosy na całej długości, po czym wykonuje masaż samego skalpu albo dodaje do odżywki. Wierzę w jego działanie i to, że pomoże mi z moimi włosami.



Ostatnią rzeczą jest produkt który przypadkowo wpadł w moje ręce. Wykończyłam akurat wszystkie szampony ze swojej "kolekcji"-a muszę zaznaczyć, że stosuje podczas jednego mycia aż dwóch szamponów-i nie miałam niczego w zamian bo nie zdążyłam kupić po prostu. Moi domownicy nie zwracają uwagi na to aby kosmetyki były z dobrym składem czy też aby były nie testowane na zwierzętach, ja jednak nawet podczas takich kryzysowych sytuacji nie użyje szamponu marki Lorea'l a moja mama je uwielbia. Ale akurat jakaś resztka szamponu była marki Biovax awokado i bambus i cieszę się, że przez przypadek wpadł w moje ręce bo pewnie sama bym po niego nie sięgnęła. O tym, że drogerii nie odwiedzam wcale wspominałam nie raz. Mieszkam na wsi, pracuje na wsi i nie za często "wypadam na miasto", zakupy robię z reguły internetowo bo taniej i łatwiej, po prostu. Zakupy kosmetyczne robię z reguły na stronach z naturalnymi kosmetykami, nie używam wacików a tampony zakupuje w większych ilościach- tak nawet one są naturalne i dobre dla środowiska. Ale ten szampon jest genialny, od razu powiem dla mnie mieści się w kategoriach tych bardziej oczyszczających, od ponad trzech lat stosuje tylko naturalne szampony i przyzwyczaiłam się do delikatnego oczyszczania które pasuje mi, moim włosom ale i co najważniejsze mojej skórze głowy która jest delikatna. Po tym szamponie uczucie mocnego oczyszczenia jest jak i również swędzenie skóry głowy toteż stosuje go tak naprawdę co dwa-trzy mycia. Pragnę zaznaczyć, że myje włosy dwa razy w tygodniu. Dodatkowo myje nim włosy po raz pierwszy a do drugiego mycia stosuje szampon nawilżający z czystym już w pełni składem. Ten szampon zawiera 84% składników naturalnych ale jednak 16% jest tych "złych" i delikatnie mnie podrażniają. Ale szampon jest genialny-odbija włosy od nasady, stają się one tak sypkie, miękkie, puszyste, jest ich optycznie więcej i również włosy u nasady tak szybko się nie przetłuszczają. Uwielbiam jego jakże kremową, gęstą konsystencję. Uwielbiam w nim wszystko i jest moim zamiennikiem sody-czyli takim mocniejszym szamponem którego używam od czasu do czasu. Maseczkę z tej linii również uwielbiam. Jestem naprawdę pozytywnie nim zaskoczona.