czwartek, 25 października 2018

ULUBIEŃCY OSTATNICH MIESIĘCY.


 Tak, tak wiem nie pojawili się ulubieńcy zarówno sieprpnia ani września ale za to pojawią się ulubieńcy ostatnich miesięcy. Będzie zarówno ciało, twarz jak i włosy...raczej szybko nie pojawi się żaden nowy ulubieniec jeśli chodzi o makijaż bo w tej kwestii jestem wierna swoim "staruszkom" i nie potrzebuje nawet niczego nowego.

CIAŁO




Wiecie, że jestem ogromną fanką naszej rodzimej marki Fridge i czego by nowego nie wypuścili pragnę to przetestować na własnej skórze-nie, nie powtarzam raz jeszcze nie współpracuje z marką Fridge. Nie inaczej było z żelem do mycia ciała 3.4 good morning body! Wiem, że wielu z Was nie podpasował jego zapach ale ja całkowicie się od niego uzależniłam, jestem dziwna jeśli chodzi o zapachy, nie lubię cytrusów ani kwiatków albo preferuje kosmetyki bezzapachowe albo już takie co pachną ziemiście, roślinnie, zielono...prawdziwą Ziemią. Ten żel początkowo pachniał dla mnie ogórkami-ale nie takimi ze sklepu, a zerwany prosto z krzaczka ogórek gruntowy, jeszcze brudny od ziemi...tak w dzieciństwie jadłam takie jeszcze brudne od ziemi, przetarte tylko ręką ogórki podczas zbierania ich u dziadków. Tak na początku pachniał dla mnie ten żel potem wyczułam już bazylię a raczej zioła po prostu. Jeśli chodzi o jego konsystencję przypomina ich żele do twarzy a jeśli nie miałyście jego to jest niczym żel aloesowy. Ucieka gdy nabiera się go na dłoń oj tak ucieka. Ja owszem uwielbiam go ale ma swoje wady i zapewne ponownie go nie zakupię. Po pierwsze wydajność, myje się średnio 2-3 razy w tygodniu(tak jestem brudasem) a opakowanie 195 g zużyłam w przeciągu miesiąca, przez swoją konsystencję żelowa ale wodnistą ucieka między palcami, nie pieni się ani trochę przez to potrzebuje go sporo ażeby rozprowadzić na całe ciało. Poza tym owszem nie wysusza skóry ale też niekiedy miałam wrażenie, że nie za dobrze myje..czułam się nie domyta. Trzeba mu przyznać, że świetnie wygładzał strukturę skóry, gdy miałam jakieś wypryski-zdarzają mi się na ramionach gdy plecach) o wiele szybciej się goiły ale czy warto na żel go mycia ciała wydawać aż 87 złotych, gdzie zużywamy go podczas jednego mycia o wiele więcej aniżeli żelu do twarzy? Mimo tych wad jest moim ulubieńcem i od czasu do czasu w nagrodę będę do niego wracała-bo uwielbiam jego zapach i poniekąd tą uciekającą konsystencję która fajnie chłodzi-idealny produkt na lato.

WŁOSY



Ostatnio króluje u mnie temat włosów. Jak z skóry mojej twarzy jestem niezwykle zadowolona i chętniej robię sobie dni wolne od makijażu ale i pielęgnacji to z włosami dzieje się coś nie dobrego. Wypadają, są uklepane od nasady, nie chcą się układać samoistnie gdzie niegdyś nie miałam z tym problemu. Tak byłam u fryzjera ale jako że w kwestii włosów jestem tradycjonalistką i im mniej dziwna fryzura tym lepiej wygląd fryzury się nie zmienił a jedynie podciełam włosy i wyrównałam je w długości (kiedyś miałam włosy cieniowane). Nie obcinałam włosów dwa lata i fryzjerka była w szoku jak dobrze moje włosy się trzymały-a ja myślałam, że są istną katastrofą. Nie wiem ale czegoś mi u nich brakuje,denerwują mnie toteż w większości nosze je albo w warkoczu, koku czy kucyku. Więcej fryzur nie potrafię wymyślić, od lokówki prostownicy jak najdalej. Postanowiłam więc dobrze o nie zadbać i może sprawić, że moje fale powrócą. Moje włosy nigdy nie były proste, są falowane ale takie obojętne. Zaczęłam ze zdwojoną siłą je nawilżać i poniekąd pomaga mi w tym odżywka nawilżająca marki Rahua. Moim skromnym zdaniem jest najlepszą odżywką z rodziny marki, dwie pozostałe są przeciętne a ta jest genialna. Robi dokładnie to co ma robić, nawilża włosy. Po jej użyciu(nakładam ją na dosłownie minutę, bo mój prysznic jak zawsze jest ekspresowy)włosy są sypkie, nawilżone i wygładzone. Włosy są wręcz takie lustrzane, pięknie odbijają światło...gdybyś spotkały mnie na żywo pomyślałybyście, że nie dbam zupełnie o włosy ale one już takie są i nigdy nie będą niczym tafla najczystszej wody. Zawsze będą wyglądać na podniszczone a jest zupełnie inaczej. Zapewne nie kupie jej po raz kolejny bo świetnie u mnie sprawdzają się maseczki Alterra która jest o wiele tańsza od tej marki Rahua-jej koszt to 171 złotych za 275 ml produktu. Gdybyście miały tyle wydać na maseczkę to bardziej jednak polecam tą marki John Masters Organics z awokado i lawendą-cudo!!!!

TWARZ

Teraz jedynie dwa kosmetyki do twarzy i obydwa z jednej kategorii-demakijaż. Tak, tak wszyscy już powtarzali, że demakijaż jest najważniejszy...no ale zmywanie makijażu mokrymi chusteczkami nie możemy nazwać demakijażem. Ja nie wyobrażam sobie zmyć makijaż wacikiem nasączonym mleczkiem i to wszystko..u mnie to trzy kroki-olej, produkt z użyciem wody i tonik. A muszę nadmienić,że mój makijaż nawet gdy mam "wychodne" nie jest nazbyt intensywny i mocny i jest w 100% wykonywany naturalnymi kosmetykami.



Zacznę więc od olejku który jest chyba najlepszym tego typu produktem z jakim miałam do czynienia. Tłusty ale nie za bardzo tłusty, świetnie się zmywa bez użycia ściereczki, zmywam nim również makijaż oczu i po jego użyciu nie mam poczucia zamglenia, nie podrażnia również oczu, jest w miarę wydajny i świetnie oczyszcza. Mowa o olejku oczyszczającym marki Kahina Giving Beauty-naprawdę nie musicie wydawać 243 złotych za 100 ml produktu bo to tylko olejek do oczyszczania i równie dobrze do tego nada się każdy inny olej, ale wiecie jak ja lubię dla Was testować nowe kosmetyki. Świetny tani olejek chociażby nasze rodzime Resibo-zużyłam chyba z pięć opakowań i lubię do niego wracać za tą cenę.
Po użyciu tego olejku skóra jest super oczyszczona ale i bardzo miękka i uspokojona nawet po użyciu żelu do mycia twarzy. Pachnie bardzo delikatnie geranium i neroli więc koi również zmysły podczas demakijażu. Ma przepiękną buteleczkę więc cieszy  oko a w składzie między innymi: nagietek, kurkuma, wrotyczyn marokański oraz ziele dziurawca jak i oczywiście olejek arganowy który znajduje się w każdym kosmetyku marki Kahina. Czy musicie go kupować-oczywiście, że nie ale jeśli Wasz budżet na to pozwala to jak najbardziej jest wart wypróbowania.



Natomiast żel do mycia twarzy no to już musicie przetestować bo to bardzo, ale to bardzo przyjemny kosmetyk. Uwielbiam w nim wszystko...no ale o czym mowa o żelu do mycia twarzy Super Citrus Cleanser  marki Eco by Sonya. Nie było chyba jeszcze kosmetyku tej marki który by mi się nie sprawdził-uwielbiam samoopalacze, balsam do ciała, peeling do ciała a ta ostatnia maseczka do twarzy...przecież wiecie, że to mój ogromny ulubieniec. Takie niby nic a działa cuda. Z tym żelem jest podobnie, jest bardzo podstawowy i niby ma tylko myć ale jest zbawieniem dla mojej suchej skóry. Moja metoda demakijażowa jest prosta, najpierw olejek do zmycia pierwszej warstwy a potem ten olejek zmywam bezpośrednio żelem. Idę na łatwiznę po prostu. Żel świetnie radzi sobie z zmyciem zarówno tłustego olejku jak i makijażu pozostawiając przy tym skórę przyjemnie miękką i nawilżoną. Po jego użyciu wcale nie czuje od razu potrzeby po sięganie toniku czy olejku/kremu by skórę nawilżyć. A to nie dzieje się u mnie przy każdym produkcie do demakijażu. Żel w konsystencji przypomina aloesowy glutek, przepięknie pachnie cytrusami-ale nie jest to nachalny zapach i nie dusi mnie, a ja jestem wrażliwa na zapachy uwierzcie. Nie pieni się nazbyt wybitnie w tej kwestii przypomina żel do mycia twarzy od Fridge-zapewne każda już go z Was miała. Produkt bardzo przyjemny, ale jakoś szybko umyka mi z tej butelki, nie wiem jak to możliwe. Głównymi składnikami tego kosmetyku są aloes-koi,reguluje, łagodzi; trawa cytrynowa która posiada właściwości antybakteryjne i przeciwzapalne oraz kawior z limonki który jest pełen naturalnych kwasów AHA.
cena to 116 zł za 175 ml i uważam, że to naprawdę godny polecenia produkt dlatego pojawił się w ulubieńcach.

piątek, 12 października 2018

DLACZEGO SIĘ NIE MALUJE/ROBIĘ TO MINIMALNIE?



 Dziś nie będzie ani recenzji, ani o produktach zdenkowany a chciałabym rozpocząć pewną dyskusję. Często powtarzam, że się nie maluje albo maluje bardzo minimalnie-z reguły w użyciu u mnie są trzy/cztery produkty. Ale co mnie podkusiło by to robić, by się nie malować. Nie tylko ku temu ma się moje "naturalne/zdrowe podejście do życia" bo na to kumuluje się wiele czynników.



To nie tak, że ja całe życie się nie malowałam. Pierwszy podkład kupiłam w wieku 15 lat-raczej mama mi kupiłam i pamiętam, że był firmy Avon-nawiasem mówiąc pamiętam również, że byłam z niego bardzo zadowolona ale w tamtym czasie nie miałam wielkich problemów skórnych ba ja w ogóle nie potrzebowałam się malować ale presja społeczeństwa-to były czasy gimnazjum-robiła swoje. Wymalowane koleżanki miały chłopaków a ja taka "blada" kto mógł się mną zainteresować?
9 lat temu podkład był podstawą..podkład i mocno matujący puder który robił istną szpachlę na twarzy..gdy weszłam do liceum doszedł tusz do rzęs i eyeliner, niegdyś byłam mistrzynią w rysowaniu kreski i tak rysowałam ją każdego dnia a teraz to nawet pędzelka do eyelinera trzymać nie potrafię. Podkład zaczął być coraz bardziej kryjący bo na mojej twarzy wszystko mi przeszkadzało od pękniętego naczynka po mały wyprysk hormonalny-nigdy nie miałam wielkiego problemu z cerą, była z reguły przesuszona i zaczerwieniona ale to z mojej winy bo w ogóle o nią nie dbałam. A więc tapetowałam się i szpachlowałam na potęgę...dodatkowo prostowałam swoje zafarbowane na czarno włosy...o zgrozo. Wszystko mi się zmieniło gdy odeszłam z liceum dziennego na zaoczne..presja otoczenia zniknęła. Nikt nie patrzył na to czy jestem pomalowana czy też nie..odłożyłam w kąt mocno kryjące podkłady, eyeliner i tusz do rzęs. Poza tym gdy zaczęłam pracę nie chciałam emanować swoją seksualnością a mocniejszy makijaż moim zdaniem skupia się uwagę głównie mężczyzn. Nie jestem kobietą która lubi słyszeć komplementy a już w ogóle ze strony mężczyzn którzy mi się nie podobają. To wcale nie buduje mojej samooceny. 

* O poranku mam 30 minut na wyszykowanie się a więc wyraźnie to skróciło czas na makijaż i to pierwszy powód dla którego się nie maluje. Rano trzeba się rozbudzić(co jest trudne o 6:00), zaścielić łóżko, zrobić poranną toaletę, nałożyć pielęgnację, ubrać się i po prostu wyjść do pracy. 

* Po drugie tak gdy zaczęłam najpierw ćwiczyć, potem dołożyłam do tego stosunkowo zdrową dietę(ale lubię niekiedy zgrzeszyć), weszły naturalne kosmetyki no to stwierdziłam, że naturalny, minimalny makijaż będzie dobrym kolejnym krokiem. 

* Naturalnymi kosmetykami ze zdrowym składem nie można przesadzić w makijażu. Z reguły nie zrobimy sobie szpachli na twarzy naturalnym podkładem, czy nie będziemy miały na rzęsach odnóg pająka po naturalnym tuszu do rzęs. Mimo iż pigmenty są naprawdę świetne w takich kosmetykach mimo wszystko stapiają się one z naszą skórą i wygląda to niezwykle naturalnie wręcz jak nasza skóra.

* Nie chce mi się, po prostu nie chce mi się spędzać nie wiadomo jak dużo czasu na idealnym konturze twarzy, pełnym kryciu twarzy i wręcz profesjonalnym smokey eyes. A potem to wszystko zmywać i używać do tego multum patyczków do oczu, wacików, ręczniczków i trzystu preparatów. 

* Wrażliwość oczu, konwencjonalne tuszę i cienie do powiek po prostu podrażniały moje powieki jak i również same oczy. Łzawiły, były zaczerwienione a po pewnym czasie od używania cieni z palety urban decay wręcz skóra schodziła mi z powiek. Od kiedy stosuje cienie od Kjaer Weis nie mam takiego problemu.

* Nie lubię siebie w wersji w pełnym makijażu. Wyglądam po prostu za bardzo poważnie i za staro. Mam niestandardową urodę, nie jestem typową Polką toteż gdy przesadzę z ciemnym cieniem do powiek czy tuszem i dodam do tego czerwone usta, wyglądam swoim zdaniem wręcz wulgarnie. Lubię siebie w wersji saute wręcz.

* Pielęgnacja ponad wszystko. Uważam, że zadbana, wypielęgnowana skóra wcale nie potrzebuje nazbyt wiele makijażu. 

*Akceptuje siebie w pełni z nierównymi brwiami, pękniętymi naczynkami, nierównym kolorytem skóry, hormonalnym wypryskiem. Lubie siebie czy to w wersji "czystej" czy z delikatnym makijażem. Nie mam kompleksów i od kiedy je zwalczyłam podobam się sobie w pełni.

* Nie potrzebuje uwagi mężczyzn, nie jestem feministką ale ja po prostu muszę podobać się sobie a nie innym. Uważam, że niektóre kobiety które przesadzają z makijażem, po prostu szukają czyjejś uwagi i mocnym makijażem chcą by je zauważono. 

* Wszyscy się malują a ja chce być poniekąd inna i należeć do innej grupy aniżeli większość. 

* Malowanie się konwencjonalnymi kosmetykami niszczyło moją skórę-i to nie jest prawda, że źle robiłam demakijaż. Gdy słyszę jak kobiety się wypowiadają, że pryszcze nie zaczęły Ci wyskakiwać nagle przez ten podkład za 10 złotych tylko źle oczyszczasz skórę. Podkład nawet za 150 złotych może nas zapychać przez skład. Odrzuciłam kosmetyki konwencjonalne bo mnie podrażniały, przesuszały i miałam problem z wypryskami przy ustach i na brodzie od zawsze. Gdy zrezygnowałam z pasty z fluorem i konwencjonalnym podkładem moja bolączka zniknęła. 

Jak widzicie to nie jest tylko jeden argument dla którego się nie maluje. Owszem sięgnę po tusz do rzęs czy bronzer ale na większe wyjścia tak mój codzienny makijaż to głównie delikatny krem koloryzujący, korektor pod oczy, rozświetlacz oraz jeden cień do powiek. Moja kolekcja kosmetyczna jest zminimalizowana całkowicie są w niej tylko rzeczy które używam-choć jest mniejsza pojemność tuszu jak i czerwonej szminki na wyjście. Żyje mi się o niebo lepiej gdy nie czuje presji otoczenia względem malowania się. Poza tym lubię siebie i swoją skórę a więc co komu do tego??
Jakie jest Wasze podejście do makijażu?