wtorek, 12 czerwca 2018

ULUBIEŃCY MAJA.


I tak miął kolejny miesiąc. Pisząc dla Was(a raczej starając się)comiesięczne posty z ulubieńcami danego miesiąca nie dowierzam, że tak szybko mija kolejny rok...mamy już czerwiec, połowa roku za nami. Ale jakże słoneczny był maj nie sądzicie? Było cudownie, magicznie...oby był taki czerwiec, lipiec oraz sierpień-no wrzesień jeszcze również może być. No ale co gdy jest gorąco i słońce grzeje na "całego"? Trzeba pamiętać o ochronie przeciwsłonecznej.




Przyznaje się bez bicia nie stosuje jej przez cały rok. W okresie jesienno-zimowym stawiam z reguły na filtr który zawarty jest w podkładzie mineralnym(a niekiedy nie stosuje go w ogóle), już dawno odstawiłam filtry chemiczne i stawiam tylko na te mineralne. Ile ja to niedobrego przeczytałam na temat filtrów chemicznych, że przenikają przez skórę szkodzą naszemu organizmowi uszkadzają nasze DNA komórek, ale pracę bardzo ważnych narządów jak nerka. Uważajcie prosże na filtry przenikajace, gdyż trafiają one do naszego krwiobiegiu(znaleziono je w mleku karmiących matek).




No ale pierwszy ulubieniec, nie mogło być inaczej jest to oczywiście Josh Rosebrook i Nutrient Day Cream z SPF30 j posiadam wersję tinted(czyli po prostu z delikatnym kolorem). Początkowo zakupiłam pojemność 30 ml ze strony Nuciya i krem wyszedł mnie ok. 225 złotych ale to produkt wart tych pieniędzy. Bez bicia przyznaję się, że nie spędzam zbyt wiele czasu na świeżym powietrzu a już w ogóle podczas takich upałów jakie ostatnio na Pomorzu panują, pracując 10 godzin dziennie jakoś o to ciężko, ale nawet gdy byłam na podwórku nie doznałam poparzenia, nie opaliłam się nazbyt mocno oraz nie wyskoczyło mi nazbyt wiele "piegów"-takich malutkich plamek szczególnie poniżej oczu. Co do samego wykończenia owszem początkowo się błyszczy ale bardzo naturalnie-moje ukochane wykończenie, potem jest niczym nasza skóra, taka zdrowa. Daje delikatny kolor, nie bieli i delikatnie wyrównuje koloryt skóry, pod niego każdego dnia aplikuje moje ukochane serum od Kypris Antioxidant Dew i te dwa produkty nie gryzą się ze sobą-a wręcz bardzo się lubią. Szukałam właśnie kosmetyku bazowego który delikatnie wyrówna koloryt mojej skóry i będzie posiadał filtr-gdy pojawiają się jacyś nieprzyjaciele zakrywam ich korektorem i tyle. Bardzo go lubię, moja skóra go lubi w żaden sposób mnie nie zapchał i nie narobił żadnej krzywdy a wręcz przeciwnie. Skóra przez cały dzień wygląda bardzo korzystnie, jest nawilżona, ukojona  i dostaje naprawdę mnóstwo komplementów podczas jego "noszenia".Polecam Wam z ręką na sercu jak i również zamawiać go ze strony chociażby Nuciya-jest o wiele taniej aniżeli w europejskich sklepach online a paczka idzie ok. 10 dni-takiej wielkiej tragedii nie ma,poza tym za przesyłki z Kanady nie płacimy cła.



Mój "związek" z Tata Harper był bardzo burzliwy, jeden kosmetyk kochałam a drugi nienawidziłam, dawno niczego nie używałam od tej marki i tak sceptycznie byłam nastawiona do Purifying Cleanser. Miałam jużinny preparat oczyszczający wydaje mi się, że to był regenerating cleanser i był tragiczny, podrażnił i wysuszył jedynie moją skórę ale ten...cudo. Słowo "cudo" wybaczcie ale będzie powtarzało się bardzo często w tym poście. Ja owego preparatu używam jako drugie mycie, najpierw zmywam "makijaż" za pomocą aktualnie balsamu Leahlani, ale również olejku od May Lindstrome, zmywam olej po czym aplikuje na suchą skórę jedną pompkę tego kosmetyku i masuje skórę, w kontakcie z wodą lekko-cięzko mi opisać konsystencję tego produktu bo nie jest ani mleczna, ani tłusta ani żelowa,to jest coś pomiędzy-emulguje i zamienia się w delikatne mleczko które bardzo łatwo usunąć przy użyciu oczywiście wody. Dzięki owej konsystencji, to nie jest zwykły produkt do mycia buzi nie jest na bazie mydła moja skóra nie jest sucha. Zauważyłam, że nawet najdelikatniejsza pianka czy żel jednak wysusza moją skórę, mleczko jednak do demakijażu całkowicie odpada bo dla mnie drugie mycie zarezerwowane jest zawsze dla produktów z dodatkiem wody-bez tego ani rusz. A ten kosmetyk świetnie zmywa resztki makijażu czy olejku przy tym nie wysusza czy nie podrażnia. Pachnie nieziemsko, idealnie na ciepłe dni gdyż jest to zapach odświeżający, rześki ale jak na Tatę Harper oczywiście dość wyczuwalny. To niewątpliwie produkt który mogę stwierdzić oczyszcza nawet pory-oczywiście gdy umiejętnie je otworzymy a potem zamkniemy. W tym produkcie woda jest dopiero na trzecim miejscu, przed nim jest olej słonecznikowy, znajdziemy tutaj również ekstrakt z ryżu, papaine, olej z kurkumy, żel aloesowy i inne mnóstwo samych cudowności. Przy jego użyciu nie mam problemu z suchymi skórkami, przesuszeniami, swędzącą skórą a nawet po demakijażu nie czuje potrzeby aplikować od razu serum czy olejek bo skóra jest niewyobrażalnie miękka, gładka i nawilżona. Cena jest dosyć wysoka ok. 300 złotych za 125ml ale produkt jest również bardzo wydajny, używam jedynie jedną pompkę i starcza mi na całą twarz. Produkt godny polecenia nawet gdy jesteście posiadaczkami ceru suchej i wrażliwej jak ja.


Nigdy jeszcze nie zawiodłam się na marce EcobySonya-tak to ta marka od cudownych, naturalnych samoopalaczy które ubóstwiam szczególnie w okresie letnim-a teraz już u nas w wiosennym, gdyż mamy tak piękne lato tej wiosny. Dwa lata temu jak i rok temu używałam samoopalacza w standardowej formie-czyli normalnej-o nazwie Winter Skin-była dla mnie za jasna, gdyż nie należę do bladzioszków ale byłam mimo wszystko zadowolona-piękna, delikatna opalenizna, nie przesuszona skóra a do tego brak tego nieprzyjemnego zapachu. W tamtym roku zainteresowałam się już samoopalaczem w piance tej marki ale jakoś machnęłam ręką, w tym roku wiedziałam jednak, że musi być moja. Nie aplikuje tego typu produktu wszędzie, chodzi mi o całe ciało a jedynie na nogi. To one z reguły są o wiele jaśniejsze od reszty ciała i jak na od głowy do pasa jestem opalona tak nogi są blade, nie że aż białe ale są znacznie jaśniejsze. Ta pianka działa bardzo szybko, producent mówi, że już po godzinie ja jednak po godzinie nie widzę, żadnego efektu u mnie działa dopiero po 6 godzinach(gdzie producent piszę, że aby doświadczyć na skórze głębszej opalenizny trzymać 2-4 godziny). Działa, jest łatwa w aplikacji, nie brudzi ubrań a przy tym przepięknie pachnie kawą-nawet na ciele. Nie tworzy smug ani plam na ciele-nawet przy kolanach czy kostkach-przypominam raz jeszcze o dokładnej aplikacji. To, że produkt tworzy plamy świadczy o nieumiejętnej aplikacji. Przy aplikowaniu pianki nie potrzeba żadnej rękawicy, gdyż nie wchodzi ona pod paznokcie czy też nie barwi ich samych. Wydaje mi się jednak, że nie jest ona wydajna..używam jej tylko na nogi i może zastosowałam ją z pięć razy i widzę, że w połowie jest już pusta. Oczywiście boli mnie to ogromnie ale jest warta 165 złotych jakie przyjdzie nam zapłacić za 125 ml. Same naturalne składniki, świetne działanie, brak zapachu spalonej skóry czego chcieć więcej?


Markę Kahina już "mijałam", że tak powiem bardzo często podczas poszukiwania nowych marek naturalnych czy też kosmetyków ale nigdy jakoś mnie wystarczająco nie przyciągnęła. Opiera się ona bowiem na olejku arganowym a dla mnie to taki zwyczajny olej-wielkich efektów powiem Wam szczerze po nim nie widzę. Olej jak olej bez efektu WOW. Przy okazji zakupów na stronie Organicall otrzymałam próbkę tego serum i zakochałam się już w nim podczas pierwszej aplikacji-bardzo świeży, odświeżający zapach, dzięki ekstraktowi z mięty i rozmarynu oraz kadzidłowca. Zapach jest wyczuwalny ale nie za bardzo natarczywy, konsystencją przypomina mi na pierwszy rzut oka serum marki Kypris-mleczne ale w konsystencji jest bardziej żelowe-dzięki żelowi aloesowemu który jest już na pierwszym miejscu(na drugim woda a na trzecim oczywiście markowy produkt marki czyli olej arganowy, znajdziemy również w jego składzie zieloną herbate białą lilie, wodorosty wakame oraz sosnę nadmorską). Nie wierzyłam w działanie tego serum, mówię a takie tam coś..ale działa już po pierwszym użyciu. To serum typowo rozjaśniające koloryt naszej skóry ale nie tylko...wyrównuje również jej powierzchnie ale i świetnie nawilża, skóra po aplikacji wygląda na bardziej promienną oraz po prostu zdrowszą. Stosuje go podczas wieczornej pielęgnacji gdyż o poranku stawiam na Antioxidant Dew, nie używam go również regularnie, z reguły co drugi dzień(jednego dnia olej z dzikiej róży kolejnego zaś owe serum)bo nie ukrywam nie chce by się ono skończyło. Zauważyłam już znaczne efekty w zminimalizowaniu moich wszelakich plam-po wypryskach z reguły pojawiają się na mojej twarzy, zauważyłam również, że gdy tylko zaczęłam stosować owe serum plamki nie pojawiają się po nowych wypryskach-magia. Bardzo przyjemne serum,szybko się wchłaniające i co najważniejsze działające tak naprawdę. Cena to ok. 335 złotych za 30ml, teraz  Kahina przyciągnęła mnie do siebie na tyle mocno, że mam ochotę na pełnowymiarowe opakowanie serum pod oczy-genialne jest, żyje na próbkach ale właśnie ostatnią wykańczam i nie wiem co zrobię gdy ją wykończę-również olej arganowy w połączeniu z serum podwójnie nawilżał moją skórę, tak więc nie wiem czy nie napadnę niedługo na markę Kahina :D Podoba mi się w tej marce jeszcze to, że aż 25% swoich zysków przekazuje marokańskim kobietą które pozyskują olej arganowy, środki te wykorzystywane są na walkę z analfabetyzmem na edukację oraz na prawa kobiet-świetna idea. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuje za każdy komentarz :)